[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ust. Osunął się na kolana z czarną strzałą sterczącą z pleców. Jego kompani wydali
ostrzegawczy okrzyk.
Co się stało? zakrzyknął Strombanni.
Piktowie! ryknął jeden z piratów, napinając cięciwę i szyjąc na oślep. Obok niego
następny marynarz jęknął i padł z gardłem przebitym piktyjską strzałą.
Schowajcie się, głupcy! wrzasnął Zarono. Z wysoka dostrzegł pomalowane postacie
przemykające przez chaszcze. Jeden z piratów umierał na ście\ce. Pozostali pospiesznie
schodzili w dół i kryli się za głazami u podnó\a skały. Nienawykli do tego rodzaju walki,
nieporadnie szukali osłony. Z krzaków wylatywały kolejne strzały, roztrzaskując się na
kamieniach. Dwaj piraci na skalnej półce przypadli do ziemi.
Jesteśmy w pułapce! rzekł pobladły Strombanni. Pirat, zuchwały, gdy miał pod
nogami deski pokładu, przestraszył się tej cichej, bezlitosnej potyczki.
Conan mówił, \e oni boją się tej skały powiedział Zarono. Kiedy zapadnie noc,
nasi ludzie będą musieli wspiąć się do nas. Tutaj mo\emy się bronić, dzicy tu nie wejdą.
Tak! zadrwił Conan nad nimi. Nie wejdą na skałę \eby was dostać, to prawda. Po
prostu otoczą ją i zaczekają, a\ umrzecie z głodu i pragnienia.
Ma rację rzekł bezradnie Zarono. Có\ więc zrobimy?
Zawrzemy z nim układ odparł półgłosem Strombanni. Je\eli ktoś mo\e nas
wybawić z tej opresji, to tylko on. Pózniej będzie dość czasu, \eby poder\nąć mu gardło. I
podnosząc głos, zawołał: Conanie, na razie porzućmy nasze spory. Wpadłeś w to po uszy
tak samo jak my. Zejdz na dół i pomó\ nam się stąd wydostać.
Jak na to wpadłeś? odpowiedział Cymeryjczyk. Wystarczy, \e poczekam do
zmroku, zejdę z drugiej strony i skryję się w lesie. Mogę prześlizgnąć się przez pierścień
Piktów, wrócić do obozu i powiedzieć, \e wszyscy zostaliście zabici przez dzikich co
niebawem będzie prawdą!
Zarono i Strombanni spojrzeli po sobie w milczeniu.
Jednak nie zrobię tego! ryknął Conan. Nie dlatego, \e was tak kocham, psy, ale
nie zostawię \adnego białego, nawet najgorszego wroga, na pastwę Piktom!
Zza krawędzi skały wyłoniła się zmierzwiona czupryna barbarzyńcy.
Teraz słuchajcie uwa\nie. To tylko niewielki oddział. Przed chwilą, kiedy śmiałem się,
widziałem, jak przemykali przez zarośla. A zresztą, gdyby było ich tu więcej, wszyscy wasi
ludzie u podnó\a skały le\eliby ju\ martwi. Myślę, \e to grupka szybkonogich młodych
myśliwych, wysłanych przed głównym oddziałem, \eby odciąć nam drogę. Jestem pewien, \e
w tej chwili zmierza ku nam du\a gromada wojowników. Otoczyli skałę od zachodu, ale
wydaje mi się, \e od wschodniej strony nie ma \adnych Piktów. Zejdę tamtędy, przekradnę
się przez las i okrą\ę ich. W tym czasie wy niepostrze\enie zejdziecie na dół i dołączycie do
waszych marynarzy ukrytych wśród skał. Ka\cie im odło\yć łuki i chwycić za miecze. Kiedy
krzyknę, pobiegniecie do drzew na zachodnim krańcu polanki.
A co ze skarbem?
Do diabła ze skarbem! Będziemy mieli szczęście, je\eli uda nam się wynieść stąd
głowy na karkach!
Czarna grzywa włosów zniknęła. Nasłuchiwali odgłosów świadczących o tym, \e Conan
podczołgał się do wschodniej ściany i zaczął schodzić w dół, ale nie usłyszeli nawet szmeru.
Na dole równie\ panowała cisza. Strzały przestały uderzać o kamienie, za którymi schowali
się marynarze. Jednak wszyscy wiedzieli, i\ z gąszczu cierpliwie obserwują ich czarne oczy
dzikich.
Strombanni, Zarono i bosman zaczęli ostro\nie skradać się krętą ście\ką w dół. Dotarli do
połowy drogi, kiedy zaczęły wokół nich świstać czarne strzały. Bosman jęknął i bezwładnie
potoczył się zboczem, trafiony w serce. Strzały odbijały się od hełmów i napierśników obu
kapitanów, którzy w gorączkowym pośpiechu podą\ali do podnó\a skały. Dobiegli tam i legli
między głazami, dysząc i klnąc cicho.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]