[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wylazł z jakiegoś zakamarka ubrany w ten swój nienaganny, drogi garnitur z weluru i
złośliwie szczerzył do suki duże, zakrwawione kły. W pewnym momencie rzucił się na psa z
zamiarem przegryzienia mu gardła. Toż to był najprawdziwszy wampir! Wyciągnął nawet z
małej kieszonki marynarki wieczne pióro, którym próbował ugodzić psa w szyję. Krzyknąłem
ostrzegawczo i przebudziłem się.
Sen nie spowodował, że byłem mądrzejszy. Zwiatło poranka przedostało się już do
izby, a ja trwałem w jakimś oszołomieniu po ciężkiej nocy. Wyrównałem oddech i
przerzedziłem dłonią zmierzwione włosy. Musiałem krzyczeć przez sen, gdyż zbudziłem
bladą Dankę oraz zaciekawioną moim zachowaniem Skórkę. Zwierzę patrzyło na mnie
ufnymi oczami, zamlaskało językiem, zaskomlało, przekrzywiło główkę, zdawało się, że pies
machnął na powitanie ogonem.
- Co się dzieje? - zapytała zaspanym głosem Danka.
- Nic, śpij.
Podszedłem do spokojnej Skórki i pogłaskałem ją czule po główce.
- Dobra Skórka - szeptałem czule uklęknąwszy. - Dobra psina... nie pozwolimy więcej
zrobić suni krzywdy. Mea culpa. Zostawiłem Skórkę samą i poszedłem szukać skarbów.
Danka zbliżyła się do mnie cicho i też pogłaskała Skórkę.
- Jakie szczęście, że wszystko skończyło się dobrze - wyszeptała.
A ja poczułem jej ciepło, gdy oparła się o mnie delikatnie, owo ciepło miało zapach
kobiecości i mieszało się ze smakiem świeżego poranka wdzierającym się szczelinami do
izby. Danka chyba przyłapała mnie na chwili słabości i otworzyła usta, aby powiedzieć coś
miłego, gdy nagle zerwałem się na równe nogi!
- Załatwił Skórkę długopisem! - wrzasnąłem.
- Kto?! - wrzasnęła zła i także wstała. - Robakiewicz!
- Co się z tobą dzieje?! - zdenerwowała się i odsunęła się ode mnie, jakbym był
wariatem. - O czym ty gadasz?
Nie udzieliwszy jej odpowiedzi wybiegłem w pidżamie i na bosaka na zewnątrz. W
świetle dnia zacząłem szukać śladów walki Skórki z jej niedoszłym mordercą. Dziwne, ale we
śnie wyraznie widziałem, jak Robakiewicz zaatakował psa wyjętym z kieszonki marynarki
długopisem. Czasami sny się sprawdzały, choć osobiście traktowałem wszelkie senniki i
astrologiczne nowinki jako niewinną zabawę. Niemniej jednak ten sen mógł coś znaczyć! To
może moja podświadomość podrzuciła we śnie skojarzenia, na które powinienem był wpaść
już wczoraj. Gdybym znalazł przed płotem jakiś dowód przestępstwa, wtedy sprawa
przedstawiałaby się zgoła inaczej.
Wyobrazcie sobie, że na trawie przy ogrodzeniu, kilka metrów od miejsca, w którym
znalezliśmy Skórkę, leżało wieczne pióro. Nie mogliśmy go wczoraj znalezć, gdyż trawa
idealnie maskowała jego wydłużone, plastykowe cygaro . I tylko świeże promienie
słoneczne, którym udawało się prześlizgnąć między zdzbłami traw, błyskały małymi fleszami
na krawędziach metalowej skuwki. Ujrzałem je i dosłownie zamarłem. Leżało tam, zgodnie ze
wskazówką podaną mi przez sługę Morfeusza we śnie. Proroctwo snu zrobiło na mnie
większe wrażenie niż samo odkrycie.
Przybiegła Danka.
- I jak? - popatrzyłem na nią triumfalnie i odgarnąłem trawę wokół pióra. - Wieczne
pióro. Takie samo jak we śnie.
Danka nic nie mówiła - moje odkrycie zbiło ją z tropu. Bo przecież nie miałem prawa
wiedzieć, że adwokat używał wiecznego pióra.
- Drogie - Danka podniosła pióro.
- Drogie - powtórzyłem.
- Parker. Kosztował przynajmniej tysiąc złotych. Stalówka
trzydziestopięciokaratowa... Aadna rzecz.
- Pewnie podpisywał nim umowy i czeki - szydziłem.
Odczytaliśmy wygrawerowany małymi literami okolicznościowy napis wokół
krawędzi skuwki: Kancelaria Robakiewicz i Sp., ul. Smolna 3 w Piszu . Przynajmniej
mieliśmy adres adwokata bez zaglądania do książki telefonicznej.
Po dziewiątej przyjechali polonezem Scarlett, Indiana i Bażant. Po krótkim, ale
pieszczotliwym powitaniu Skórki wyszliśmy na zewnątrz. Nad wodą odbyliśmy krótką,
rzeczową naradę - należało zastanowić się nad dalszym planem naszych działań. Wydawało
mi się, że osoba Alojzego Chrzana jest najbardziej priorytetową sprawą - wydobycie zeń
wyjaśnień, wspomnień, mogłoby przybliżyć nas do poznania prawdy. Był tylko jeden szkopuł.
Otóż, Alojzy Chrzan najwyrazniej nie chciał dzielić się z nikim żadnymi wspomnieniami,
czego najlepszym dowodem było wyrwanie przez niego ostatnich stron ze starej księgi i
wpisanie fałszywych danych w miejskiej czytelni. Tak nie postępuje osobnik, który nie ma nic
do ukrycia.
- Uważam, że przede wszystkim musimy przyjrzeć się rodzinie Chrzanów - rzekłem. -
Jednocześnie warto popatrzeć na ręce adwokata Robakiewicza; mam ja z nim do pogadania -
[ Pobierz całość w formacie PDF ]