[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Pepsi uśmiechnął się.
 Co one mówią, Mamo? Czy ty je rozumiesz? Wstrząs numer dwa! Ja po-
trafiłam je zrozumieć, a on nie.
Był wyraznie zachwycony ich obecnością, ale nie miał pojęcia, o czym roz-
mawiają.
 Chodzcie! Chodzcie! To Pan Trący. Jest ranny! Może umrzeć! Szybko!
Biegliśmy razem z nimi, ale okazało się, że negnugi potrafią biegać dziesięć
razy szybciej od nas, chociaż ze względu na nas zwalniały. Wystartowaliśmy trzy-
mając się z Pepsi za ręce i biegnąc razem, ale niebawem wyrwał się i pognał
przodem.
 Muszę biec szybciej, Mamo! Dogonisz mnie!
Po dziesięciu minutach ciężko strawny posiłek, który zjadłam niedawno, przy-
giął mnie do ziemi. Potem w boku narosło ostre, bolesne kłucie i zwolniłam do
tempa zmęczonego piechura, lecz mimo to trudno mi się było poruszać. Na szczę-
ście już po paru minutach ujrzałam wielkie, czarne ciało leżące na boku, tak bar-
dzo nie pasujące do tej pięknej, pełnej kwiecia łąki.
Powietrze pachniało bzem, chociaż nigdy jeszcze nie spotkałam bzu na Ron-
dui. Pepsi klęczał przy boku Pana Trący, śpiewając coś, czego nigdy nie słysza-
łam. Zobaczyłam, że pies nie ma jednej z tylnych łap, chociaż poszarpany kikut
wyglądał tak, jakby go już oczyszczono i przypalono po zatamowaniu krwi
Oko Pana Trący było otwarte, ale nigdy dotąd nie widziałam oka tak pozba-
wionego życia. Cała ta scena wyglądała strasznie i przerażająco, lecz sekundę
pózniej przypomniałam sobie z głębokiej przeszłości coś, co uratowało sytuację.
Runąwszy do przodu, odsunęłam Pepsi na bok i zajęłam jego miejsce. Potem
sięgnęłam do torby chłopca i wyjęłam czwartą Kość, Slee.
113
 Otwórz mu pysk! Muszę to tam włożyć!
W końcu rozsunęliśmy zimne szczęki psa na tyle szeroko, by wcisnąć mu do
pyska czwartą Kość. Kiedy je puściliśmy, zamknęły się z głośnym kłapnięciem.
To był straszny dzwięk: odgłos śmierci.
Negnugi piszczały i biegały wokół jak oszalałe. Odsunęłam ręce i czekałam
 był to jeden z niewielu momentów na Rondui, kiedy dokładnie wiedziałam, co
robić.
Minęło trochę czasu i wreszcie Pan Trący powoli zamrugał. Jakaś jego część
powróciła z bardzo daleka.
Nagle poczułam się lżejsza. Wiedziałam, co się stało. Właśnie opuściła mnie
moja magia. Nie wiedząc o tym, niosłam ją w sobie od powrotu na Ronduę.
Teraz zwaliła się na mnie ogromna fala wspomnień i już wiedziałam wszyst-
ko to, czego tak długo nie pamiętałam. Będąc dzieckiem na Rondui, w pogoni
za piątą Kością zle użyłam Slee. W rezultacie wszystkie istoty towarzyszące mi
w tej długiej i niebezpiecznej wyprawie niepotrzebnie ginęły. W ostatniej chwili
wpadłam w panikę i uratowałam siebie, nie myśląc o innych. Użyłam magii jednej
z Kości bezmyślnie, egoistycznie. . .
Największą bronią strachu jest jego zdolność uczynienia nas ślepymi na
wszystko inne. Kiedy nas ogarnia przerażenie, zapominamy, że są jeszcze inni,
że są sprawy, o które należy walczyć, nie bacząc na siebie. I to był mój wiel-
ki, niemożliwy do naprawienia błąd podczas pierwszego pobytu na Rondui. Ta
panika i egoizm uniemożliwiły mi zdobycie piątej Kości Księżyca.
Pan Trący przemówił, dobywając słowa ze zmęczeniem i ogromnym trudem:
 Tak bardzo się myliłem. Ufałem mu. . . całkowicie! Jego oko pełne smut-
nego zdziwienia patrzyło prosto na mnie.
 Komu? O czym ty mówisz, Panie Trący? Pepsi odpowiedział spoza moich
pleców:
 Martio. Martio to Jack Chili. Oszukiwał nas przez cały czas. Teraz wie
wszystko.
Droga Pani James,
doktor Lavery ciągle mnie wypytuje, dlaczego wybrałem siekierę, żeby skrzyw-
dzić moją matkę i siostrę. Powiedział, że jeśli przez chwilę zastanowiłbym się nad
tą częścią sprawy, to mógłbym lepiej zrozumieć swój czyn. Powiedział też, że gdy-
bym nie mógł poinformować go o tym bezpośrednio, powinienem próbować napi-
sać o tym do Pani, więc tak robię.
Zmierć bardzo mnie interesuje. Dużo o niej myślę i czytałem wiele książek na
ten temat. Nie wiem, czy istnieje niebo lub piekło, ale myślę, że kiedy już wszystko
się skończy, pójdziemy do jakiegoś wyjątkowego miejsca.
114
Czytałem książkę  Szogun , wszystko o Japonii i jej samurajach. Myślę, że ci
ludzie rozwiązali ten problem. Według nich, jeśli żyło się we właściwy sposób  to
jedyną naprawdę istotną sprawą było umrzeć zaszczytną śmiercią. W tej książce
napisano o ludziach, którzy prosili o prawo do śmierci w obronie przywódcy. Jeśli
otrzymali pozwolenie wodza (a nie wszyscy je dostawali, proszę mi wierzyć!), to
uważali się za szczęściarzy i natychmiast się zabijali. Moja matka i siostra były [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl