[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Twarz staruszka drgnęła.
- Owszem - powiedział. - Ale skąd o tym wiecie?
- Dotarliśmy niejako od drugiej strony - wyjaśnił szef.
- Jeszcze w czasie wojny przyjąłem to - wyjaśnił powoli. - Baliśmy się, najpierw
Niemców, potem Sowietów... Wiem tylko tyle, co mi opowiadała matka... Niestety, zmarła
zaraz po wojnie, niewiele pamiętam, byłem dzieckiem... Mój ojciec był partyzantem, z tych,
którzy nigdy się nie poddali. Znalazłem informacje o nim w jednej książce, ale nigdy nikomu
nie przyznałem się, że kiedyś nazywałem się inaczej...
- Dziadku - jęknął Piotrek. - Cały czas szukaliśmy właśnie ciebie... Dlaczego nic nie
powiedziałeś?
- To stary zakorzeniony od dawna nawyk - powiedział. - Oksiewicz... Nawet w moich
ustach prawdziwe nazwisko brzmi fałszywie. Nigdy go nie używałem, prawie wyrzuciłem z
pamięci. Zżyłem się z nową, fałszywą tożsamością...
Kiwnąłem w zadumie głową.
- A w jakim celu mnie panowie szukają? - zainteresował się.
- Czeka na pana spadek w Szwecji - wyjaśnił pan Tomasz.
- Duży? - zaciekawił się dziadek. - Bo przydałoby się trochę grosza na wykupienie
mieszkania spółdzielczego...
- Dwa zamki i jeszcze cztery zrujnowane, fermy z tysiącami krów, jakieś akcje i
obligacje warte kilka milionów - powiedziałem. - Na wykupienie mieszkania powinno
wystarczyć... Jeśli pan pozwoli - ująłem w rękę telefon komórkowy - zadzwonię do
ambasadora Królestwa Szwecji. On wyjaśni to panu szczegółowo...
Zatrzymałem się koło budynku lubelskiego archiwum. Karen wychodziła właśnie
przez szerokie drzwi. Jerzy Batura czekał na nią przy samochodzie. Opuściłem szybę.
- I jak wyniki poszukiwań? - zapytałem.
- Wszystko pod kontrolą - powiedział po angielsku, aby wszyscy mogli zrozumieć.
-Ustaliliśmy właśnie, że mieliście rację. Kapitan Marek Oksiewicz poległ w 1947 roku w
potyczce z wojskami KBW. Tak więc moja klientka - wskazał Karen - może spać spokojnie.
Cały spadek należy do niej...
Szwedka uśmiechnęła się złośliwie.
- Szwecja to piękny kraj niezależnie od tego, czy mieszka się w zamku czy nie -
powiedział pan Tomasz po angielsku.
Batura spojrzał na nas zaskoczony, ale już ruszaliśmy i nie zdążył zadać pytania, które
najwyrazniej cisnęło mu się na usta.
- Może trzeba było im powiedzieć? - zastanawiałem się, wyjeżdżając na warszawską
szosę.
- Po co? - Pan Samochodzik wzruszył ramionami. - Nie lubię przynosić złych wieści.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]