[ Pobierz całość w formacie PDF ]
w każdej cerkwi leży ikona. Ucałował święty obraz i złączywszy kciuk z palcem
wskazującym i środkowym, a serdeczny i mały ułożywszy na dłoni, uczynił znak
krzyża, najpierw dotykając prawego ramienia.
Obejrzeliśmy ikony. Przy tej przedstawiającej św. Dymitra Sołuńskiego ojciec
Mitrofaniusz opowiedział mi jeszcze raz legendę o jej pochodzeniu i na koniec
zapaliliśmy po długiej i cienkiej woskowej świeczce. Postawiliśmy je na stojaku obok
kilkunastu innych, z których niektóre już się dopalały, a inne, tak jak nasze, dopiero
82
niedawno postawiono tu w różnych intencjach. Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że
miły, przypominający o kwiatach i ziołach zapach wydzielają właśnie świece.
Wyszliśmy z cerkwi w blask letniego poranka. Spokój panujący we wnętrzu świątyni
sprawił, że napięcie spowodowane śledztwem zniknęło i zachciało mi się spać.
Ziewnąłem szeroko, ale pospiesznie zakryłem usta dłonią, żeby ojciec Mitrofaniusz nie
pomyślał, że to zwiedzanie tak mnie znudziło.
Na szczęście staruszek wpatrywał się w błękitne niebo i nic nie zauważył. Wreszcie
kaszlnął dwa razy i zwrócił się w moją stronę.
- Ciągle nie powiedziałeś mi, co cię do nas sprowadza tak rano... - w jego uśmiechu
była życzliwa ciekawość. - Bo chyba nie przyjechałeś tylko po to, żeby zwiedzić naszą
piękną cerkiew?
Zaprzeczyłem głową. Postanowiłem nie ryzykować niezrozumienia i sięgnąłem za
pazuchę po fotografię z czynu społecznego, przedstawiającą Baturę, tajemniczą Ewę i
Cesarza oraz pana Tomasza, którą wczoraj znalezliśmy w domu Jurka Batury.
Pokazałem ją ojcu Mitrofaniuszowi. Wystarczyło, że rzucił na nią okiem.
Spoważniał i zamlaskał w zamyśleniu. Oddał mi w milczeniu fotografię. Jego
poważne, ciemne, okolone zmarszczkami oczy wpatrywały się we mnie uważnie.
Słychać było ptaki śpiewające w koronach drzew.
- A więc chodzi panu o sprawę tego oszusta Christodopulosa... - odezwał się w końcu
cicho - mało wtedy brakowało...
Chciałem się odezwać, ale ojciec Mitrofaniusz powstrzymał mnie gestem ręki.
- Ludzie są bardzo łapczywi - westchnął ciężko. - Dbają tylko o pieniądze, zamiast
myśleć o swojej duszy - rzekł filozoficznie i opowiedział mi historię, którą znałem już
z akt Waldemara Batury. - Christodopulos był sprytny, ale znalazł się sprytniejszy od
niego - podsumował.
- Ten człowiek - wziął ode mnie zdjęcie i wskazał Waldemara Baturę - chciał go
wykorzystać. Najpierw nawmawiał mu, wiem to od Christodopulosa, że kiedy ten zrobi
dla niego kopię ikony i uda się ją zamienić, podzielą się pieniędzmi. W rzeczywistości
miało być inaczej. Rankiem, który nadszedł po tej nocy, w czasie której ten spryciarz
próbował ukraść obraz, naiwny Christodopulos znalazł na progu swojej chatki list, w
którym jego wspólnik dziękował mu ironicznie za współpracę, a jako zapłatę za pomoc
pozostawiał mu zapewnienie, że nie poinformuje milicji o jego udziale w całej sprawie,
oczywiście tylko pod warunkiem, że i Christodopulos nie puści pary z gęby.
- To dla niego typowe... - wypsnęło mi się.
- Pan go zna? - ojciec Mitrofaniusz spojrzał na mnie podejrzliwie.
- Już nie żyje - odpowiedziałem szybko - mój szef z Ministerstwa Kultury i Sztuki
razem z nim studiował. Potem stanęli po dwóch stronach barykady. Waldemar Batura,
bo tak się nazywał ten człowiek, kradł dzieła sztuki, a mój szef próbował krzyżować
mu szyki.
- A czy pana szefem nie jest czasami ten chłopak z fajką na zdjęciu? - zapytał stary
zakonnik i wskazał na pana Tomasza. Potwierdziłem skinięciem głowy.
- To właśnie on wówczas pomógł nam zdemaskować tego, jak go pan nazwał?
Maturę.
- Baturę - krzyknąłem.
83
- A właśnie, Baturę... Ten pański szef to bardzo porządny człowiek, zaangażowany w
to co robi. Mogę zapytać, co się z nim teraz dzieje?
- Jest dyrektorem Departamentu Ochrony Zabytków. Obecnie jest jeńcem bandy
terrorystów.
- Straszne, straszne... - staruszek był poruszony. - Czy pańskie... hmm... dochodzenie
w Sakach ma z tym coś wspólnego?
- Chyba tak. Czy mogę jeszcze o coś ojca zapytać?
- Pytaj śmiało, chłopcze.
- Czy Christodopulos jest na tym zdjęciu?
Ojciec Mitrofaniusz przez długą chwilę przyglądał się fotografii, wydymając wargi.
W końcu oddał mi fotografię i powiedział zdecydowanie:
- Nie, nie ma go tu.
Chciałem zakląć, ale w ostatniej chwili ugryzłem się w język i zadałem pytanie:
- A czy ojciec wie, co Christodopulos robił po tych wydarzeniach z Baturą?
- Jak Batura stąd uciekł, przepędzony przez twojego szefa, Christodopulos przyszedł
do mnie i wszystko wyznał, a ja mu oczywiście przebaczyłem. Jak mówi Pismo: Tak
samo w niebie większa będzie radość z jednego grzesznika, który się nawraca, niż z
dziewięćdziesięciu dziewięciu sprawiedliwych, którzy nie potrzebują nawrócenia.
Christodopulos okazał się wart zaufania. Bardzo się zmienił. Był kimś w rodzaju
świętego pustelnika. Oczywiście dalej pisał ikony...
- Czy ojciec nie wie, gdzie on teraz jest? To bardzo ważne! - wykrzyknąłem.
- Spokojnie, spokojnie... - ojciec Mitrofaniusz uśmiechnął się tajemniczo i smutno. -
Zaprowadzę cię do niego, niecierpliwy młodzieńcze.
Niedaleko musieliśmy iść. Zaledwie kilka kroków od cerkwi.
Pod świerkiem, cztery metry od dzwonnicy stał wykonany z betonu błękitny
postument. Górną jego część stanowił krzyż o trzech belkach: krótką górną
symbolizującą napis INRI nad głową Chrystusa, środkową najdłuższą, do której
przybito ramiona Jezusa, i dolną, przekrzywioną, na której Chrystus opierał stopy.
Dolna belka jest przekrzywiona, bo pokazuje los łotrów ukrzyżowanych wraz z
Chrystusem. Koniec skierowany ku górze obrazuje los tego, który żałował za grzechy i
trafił za to do nieba, ten skierowany ku dołowi, czyli ku piekłu, wskazuje drogę łotra,
który nie uznał swej winy i złorzeczył Chrystusowi.
Krzyż wspierał się na prostopadłościanie, na którym wypisano greckimi literami:
Tu leży Filon Christodopulos
Pisarz Ikon
Zm. 4-ego Sty. 1994
[ Pobierz całość w formacie PDF ]