[ Pobierz całość w formacie PDF ]

się ukryją do czasu, póki nie wrócę. Wtedy niech dotrą do pałacu sekretnymi przejściami, jakie
niewÄ…tpliwie znajÄ… i zaczekajÄ… na mnie w sali tronowej.
Taniss skłonił się przed nim uniżenie, ale Conan podejrzewał, że w jego głosie czaiła się drwina.
 A kiedy to nastÄ…pi, wielki Conanie?
Cymmeryjczyk wybuchnął głębokim śmiechem, a z dziedzińca odezwały się przerażone
krzyki, gdyż zmieszanym strażnikom wydawało się, że to śmierć śmiała się z nich lecąc na
skrzydłach wiatru.
 W dniu, w którym Niedzwiedz z Niebios odwróci się od swego wybranego ludu 
odparł krótko Conan  w godzinie Niedzwiedzia oczekujcie mnie w sali tronowej
Ozarka.
Spojrzenie szybkich oczu Tanissa spoczęło na twarzy barbarzyńcy i widać było, że chce o coś
zapytać, ale Conan odwzajemnił się spojrzeniem swych błękitnych oczu, a jego usta wykrzywiły się
nieco, gdy powiedział:
 Wydałem ci rozkaz, Tanissie! Uważaj, by twoje nieposłuszeństwo nie przewyższyło mojej
wdzięczności.
Taniss pokłonił się nisko, a w jego opadającym wzroku czaiło się coś, co mogło być strachem, ale
mogło też być grozbą.
 Tędy, mój panie  szepnął.  Tędy wyjdziesz z pałacu i dotrzesz do namiotów
Vigomara. I, panie, będziemy na ciebie czekali w dniu, gdy Wielki Niedzwiedz obróci się przeciw
swoim.
 Dopilnuj tego  rzucił Conan.  Nie minie więcej czasu, niż potrzeba mej magii, gdy zastępy
Niedzwiedzia rozprawią się z tymi głupcami. A teraz prowadz.
Barbarzyńca lekko podążał w ślad za złotowłosym młodzieńcem, podśpiewując cicho pod nosem,
choć spotęgowana magicznymi uszami melodia prawie rozsadzała mu czaszkę.
Jednak z tego skrawka magii oraz ze swych własnych czarów, Conan układał właśnie w głowie
plan.
 W dniu, w którym Wielki Niedzwiedz obróci się przeciw tym, których dotąd karmił
swą piersią  śpiewał.  Gdy trąby oznajmią godzinę Niedzwiedzia, wielka ciemność i jeszcze
większa trwoga spadnie na to miasto, a wielki zdobywca zazna tryumfu. Conan zaśmiał się
okrutnie.  A imię jego będzie przez wieki powtarzane z czcią i strachem.
 Conan, Cymmeryjczyk!
ROZDZIAA VIII
WZGÓRZE NIEDyWIEDZI
Idąc krętymi uliczkami Fahrgo Conan stawał się coraz bardziej niecierpliwy. Zdawał
sobie
sprawę, że za chwilę wydostanie się z miasta może się stać niemożliwe  chyba, że Kitharowie
rzeczywiście uwierzą w to, że uniósł się w powietrze ponad pałacem Ozarka.
Conan uśmiechnął się do swych myśli i ponaglił Tanissa do przyśpieszenia kroku. W
końcu
doszli do niedużego domu, stojącego przy miejskim murze, w którego ścianie była tajna furtka
prowadzÄ…ca poza miasto.
 Tutaj cię opuszczam, mój panie  szepnął Taniss.
 Miasto namiotów jest już niedaleko, za tym jeziorem. Brama, na której barbarzyńcy wieszają
swych zdrajców, znajduje się jakieś sto metrów stąd na wschód.
Cymmeryjczyk skinął głową i bez większego wysiłku otworzył ciężkie, kamienne drzwi.
Przed sobą ujrzał spokojną, błękitną toń.
 Pamiętaj o dniu, o którym ci mówiłem  mruknął.
 I dopilnuj, by Vanessa i Bourtai czekali na mnie cali i zdrowi w pałacu Ozarka, który już
niedługo zmieni właściciela. Ty jesteś odpowiedzialny za ich bezpieczeństwo.
 Ręczę mą głową  odparł uniżenie Taniss.
Conan machnął dłonią i Taniss zniknął w cieniu ukrytego przejścia, a drzwi z głuchym dzwiękiem
zamknęły się i zlały w jedność ze ścianą. Conan nie mógł nawet dojrzeć szpar futryny. Wzruszył
ramionami i pokręcił głową, co przypomniało mu o przymocowanych do
niej złotych uszach. Nie były ciężkie, ale jego własne uszy zaczęły go boleć tak, jak i
nieprzyzwyczajone partie mięśni zmuszone do dziwacznego wysiłku. Jednak mogą być
potrzebne w obozie barbarzyńców. Nie był w stanie określić na ile jego uczynki zjednały
miedzianowłosych wojowników i przełamały ich strach przed Kitharami. Potrzebował
ich
pomocy, gdyż całe miasto było przeciw niemu. Jasne było, że tego dnia Crom odmówił
mu
zwycięstwa.
Cymmeryjczyk nie zastanawiał się wiele nad tym, jak chętnie i łatwo on, który nigdy nie zaprzątał
sobie głowy żadnymi bożkami, uznał Croma za swego boga. Wcześniej, tak dla spokoju sumienia,
składał przed każdą walką na arenie ofiarę Mitrze, ale nie robił tego bezinteresownie  była to
ostrożność, o której nikt rozsądny nie zapominał. Patrząc na czasy
pózniejsze  Crom nie był dla niego zbyt łaskawy. Dwa razy podnosił już kielich fortuny, najpierw
w Turghol i teraz  w Fahrgo, i dwa razy ledwie zdążył umoczyć usta. Ci, którzy
wierzyli w Croma mówili coś o losie. Kogo On miłuje, tego bije stalowym prętem, czy jakoś
podobnie& dziwne przesądy. Na Agrymaha, dość już stalowych prętów! Conan zasłużył
już
chyba na jedwabne szaty i może złoty pręt, albo berło w dłoni&
Spojrzał na swe potężne ręce. Lewa dłoń sprawiała ból przy każdym ruchu palców.
Prawie
zapomniał dotknięcie złotej sieci, pod wpływem zdarzeń na pałacowym dziedzińcu. Na szczęście to
lewa dłoń! Nie przeszkodzi w trzymaniu miecza. Westchnął ciężko, zdjął swą zieloną, jedwabną
tunikę, by nie przeszkadzała mu w przeprawie przez wodę i
przewiązał ją
sobie w pasie. Położył się na brzuchu i bezszelestnie zsunął do wody.
Była ciepła jak w wannach królów, ale i tak dawała znużonym walką mięśniom uczucie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl