[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wyposa\one laboratorium. Młody mę\czyzna o niezbyt przytomnym spojrzeniu
przedstawił się jako Zygmunt.
- Sprawdzić autentyczność listu? - zdziwił się. - śaden problem... Zacznijmy od
samego pisma.
Poło\ył oba listy na rzutniku i wyłączył światło. Rzucił je na ścianę. Litery
powiększone dziesiątki razy miały po kilkanaście centymetrów wysokości. Spoglądał to
na jeden, to na drugi.
- Widzicie, pismo ka\dego człowieka ma około osiemdziesięciu cech
charakterystycznych - mówił - z czego, powiedzmy, trzydzieści pierwszorzędnych, a
pięćdziesiąt drugorzędnych... Dobry fałszerz podrabia dwadzieścia. To zazwyczaj
wystarczy, by na pierwszy rzut oka wydawały się identyczne... Fałszerz doskonały
podrabia trzydzieści. Więcej się nie da...
- I jak wygląda to pismo?
- Cech wspólnych jest około sześćdziesięciu - powiedział.
- To znaczy...
- Brakujące dwadzieścia to cechy zmienne. To znaczy, jeśli piszący jest zmęczony,
podło\ył sobie coś niewygodnego pod kartkę, trzyma w ręce inny model wiecznego
pióra...
- Rozumiem - przerwał szef. - Czyli to na pewno autentyczny list Skłodowskiej.
- Niewątpliwie został napisany jej ręką. Co do tego nie mam wątpliwości. Zgadzają się
nawet takie drobiazgi, jak odległość między wierszami, odstępy międzywyrazowe...
Zapewne u\ywała tej samej ręki...
- Czyli pańska teoria upada - zwróciłem się do pana Tomasza
- Poczekaj pan - uspokoił mnie antykwariusz. - Pośpiech jest złym doradcą...
Obejrzymy to sobie w powiększeniu...
- Przecie\ ju\ jest powiększone - zdziwiłem się.
Ale on nie odpowiedział. Włączył światło.
Gdy mru\yłem pora\one oczy, podkładał papier pod dwa nowoczesne binokulary.
- Stukrotne powinno wystarczyć... - mruknął.
Znowu zgasił. Oba mikroskopy były połączone z rzutnikiem. Po chwili na ścianie
pojawił się obraz podobny do poprzedniego, ale bogatszy w szczegóły. Widać było
wyraznie włókna papieru.
- Kartki obu wykonano techniką typową dla lat trzydziestych - oznajmił. -
Drobnowłóknisty papier listowy...
- Czyli autentyk? - zmartwił się szef.
- Nie.
Podkręcił powiększenie do dwustu razy.
- Spójrzcie na to - machnął laserowym wskaznikiem. - Na próbce kontrolnej widać
lekkie zagłębienia spowodowane naciskiem stalówki.
Przekręcił obiektyw. Powiększenie pięćset razy. Zlad zostawiony przez wieczne pióro
przypominał dolinę, dnem której płynęła rzeka atramentu. Wokoło znajdowały się
22
kału\e, mikroskopijne rozbryzgi, niewidoczne gołym okiem. Włókna papieru
przypominały wydmy... Na drugiej próbce, którą dostałem w ambasadzie, nie było
zagłębienia. Tu rzeka atramentu płynęła po równinie... I nie była to rzeka! Wyraznie było
widać, \e tworzą ją gęsto usiane kropki. Większość zlała się ze sobą, ale i tak widać było
łączenia.
- Do licha...
- Ci ludzie zeskanowali oryginalny list Skłodowskiej. Musieli mieć specjalistyczny
skaner najwy\szej klasy, w którym ka\dy milimetr kwadratowy powierzchni opisywany
jest setkami punktów... Potem wycięli z listu co chcieli, a resztę wydrukowali ponownie
na oryginalnym, siedemdziesięcioletnim papierze wydobytym z jakiegoś swojego
archiwum. Wydrukowali za pomocą drukarki atramentowej, ale nie takiej dostępnej w
sklepie z akcesoriami komputerowymi, tylko na jakimś fantastycznym sprzęcie
najnowszej generacji. Sądząc po kolorze druku, u\yli oryginalnego, przedwojennego
atramentu Watermana albo firmy Dragon... Całość lekko zwil\yli parą wodną, aby
dobrze związał z podło\em, i wsadzili na noc do bańki z czystym tlenem, pod ciśnieniem
kilkuset atmosfer, i podgrzali, aby w kilka godzin zaszły reakcje chemiczne, które
normalnie trwałyby całe dziesięciolecia...
- To zrobili mnie w konia - warknąłem.
- Nie da się ukryć - powiedział antykwariusz. - Ale na pocieszenie powiem, \e ci,
którzy przygotowali tę fałszywkę, byli ekspertami najwy\szej światowej klasy. Takimi,
którzy podrabiają tajne dokumenty dla wywiadu i kontrwywiadu...
***
Opuściliśmy antykwariat w zamyśleniu.
- A zatem list ten krył jakąś bardzo wa\ną tajemnicę - westchnąłem.
- Prawdopodobnie było tak. List wypłynął na aukcji. Ktoś poznał z grubsza jego treść
albo dowiedział się, co zawiera. I zaczęła się chryja. Weszliśmy do gry spóznieni... Ale i
Rosjanie są spóznieni.
- Dlaczego? - zdziwiłem się.
- Bo nasz drogi wiceminister, były szpieg, zlecił nam tę robotę wcześniej. Oni
dowiedzieli się, \e list jest wa\ny i pojechali go kupić. Walka była ostra, a suma
znacząca, co mo\e świadczyć o tym, \e zainteresowany był nim jeszcze ktoś. Rosjanie
zdobyli dokument i dopiero wtedy poznali jego treść. Treść, którą ktoś znał ju\
wcześniej.
- Czyli nas kierowano do tej roboty na wieść o tym, \e ktoś ju\ się sprawą interesuje.
- I ten ktoś wie o notatniku... Nasz zleceniodawca ma świadomość, \e chodzi o
notatnik, natomiast nie zna treści... Czyli zaczęliśmy jako drudzy, ale po nieudanej akcji
spadliśmy na trzecie miejsce w wyścigu...
[ Pobierz całość w formacie PDF ]