[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Ale... cała rodzina patrzy.
- Nie tylko rodzina, ale sąsiedzi i cały chór - uściślił Ralph,
śmiejąc się z cicha. Poklepał się po kieszeni. - Tu mam pozwolenie
nie tylko na całusy.
Hope siedziała bez ruchu, ze zwieszoną głową. Drgnęła, gdy
poczuła, że Ralph obejmuje ją i odwraca ku sobie.
- Tego chciałem - szepnął.
Całował ją tak długo, że zapomniała, iż w samochodzie nie ma
firanek. Zaczęła drżeć na całym ciele. Kiedy wreszcie się odsunął,
myślała, że nie zdoła doprowadzić samochodu do domu.
173
RS
Ruszyła w chwili, gdy usłyszała odgłosy piły i młotków, co
oznaczało, że Michael dotrzymał słowa i niezwłocznie zabrał się do
naprawiania rampy. Uśmiechnęła się i bezwiednie zaczęła gwizdać.
- Przestań! - zganił ją Ralph. - Pogwizdująca dziewczyna i
szczekający pies przynoszą nieszczęście.
- Phi! - prychnęła, nadal pogwizdując. - Głupie przesądy.
- Psiakrew! Mówię ci, że to zły znak.
Kiedy dojeżdżali do domu, syknął z wściekłością:
- Cholerny świat, kogo diabli nadali? Czyj to samochód?
- Twojej siostry.
- O, dzieci na werandzie. Do czorta, liczyłem, że...
- Ja też.
Eloise zbiegła ze schodów, wołając:
- Dzięki Bogu, że już jesteście.
- Co się dzieje? - spytała Hope przez okno.
- Muszę zawiezć Harry'ego do szpitala. Znowu noga. Nie
miałam z kim zostawić dzieci... Do ślubu już wszystko przygotowane,
więc nie macie nic do roboty i chyba nic przeciwko, prawda? Nie
pogniewacie się?
Nie czekając na odpowiedz, pobiegła do samochodu.
- Niespodzianka, co ciociu? - spytała Melody.
- Całkiem niespodziana - przyznała Hope. - Ale podobno od tego
jest rodzina.
Przybiegł Eddie.
174
RS
- Zaraz będzie trening! - krzyknął, prawie płacząc. - Nie mam
jak dojechać na boisko.
- Zawiozę Cię - wspaniałomyślnie zaoferowała się Hope. -
Zaprowadzimy wujka do domu, zostawimy pod opieką trzyletniej
pielęgniarki i pojedziemy. Dobre rozwiązanie?
- Bardzo.
- Jak dla kogo - warknął Ralph.
- Wujek jest bardzo dobry - orzekła Melody.
Z trudem doprowadzili dobrego wujka do bawialni i posadzili na
kanapie. Hope i Eddie zaczęli szykować się do wyjścia.
- Nawet nie dostanę lunchu? - upomniał się Ralph.
- Eddie ma tam być za pół godziny: Przepraszam.
- Ja wujkowi zrobię lunch - pocieszyła go Melody. - Ale będzie
zimna owsianka, bo nie wolno mi dotykać piecyka.
- Stokrotne dzięki - rzekł Ralph, mało zachwycony taką
perspektywą. - Hope, wracaj jak najszybciej.
Nie rozumiał, dlaczego jego słowa ją rozbawiły. Wybiegła,
śmiejąc się serdecznie.
Nazajutrz na ustach Hope błąkał się bardzo niepewny uśmiech.
Stała wsparta na ramieniu ojca i patrzyła w głąb kościoła. Przed
ołtarzem, jakby na drugim końcu świata, siedział Ralph na wózku
inwalidzkim. Bała się, że uroczystość się nie uda, ponieważ
poprzedniego dnia prześladował ich pech od rana do wieczora.
Przed południem Ralph nieomal wypadł z wózka. Po południu
zaś było urwanie głowy. Trening Eddiego przeciągnął się aż do
175
RS
podwieczorku, a Eloise zabrała dzieci dopiero po jedenastej. Ralph o
dziesiątej zasnął kamiennym snem i do rana spał jak zabity.
Zabrzmiały organy. Melody, zapominając o pouczeniach,
wybiegła przed pannę młodą i szła, obrywając płatki róż z bukietu
ślubnego. Co kilka kroków przystawała i podawała płatki najbliżej
siedzącym. W piątej ławce zobaczyła Eloise, więc wręczyła jej pół
bukietu.
- To moja mama - powiedziała głośno.
Podczas całej uroczystości uparcie stała między nowożeńcami i
usiłowała pomóc pastorowi. W związku z tym ceremonia znacznie się
przeciągnęła. Pastor zaczął się denerwować, ponieważ jeszcze dwie
młode pary czekały na ślub.
Przyjęcie weselne odbywało się w ratuszu. Wokół stołów
zasiedli wszyscy najważniejsi obywatele miasta i ich mniej ważni
krewni z okolicy. Po niecałej godzinie biesiadowania pani Latimore
podeszła do córki.
- Twój mąż wygląda na zmęczonego.
Z trudem udało się jej przekrzyczeć orkiestrę. Wynajęci muzycy
grali z niebywałą werwą, aby im nie zarzucono, że za nic biorą
pieniądze. Hope uważnie spojrzała na Ralpha i przyznała matce rację.
Wobec tego zaniesiono pana młodego do samochodu. Michael
[ Pobierz całość w formacie PDF ]