[ Pobierz całość w formacie PDF ]

wyskoczyła na brzeg.
- Czy są tu krokodyle?
- Nie! - Uśmiech zadrgał mu na ustach, ale po chwili jego twarz
spochmurniała. Z uporem wpatrywał się w jej stopy.
- Kokietujesz mnie bosymi stopami. Oboje tego pożałujemy. - W
jego głosie brzmiała grozba.
Bosymi stopami? Spojrzała na swoje pomalowane na niebiesko
S
R
paznokcie i na ulubiony łańcuszek, potem podniosła głowę i przez
długą chwilę nie spuszczali z siebie wzroku. Wszystko zaczynało się ód
nowa. Czuli się tak jak na przyjęciu w Sydney. Niczym nieszczęsne
ćmy, które lecą prosto w płomień.
Callum wstał.
- Koniec przerwy. Muszę wracać do pracy.
- Oczywiście. - Wyszła na brzeg i wsunęła mokre stopy
w buty. - Chodzmy - powiedziała. Miał rację, że nie chciał tu
dłużej zostać. %7ładne z nich nie odpoczęłoby na tym pikniku.
Kiedy wdrapywali się ścieżką na zbocze, odwrócił się nagle i
wyciągnął do niej rękę.
- Tu jest dosyć stromo - wymamrotał pod nosem.
Stella spojrzała na jego wielką, opaloną dłoń i poczuła się
dziwnie zawstydzona. A kiedy jej dotknęła, poczuła zimny dreszcz.
Jednym ruchem pociągnął ją do góry, tak że wpadła na niego i jej
piersi, wrażliwe na dotyk z powodu ciąży, zderzyły się z jego
ramieniem. Nie mogła powstrzymać głośnego krzyku.
- Co się stało? - szepnął i cofnął się pół kroku. Patrząc jej w oczy,
delikatnie przesunął ręką po jej piersi.
Ratunku, Callum! Poczuła przypływ pożądania i zarumieniła się
ze wstydu.
- Bolą cię? - spytał.
- Trochę - szepnęła.
Stali tak przez dłuższą chwilę. Stella widziała nieme pytanie w
jego oczach. Wyraznie miał ochotę złamać swoje postanowienie.
S
R
Czekał tylko na jej zachętę. Pragnęła, żeby pieścił ją dalej, ale cofnął
rękę i odsunął się.
- Lepiej już wracajmy - powiedział ochrypłym głosem.
Odetchnęła głośno z ulgą. Niebezpieczeństwo zostało zażegnane.
Powinna być szczęśliwa, że jej słabość nie wyszła na jaw, tymczasem
było jej jakoś smutno.
Ruszyli w kierunku samochodu.
Ucieszyła się, że znowu jest w kuchni. Nie powinna w ogóle stąd
wychodzić. Rzuciła pusty koszyk na stół i westchnęła z ulgą. Jak mogła
sądzić, że ten piknik będzie miłym wydarzeniem? To była katastrofa!
Przeszkodziła Callumowi w pracy i narobiła mu wstydu przed
kolegami. Przez nią znalazł się w intymnej sytuacji, której właśnie za
wszelką cenę chciał uniknąć!
O Boże! Tak pragnęła, żeby Callum ją pocałował. Wydawało jej
się, że umrze, jeśli się tego nie doczeka. Na szczęście on okazał się
silniejszy.
Z poczuciem winy rozejrzała się po kuchni. Wychodząc,
zostawiła tu straszny bałagan. Na stole leżały pozostałości po
porannych wyczynach. Mąka, rozlane mleko, skorupki od jajek,
kawałki papieru wysmarowanego masłem, waga do odmierzania cukru
i mąki, sito, miska wysmarowana resztkami ciasta i ślady na podłodze.
Prawdziwe żony na pewno sprzątały kuchnię, zamiast wypuszczać się
nad rzekę. Nawet Oskar w klatce spoglądał na nią z potępieniem..
- Dobrze, dobrze - burknęła. - Jestem bałaganiarą. - Nagle wzięła
S
R
się pod boki. - Ale najważniejsze jest to, Oskarze, że potrafię już
gotować! Dziś jest święto!
Pochyliła się i zajrzała przez szybkę do piekarnika, podziwiając
ciasto. Na powierzchni było już przyrumienione na złotobrązowy kolor.
I jak cudownie pachniało!
Co z tego, że zrobiła bałagan w kuchni? I że piknik wypadł
żałośnie? Za to placek będzie znakomity!
Teatralnym gestem wzniosła ręce do góry i zawołała:
- Stella Roper umie gotować! Spójrzcie, jaka z niej kucharka!
Nagle rozległo się pukanie do drzwi.
- Halo! - odezwał się kobiecy głos. - Jesteś tam, Stello? Zamarła z
przerażenia. Tylko nie to! Gość, i to teraz, kiedy kuchnia wygląda jak
scena z filmu katastroficznego?!
Pukanie rozległo się znowu.
Ratunku! Rozejrzała się z rozpaczą i pobiegła do drzwi
wejściowych.
%7łołądek podskoczył jej do gardła. W otwartych drzwiach stali
kobieta i mężczyzna w średnim wieku. Od razu poznała tę surową
twarz, którą znała z telewizji. Wysoki, dobrze zbudowany, z gęstymi,
siwymi włosami - w progu stał po prostu senator Ian Roper!
O Boże!
To niemożliwe.
Teściowie nie spadają nagle z nieba, prawda?
Kobieta u jego boku uśmiechała się. Miała brązowe, kręcone
włosy, a jej czarna lniana sukienka bez rękawów, prosta, lecz
S
R
szykowna, świetnie pasowała do długiego sznura pereł. Z promiennym
uśmiechem zrobiła krok do przodu.
- Stella, prawda? - powiedziała, wyciągając rękę. - Jestem
Margaret Roper, matka Calluma, a to Ian.
Stella wybałuszyła na nią oczy.
- Jak tu przyjechaliście? - spytała. O Boże. Gdzie ona miała
rozum? - Przepraszam, dzień dobry. Dzień dobry państwu. Co za miła
niespodzianka. - No tak, najpierw była niegrzeczna, a teraz zachowuje
się uniżenie.
Margaret Roper rozpostarła ramiona, a potem najzwyczajniej
pocałowała Stellę w policzek, przyciskając ją do siebie. Wokół
roztaczał się zapach drogich perfum.
- Przepraszam, że cię nie uprzedziliśmy - powiedziała - ale rano
odebraliśmy tę wspaniałą wiadomość od Calluma. Ian wybierał się
właśnie do Mount Isa, więc nie mogliśmy się oprzeć pokusie, żeby nie
zajrzeć do was zaraz po zaplanowanym spotkaniu.
Stella spojrzała na pas startowy widoczny za ich plecami. Stał na
nim mały samolot. Nagle przypomniało jej się, że kiedy wracała z pola, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl