[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Komputery bardzo staniały. Już nie kosztują tyle, co
dawniej. Powiedz, Steve: gdybyś miał komputer,
używałbyś go?
Ludzie w maÅ‚ych miasteczkach sÄ… konserwaty­
wni; nie pociągają ich nowości. Odpowiedz Steve'a
potwierdzała to.
- Ja? WÄ…tpiÄ™. Ale Paulie na pewno. A on kiedyÅ›
przejmie po mnie interes.
Zamyśliłam się.
- Wiesz co? Przedyskutuj to jeszcze raz z Pau­
lem. Komputer przydaje siÄ™ do wielu rzeczy, nie
tylko do inwentaryzacji. Może warto w niego za­
inwestować.
Skinąwszy w podzięce głową, Steve ruszył do
wyjścia, a już po chwili jego miejsce zajęła Noreen
McNard. Noreen była jedną z najmłodszych rezy-
Barbara Delinsky 95
dentek miasteczka, najmÅ‚odszych stażem, nie wie­
kiem. Przeprowadziła się tu zaledwie dwa lata temu,
kiedy poślubiła Bucka McNarda Juniora.
- Moi rodzice przyjeżdżajÄ… z wizytÄ… - powie­
działa, przywitawszy się nieśmiało z Peterem.
PochodziÅ‚a z Vermontu. Ponieważ droga samo­
chodem z Vermontu do Maine zajmowała wiele
godzin, Noreen rzadko widywała się z rodzicami.
Ostatnio bardzo ża nimi tęskniła.
- Ojej, to wspaniale! - ucieszyłam się. - Kiedy?
- Za tydzieÅ„, w piÄ…tek. - Oczy lÅ›niÅ‚y jej z pod­
niecenia. - ZostanÄ… na weekend. OdstÄ…pimy im
naszÄ… sypialniÄ™, a sami przeniesiemy siÄ™ na strych.
- Nagle zmarkotniała. - Problem w tym, że nie
umiem gotować.
- Ej, głowa do góry. Mam mnóstwo fajnych
przepisów.
- Ale jestem okropnÄ… kucharkÄ….
Zcisnęłam ją za rękę.
- Nieprawda. W zeszłym miesiącu na festynie
jadłam twoją sałatkę kartoflaną. Była świetna.
- Przepis dostaÅ‚am od mamy - mruknęła smÄ™t­
nie. - Przecież nie mogę karmić ich tym samym, co
na co dzień jadają u siebie. A każdą nową potrawę
psujÄ™.
- Moich nie zepsujesz. Nawet gdybyś chciała, to
nie dasz rady. SÄ… Å‚atwe, a co ważniejsze - niezawod­
ne. W dodatku żadna nie wymaga więcej niż pięciu
składników. Naprawdę trudno cokolwiek sknocić.
- W oczach Noreen zobaczyłam błysk ulgi i nadziei.
DOM NA KLIFIE
96
- Wpadnij do mnie w poniedziaÅ‚ek, to razem przej­
rzymy przepisy.
- Dziękuję. - Uśmiechnęła się z wdzięcznością,
po czym zerknęła nieśmiało na Petera: - Miło mi
było pana poznać - powiedziała.
Odprowadziwszy jÄ… wzrokiem, Peter uniósÅ‚ pyta­
jÄ…co brwi.
- MogÅ‚abyÅ› otworzyć biuro konsultingowe. Za­
wsze tak jest, kiedy wpadasz do miasta?
PokrÄ™ciÅ‚am przeczÄ…co gÅ‚owÄ…, ale w tym mo­
mencie, jakby chcąc zadać kłam moim słowom,
do stolika podszedł Noel Bunker. Westchnęłam
głęboko.
- Jak leci, Noel?
- W porzÄ…dku.
Przedstawiając go Peterowi, wyjaśniłam, że Noel
jest właścicielem stacji benzynowej i przyjacielem
Coopera. Wszystkie informacje, jakie mu przekazy­
waÅ‚am na temat różnych osób, Peter notowaÅ‚ w pa­
mięci. O nic nikogo nie pytał. Nie wiem, czy wziął
sobie do serca to, co mu powiedziałam w domu, że
tutejsi mieszkańcy są nieufni wobec obcych, lecz
milczÄ…c, postÄ™powaÅ‚ mÄ…drze. DawaÅ‚ nam czas, by­
śmy się do niego przyzwyczaili. A to znaczyło, że
zamierzał zostać dłużej.
Nie bardzo mi ten pomysł przypadł do gustu. Nie
chciałam ciągle widzieć Petera, czuć jego obecność...
- A co z Lisą? - spytałam Noela.
- Bez zmian - odparÅ‚, po czym miÄ™toszÄ…c ner­
wowo pasek od kurtki, dodał: - Musimy coś zrobić.
Barbara Delinsky 97
- Lisa to córka Noela - rzekłam, zwracając się
do Petera. - Ma siedem lat. Latem złamała nogę.
Gips zdjęto miesiąc temu, ale mała wciąż ma
problemy z chodzeniem. Lekarz twierdzi, że ból
minie, jednak noga nie wyglÄ…da dobrze.
- Zrobiono jej prześwietlenie? - spytał Peter.
- Tak. Podobno kość siÄ™ zrosÅ‚a, ale... - Przenios­
łam spojrzenie na Noela. - Może w końcu dasz się
namówić na wizytę u specjalisty?
Ku mojemu zdumieniu Noel skinął głową. Od
dwóch tygodni przekonywałam go, że warto udać
się do innego lekarza, lecz Noel z żoną się opierali.
A teraz niespodziewanie wyraził zgodę.
- RozejrzÄ™ siÄ™ jutro z samego rana - powiedzia­
łam łagodnie. - Może spróbujemy w Bostonie?
- Może być Boston.
WiedzÄ…c, że jest zaÅ‚amany, uÅ›miechem próbowa­
łam dodać mu otuchy.
- Dobrze. ZnajdÄ™ dobrego specjalistÄ™. Nie
martw siÄ™, wyleczymy LisÄ™.
Noel pożegnał się i odszedł, powłócząc nogami.
- Uwielbiają cię - powiedział Peter.
- Ja ich również. Są dobrzy, normalni, uczciwi.
Może niewiele mówią, ale zawsze mówią prawdę.
Nie grajÄ…. I za to ich kocham.
- JesteÅ› ich guru.
Speszyłam się.
- Bez przesady. Po prostu mam nieco większe
doświadczenie niż ludzie, którzy całe życie spędzili
w tym miasteczku. Dlatego przychodzÄ… do mnie ze
DOM NA KLIFIE
98
swoimi problemami. Lubię im pomagać. Gdyby
mnie tutaj nie było, sami by jakoś sobie radzili. -Na
moment zamilkÅ‚am. - DziÄ™ki nim czujÄ™ siÄ™ potrzeb­
na. Może to tylko zÅ‚udzenie, lecz to nie ma znacze­
nia. Dobrze mi z tym.
I faktycznie, tu byłam w swoim żywiole. Wśród
tych skromnych, bezpretensjonalnych ludzi czułam
się szczęśliwa i spełniona. Spełniona inaczej niż
w swojej pracowni na poddaszu, ale na pewno nie
mniej. Pomagając innym, czułam satysfakcję jako
czÅ‚owiek; tworzÄ…c, czuÅ‚am satysfakcjÄ™ jako artyst­
ka. Kilka godzin pózniej, kiedy szykowałam się do
łóżka, pomyślałam sobie, że tylko jako kobieta
czuję się niespełniona.
Ubrana w długą białą koszulę nocną z wysokim
koÅ‚nierzykiem i koronkÄ… przy mankietach, siedzia­
Å‚am na łóżku i wsÅ‚uchiwaÅ‚am siÄ™ w odgÅ‚osy z sÄ…sied­
niego pokoju, w którym krzątał się Peter. Ręce
miaÅ‚am wilgotne, policzki zarumienione. Na ple­
cach - i w paru innych miejscach, o których wolaÅ‚a­
bym zapomnieć - czułam lekkie mrowienie.
Właśnie wtedy zaczęłam rozmyślać o spełnieniu
erotycznym. O tym, co kobieta przeżywa w ramio­
nach mężczyzny. Miałam nadzieję, że pragnienia,
jakie się we mnie nagle rozbudziły, zgasną. Bo nie
chciaÅ‚am niczego przeżywać, zwÅ‚aszcza w ramio­
nach Petera, który osiągnął w życiu to wszystko, co
Adam mógłby osiągnąć, gdybym nie nalegała na
wyjazd z Filadelfii.
ROZDZIAA CZWARTY
- Obudz mnie o dziewiÄ…tej.
Ostatnie słowa, jakie Peter powiedział, zanim
zamknął drzwi do swojego pokoju, dzwięczały mi
w głowie przez pół nocy. Próbowałam czytać,
rozwiÄ…zywać krzyżówki, wreszcie weszÅ‚am cichut­
ko na górÄ™ i zaczęłam szkicować wzór, który zdobiÅ‚­
by miskę na owoce; kiedy w końcu zasnęłam,
dochodziła już pierwsza. Obudziłam się o wpół do
trzeciej, potem za pięć piąta i dziesięć po szóstej. Za
każdym razem wyglÄ…daÅ‚o to tak samo: przekrÄ™ca­
łam się na bok, przeciągałam, powoli otrząsałam ze
snu i nagle przypominałam sobie, że za ścianą śpi
Peter. Serce zaczynało mi łomotać, czułam ucisk
100 DOM NA KLIFIE
w gardle. Kwadrans po siódmej poddałam się.
Wstałam z łóżka, zła i niewyspana.
Obudz mnie o dziewiÄ…tej.
Wskazówki zegara na kuchence przesuwały się
w żółwim tempie. Nie, wcale nie marzyÅ‚am o towa­
rzystwie Petera. Był obcym człowiekiem, nic nas
nie łączyło. Przyjechał tu wyłącznie z jednego
powodu: żeby oczyÅ›cić Coopera z zarzutów. Za­
kładałam, że po śniadaniu uda się do miasteczka,
żeby porozmawiać z każdym, kto będzie chciał
i mógł udzielić mu informacji. To mi całkiem
pasowało. Nie odpowiadałoby mi, gdyby zamierzał
godzinami siedzieć w kuchni i sączyć kawę albo
snuć się po salonie. Tego bym chyba nie zdzierżyła.
Wtedy lepiej, żeby dłużej pospał.
I chyba na to siÄ™ zanosiÅ‚o. Punktualnie o dzie­
wiątej poszłam na górę i zastukałam do drzwi.
Ponieważ nie doczekaÅ‚am siÄ™ odpowiedzi, zastu­
kaÅ‚am ponownie. Po chwili, woÅ‚ajÄ…c:  Peter! Po­ [ Pobierz caÅ‚ość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl