[ Pobierz całość w formacie PDF ]
jednej chwili zapomniałem o wszystkim. Było nas na świecie tylko dwóch - byk i ja. - On,
usiłujący mnie zabić i ja, który mu chciałem uciec. Z pochyloną głową, zacząłem biec - biec,
co sił starczy.
Pędziłem do domu Ravonów. Nagle uprzytomniłem sobie, że nie ma tam dla mnie
schronienia. Drzwi były tam dla mnie zamknięte, okna zaopatrzone w kraty. Po obu stronach
domostwa rozciągał się wysoki mur. A byk zbliżał się za każdym podskokiem. Ale Stefan
Gerard, przyjaciele moi, znajduje się w każdym niebezpieczeństwie na wysokości zadania.
Otwierała się przede mną tylko jedna droga; wybrałem ją bez namysłu.
Wspomniałem, że okna sypialni Marii znajdowały się ponad drzwiami. Firanki były
zasunięte, lecz okiennice otwarte, a w pokoju paliła się lampa. Młody i zręczny, czułem, że
jednym skokiem dosięgnąć mogę okna i ujść niebezpieczeństwu. Zwierzę było tuż za mną.
Bez niczyjej pomocy zrobiłbym, jak zamierzałem. Kiedy jednak odbiłem się od ziemi we
wspaniałym podskoku, potwór podrzucił mnie z całej siły w górę. Wleciałem przez okiennicę
jakby wystrzelony z armaty i upadłem na ręce i kolana na środek pokoju.
Przy oknie stało, jak się zdaje, łóżko, ale przeleciałem nad nim bez szwanku.
Gramoląc się na nogi spojrzałem przerażony w tę stronę, było jednak próżne. Maria siedziała
w pokoju, na małym krzesełku, a zaczerwienione jej policzki świadczyły o tym, że płakała.
Siedziała zdumiona, bez ruchu, spoglądając na mnie z otwartymi ustami.
- Stefan! - szepnęła. - Stefan!
W jednej chwili odzyskałem pewność siebie. Dla gentelmena stała tylko jedna droga
otworem i tylko tą wybrałem.
- Mario! - zawołałem. - Wybacz mi niespodziewany powrót. - Mario, mówiłem dzisiaj
z twoimi rodzicami. Nie mogłem wrócić do obozu nie zapytawszy cię wpierw, czy chcesz
mnie uczynić najszczęśliwszym z ludzi i zostać moją żoną.
Zdumienie nie pozwoliło jej zdobyć się na natychmiastową odpowiedz. Nad
wszelkimi jej uczuciami dominował zachwyt.
- Oh! Stefanie! Cudny Stefanie! - zawołała, ściskając mnie za szyję. - Czy istniała
kiedy taka miłość? Czy istniał kiedy taki mężczyzna? Kiedy tak stoisz, blady i drżący ze
wzruszenia, wydajesz mi się bohaterem marzeń moich. Jakżesz ciężko oddychasz, mój luby;
musiał to być wspaniały skok, który cię sprowadził w moje objęcia! W chwili kiedy
przybyłeś, usłyszałam tętent kopyt twego bojowego rumaka.
Szkoda było wyjaśnień, zresztą jako świeżo zaręczony wolałem użyć ust w inny
sposób. Na korytarzu wszczął się jednak ruch; dał się słyszeć tupot nóg na podłodze.
Zbudzeni moim hałaśliwym przybyciem, starzy pobiegli do piwnicy, aby się przekonać, czy
wielka beczka jabłecznika nie zleciała z podstawy, zaraz jednak powrócili, domagając się
otwarcia drzwi. Rozwarłem je na oścież i stanąłem w nich trzymając
Marię za rękę.
- Przywitajcie syna! - rzekłem.
- Ah! ta radość, jaką wniosłem w ich niskie progi. Jeszcze dziś serce się weseli na to
wspomnienie. Nie dziwili się, że wleciałem przez okno, gdyż tak gorącym kochankiem mógł
być tylko rycerski huzar jeśli drzwi były zamknięte pozostawała, rzecz prosta, droga przez
okno. Raz jeszcze zebraliśmy się we czworo w pokoju gościnnym; przyniesiono okrytą
pajęczyną butelkę i zaczęliśmy mówić o dawnych dziejach w domu Ravonów. Dziś jeszcze
widzę wyłożoną potężnymi dylami izbę, dwie uśmiechnięte, stare twarze, złoty krąg światła
lampy i Marię, żonę moją z czasów młodości, w tak dziwny sposób zdobytą i tak prędko
straconą.
Było już pózno, kiedy się z nimi pożegnałem. Stary jej ojciec wyszedł ze mną na
korytarz.
- Możesz wyjść przez drzwi frontowe lub tylne - rzekł. - Droga przez tylne drzwi jest
krótszą.
- Wyjdę frontowymi - odparłem. - Tędy jest wprawdzie trochę dalej, ale myśleć będę
cały ten czas o Marii.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]