[ Pobierz całość w formacie PDF ]

stanęłaby w płomieniach. Stare drewniane domy i wyschnięty las płonęłyby niczym drzazgi.
Maria i Helenę wniosły kołyskę do sypialni, żeby Williamowi nikt w nocy nie przeszkadzał. Na
szczęście Signe też zasnęła w alkierzu. Kobiety mogły usiąść i czekać.
Ane pierwsza zauważyła mężczyzn.
- Wracają! - zawołała, biegnąc do drzwi. Wszystkie wyszły na schody.
- No i jak poszło? - spytała Elizabeth.
- W porządku - odparł Jens. - Zebrało się sporo ludzi, nie trwało długo, a zapanowaliśmy nad ogniem.
- Bałam się, żeby pożar nie przeniósł się na las. A widzieliście kogoś od Bergette?
- Tak, byli jej parobcy - potwierdził Kristian, zeskakując z konia. - Straty nie są duże, tylko stara
komornicza chałupa. Tak jak powiedziałaś, skoro las się uratował, to nie ma na co narzekać.
- A to dopiero wieczór świętojański - westchnęła Maria.
- Przyjdzcie zaraz do domu, jak tylko oporządzicie konie - zapraszała Elizabeth. - Przygotujemy
jedzenie i kawę, w tym roku noc świętojańską będziemy obchodzić pod dachem.
Przy kolacji nie była w stanie oderwać oczu od okna. Daleko nad lasem unosiła się gęsta smuga dymu,
świadectwo pożaru.
189
Następnego dnia po południu Kristian wszedł do domu, ciężko usiadł na krześle, nic nie mówiąc.
Elizabeth o mało nie wypuściła z rąk talerza, który miała zamiar postawić na stole, gdy zobaczyła, że
mąż jest bardzo blady.
- Co się stało? - spytała przestraszona.
- Rozmawiałem z lensmanem. Powiedział mi, że... powiedział, że w popiele znalezli kości ludzkie.
- Kości? - powtórzyła Helenę niczym echo. Elizabeth poczuła, że podłoga ugina jej się pod nogami. To
jednak Sigyard zginął w pożarze.
- Ktoś spał w chacie, ale nikt nie wie kto.
- To Sigvard - szepnęła Elizabeth. A potem już musiała wyjawić tę tajemnicę, którą nosiła tak długo.
- Jak w ogóle coś takiego mogło ci przyjść do głowy? - warknął Kristian. - Czy ty wcale nie myślisz?
- Uspokój się - rzekła Helenę władczo.
- Czy wyście obie straciły rozum?
- Nie mów tak do Helenę! - syknęła Elizabeth. - Może i nie powinnam była tam chodzić, ale teraz to
już przeszłość. Zresztą wynika też z tego coś dobrego: wiemy, kto spłonął w chacie i możemy
poinformować lens-mana oraz Bergette.
Kristian podszedł do okna.
- To już obowiązek pastora przekazywanie takich wiadomości.
Elizabeth nie odpowiedziała. Rozumiała, że mąz się złości, bo się o nią boi.
- Ale lensmanowi sam powiesz? - spytała cicho. -Powtórz mu tylko to, co ci mówiłam. Uważam, że
nie jest konieczne, żebym tam z tobą szła.
Kristian potwierdził.
- Natychmiast jadę.
Elizabeth patrzyła przez okno, jak Kristian wyjeżdża z podwórza. Tym razem dał sobie czas, żeby
osiod-
195
łać konia. Jak wróci, to już pewnie nie będzie na mnie zły, myślała.
- No patrzcie, to Sigvard nie żyje - rzekła Helenę za jej plecami. - To straszne, ale z drugiej strony...
Sigvard nie był dobrym człowiekiem.
Elizabeth musiała przyjrzeć się przyjaciółce. Jak ona ładnie to wyraziła. Po wszystkich grozbach,
jakie Sigvard rzucał. Zastanawiała się, jak Bergette zareaguje, kiedy pastor przyniesie jej wiadomość
o śmierci. Najgorzej będzie pewnie z małą Karen-Louise, która nie ma pojęcia, jaki w gruncie rzeczy
był jej ojciec.
- Czy można pochować w grobie resztki kości? -spytała Ane znad wanienki do zmywania.
Elizabeth całkiem zapomniała o obecności córki.
- Tak, zdaje mi się, że można - znowu popatrzyła przez okno. - Miejmy nadzieję, że zasnął i udusił się
w dymie - rzekła.
- Z pewnością tak było - potwierdziła Helenę. - W przeciwnym razie zdołałby uciec, chata była bardzo
mała.
To właśnie cała pociecha, myślała Elizabeth, siadając przy stole. Podwieczorek gotowy. Ludzie
muszą jeść mimo wszystko.
Rozdział 16
Niebo było niebieskie i bezchmurne. Tylko kilka osób zebrało się na cmentarzu, by wysłuchać
modlitwy pastora nad grobem Sigyarda. Elizabeth rozglądała się ukradkiem. Twarz Bergette była
niczym maska, nie wyrażała żadnych uczuć. Pewnie jest wstrząśnięta i rozżalona, myślała Elizabeth.
Mimo wszystko była żoną
191
Sigvarda, przeżyli wiele lat pod jednym dachem, mają córeczkę. Kiedyś byli w sobie zakochani,
cieszyli się, śmiali i żartowali. On szeptał jej do ucha czułe słówka, chodzili, trzymając się za ręce i
planowali przyszłość. Rozmawiali ze sobą przy stole i wieczorami życzyli sobie dobrej nocy.
Dopóki nie przytrafiło się nieszczęście, dopóki on nie zaczął jej zdradzać, dopóki nie zniknął, zeby
pózniej ukrywać się w lesie niczym człowiek wyjęty spod prawa. A teraz zwęglone resztki jego kości
spoczywają w trumnie.
Rozległ się głuchy łoskot, kiedy pastor rzucił garsc
ziemi do grobu.
- Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz. Małe buzia Karen-Louise wydawała się bardzo blada w
otoczeniu jasnych włosów. Elizabeth przyszło na myśl, że dziewczynka w czarnej sukience
przypomina porcelanową lalkę. Musiała już słyszeć, jaki był ojciec, myślała ze współczuciem. Co
przeżywa dziecko słysząc coś takiego... Otrząsnęła się z zamyślenia. Ane dotychczas nie wie, że jej
ojcem jest Leonard. Czy to lepiej?
Stojący wokół ludzie zaczęli Zpiewać psalm. Elizabeth otworzyła psałterz i udawała, że też śpiewa.
Skuliła się na wspomnienie Leonarda. Niezależnie od tego jak bardzo chciałaby uniknąć rozmowy, im
dłużej zwleka, tym dla Ane gorzej. Na szczęście córka nie odziedziczyła ani wyglądu, ani charakteru
ojca, ma tylko ten krzywy ząb, taki sam jak Kristian. Zpiew ucichł. Ludzie zaczynali się rozchodzić.
Jeszcze przed pogrzebem było wiadomo, że Bergette nie urządza stypy. I bardzo dobrze. Nieszczęsna
kobieta i tak ma dość zmartwień, trudno żeby jeszcze zapraszała do siebie tłum ciekawskich. Nie-
którzy są chyba rozczarowani, taka lensmanowa na przykład i jej przyjaciółki chętnie by przyszły
powęszyc za szczegółami dotyczącymi śmierci Sigvarda.
197
Czekała, aż inni złożą Bergette kondolencje, dopiero potem sama podeszła. Pogłaskała Karen-Louise
po policzku.
- Przyjdz któregoś dnia do Dalsrud zobaczyć małego Williama. On wygląda jak lalka.
Dziewczynka uśmiechnęła się blado i skinęła głową. Elizabeth popatrzyła na Bergette.
- Mogłabym cię odwiedzić któregoś dnia, gdybyś chciała.
- Naprawdę? Mogłabyś?
- Oczywiście. - Poklepała ją po ramieniu i bez słowa odeszła. Nie miała zamiaru wysłuchiwać tej
niedzieli kazania. Helenę została w domu z Williamem, zatroszczy się z pewnością, żeby miał sucho i
da mu mleka rozprowadzonego wodą, mimo to Elizabeth chciała jak najszybciej wracać.
Już w powozie poczuła się nieskończenie bogata. Ma wspaniałego męża, dwoje dzieci i bezpieczny,
przytulny dom. Jeśli tylko Bóg pozwoli zachować najbliższych, nigdy o nic więcej prosić nie będzie.
W każdym razie o nic dla siebie.
Zbliżał się lipiec i ludzie zaczynali przygotowywać sianokosy. Wszędzie robiono nowe widły i inne
potrzebne narzędzia. Klepano kosy, żeby były ostre niczym brzytwy. Kristian codziennie przyglądał
się niebu i studiował przepowiednie pogody w domowym kalendarzu. Wypatrywał chmur na
błękitnym niebie, niespokojny jak zawsze o tej porze roku, czy nie nadchodzi burza. Deszczowe lato
oznacza głód i biedę i dla ludzi, i dla bydła.
Mieszkańcy Dalsrud siedzieli w kuchni. Elizabeth opowiadała, jak wyglądały sianokosy, kiedy Ane
była malutka.
193 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl