[ Pobierz całość w formacie PDF ]
szczęki. Kciukiem musnął jej dolną wargę. Zadrżała. Nie mogła nic na to poradzić. W oczach
Martina spostrzegła błysk satysfakcji.
- Widzisz? A to dopiero początek. - Przeniósł skupiony wzrok na jej usta. Julianie
zrobiło się gorąco i słabo jednocześnie. Próbowała się wywinąć, ale Martin trzymał ją mocno.
- Pamiętaj, jestem ci całkiem obojętny, więc nie musisz się niczego obawiać -
podkreślił. Jego wargi były bardzo blisko jej warg. - Niczego.
Kiedy ją pocałował, Juliana najpierw poczuła ulgę, a potem ogarnęło ją szalone
pożądanie. Oparła się o Martina, drżąca, stęskniona, wdzięczna. Martin oderwał usta od jej
warg.
- Całkowicie obojętny - powiedział ze śmiechem wyczuwalnym w głosie. Znów ją
pocałował, rozdzielił jej wargi, muskał językiem jej język. Juliana jęknęła cicho, gardłowo, na
znak poddania. Oderwała się i oparła dłonie o jego pierś. Oddychała urywanie, a całe ciało
tęskniło za jego dotykiem.
- Martinie, dowiodłeś, że masz rację.
Znów wziął ją w objęcia. Po długiej chwili wreszcie ją puścił i cofnął się o krok, ale
wyczuwała, że z trudem nad sobą panuje.
- Teraz i ja jestem usatysfakcjonowany.
Odwrócił się w kierunku kurtyny z gałązek wierzbowych.
- Dokąd idziesz? - spytała skonsternowana Juliana. Martin zatrzymał się,
przytrzymując odchylone gałązki.
- Idę do twego ojca, aby poprosić go o pozwolenie ubiegania się o twoją rękę.
- Nie wyjdę za ciebie! Martin popatrzył na nią.
- Nie proszę cię o to - jeszcze.
- A kiedy to zrobisz...
- Kiedy to zrobię, ty się zgodzisz.
Markiz Tallant podniósł się z łóżka i przeszedł do biblioteki, gdzie popijał wino z
synem, kiedy lokaj zapowiedział Martina Davencourta. Gość wszedł do biblioteki i skłonił się
obydwu dżentelmenom. Joss spojrzał na twarz przyjaciela, po czym odstawił kieliszek i
ruszył ku drzwiom.
- Podejrzewam, że sprawa, z którą przyszedłeś, jest poważ na, Davencourt. Zostawię
was samych. Będę w salonie, jeśli przyjdzie ci ochota porozmawiać.
Martin podniósł rękę.
- Proszę, nie wychodz przez wzgląd na mnie, Tallant. Nie mam nic przeciwko twojej
obecności przy tej rozmowie. - Zwrócił się do markiza. - Milordzie, przyszedłem prosić o
rękę pańskiej córki.
- Chce się pan żenić z Juliana? - Markiz rzucił okiem w kierunku Jossa. - Rozmawiał
pan z nią dziś rano, panie Davencourt?
- Tak, milordzie. - Martin wyglądał na nieco zaskoczonego.
Widziałem się z nią przed chwilą i powiadomiłem ją o zamiarze proszenia o pańską
zgodę na ubieganie się o jej rękę.
- Rozumiem - powiedział markiz powoli. - Co ona na to? Martin uśmiechnął się z
udanym smutkiem.
- %7łe mogę prosić pana, skoro tak mi się podoba, ale ona ni gdy się nie zgodzi.
Joss o mało nie udławił się ze śmiechu. Ojciec spojrzał na niego z dezaprobatą.
- Przepraszam, ojcze - odezwał się Joss - ale to takie podobne do Juliany. Po prostu
cieszę się, że to właśnie Davencourt chce się z nią żenić i że nie zraziła go ta demonstracja
niechęci.
- Dziękuję ci, Tallant. Naturalnie masz całkowitą słuszność, moje uczucie jest trwałe.
Milordzie... - zerknął na markiza - jeśli mógłbym prosić o zgodę...
- Chwileczkę, panie Davencourt - przerwał markiz. - Czy moja córka wspominała
panu o swoim majątku?
Martin zmarszczył brwi.
- Powiedziała tylko, że zaoferował jej pan fortunę, milordzie, i że odmówiła jej
przyjęcia. - Kiedy dotarło do niego znaczenie słów markiza, na twarz wystąpił mu lekki
rumieniec. - Nie chcę żenić się z pańską córką dla pieniędzy, milordzie! Mam własny majątek
i nie jestem łowcą posagu.
- Spokojnie, Davencourt - zauważył markiz żartobliwie. - Nie ma potrzeby tak na
mnie krzyczeć. Nigdy pana o to nie podejrzewałem. Jestem panu zobowiązany i cieszę się, że
chce się pan żenić z Juliana.
- Cała radość po mojej stronie, milordzie.
- Moja córka planuje natychmiast wracać do Londynu - ciągnął markiz. - Zapewne pan
będzie również chciał wrócić i przekonać ją o swoich uczuciach?
- Tak.
- Cieszyłbym się - kontynuował markiz powoli - gdyby wasz ślub odbył się tu, w
Ashby Tallant. - Wyciągnął rękę, którą po chwili Martin uścisnął. - Przywiez mi córkę,
Davencourt - powiedział cicho. - To wszystko, o co proszę.
Po wyjściu Martina Joss sięgnął po butelkę wina z Wysp Kanaryjskich, stojącą na
kredensie, w milczeniu ponownie napełnił kieliszek ojca i uniósł swój do toastu.
- To idealny mąż dla Juliany, ojcze.
- Wiem o tym. Dziewczyna ma szczęście. W końcu. - Markiz westchnął. - Myślisz, że
go przyjmie?
- Bez wątpienia. Kocha go. A Davencourt nie należy do tych, których można łatwo
zniechęcić, skoro raz zdecydują się działać w obranym kierunku.
Markiz skinął głową i stękając, usiadł w fotelu.
- Robi wrażenie rozsądnego człowieka. To twój przyjaciel, czy tak, Joss?
- Tak, ojcze. Choć nie jestem pewien, czy potraktujesz to jak rekomendację.
Markiz parsknął śmiechem.
- Pasuje. Pasuje bardzo dobrze. - Westchnął. - A więc Juliana odmówiła spadku, a
mimo to znalazła męża. Kroki nasze go Pana są czasem niezbadane, prawda, Joss?
Joss roześmiał się.
- I bardzo szybkie - dodał.
Droga powrotna do Londynu okazała się męcząca, toteż Juliana nie ucieszyła się
zbytnio, kiedy ją powiadomiono, że właśnie przyszedł z wizytą sir Jasper Colling. Czekał w
holu, podziwiając swoje odbicie w srebrnym lustrze stojącym na bocznym stoliku. Na widok
wchodzącej pani domu wyprostował się szybko i zaczesał włosy do tyłu. Zbliżył się i
ucałował jej dłoń, patrząc przy tym na nią z nieznośną poufałością. Juliana z trudem
powstrzymała się od natychmiastowej ucieczki na górę i starcia śladów pocałunku, który
złożył na jej dłoni. Nie mogła wprost uwierzyć, że kiedyś uważała jego towarzystwo za miłe.
- Juliano. - Skłonił się niedbale. - Jak się miewasz?
- Bardzo dobrze, dziękuję ci, Jasper. - Juliana westchnęła.
- Może posiedzimy chwilę w bibliotece?
Gość wszedł za nią do środka i usiadł, odgarniając poły fraka na boki.
- Nie widzieliśmy cię całe wieki, pomyślałem więc, że wpadnę z wizytą i zobaczę, co
u ciebie słychać. Podobno byłaś w Ashby Tallant.
- Właśnie wróciłam, mogę więc poświęcić ci najwyżej kilka chwil. - Spojrzała na
niego bacznie. - A więc słyszałeś, że pojechałam do domu? - Zakiełkowało w niej pewne
podejrzenie.
- Chyba nie dlatego przyszedłeś, Jasper? Co jeszcze słyszałeś?
Colling uśmiechnął się, pokazując żółte zęby.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]