[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Ale nigdy mnie nie poprawiłeś. Wiedziałeś, że nie mam
pojęcia o sumie, jak wchodziła w rachubę. Pozwalałeś mi
cieszyć się moimi małymi projektami. Co mam teraz my-
śleć?
Teraz masz mnie kochać. Nie wypowiedział tych słów.
Zrozumiał prawdę. Czym była miłość bez zaufania? Iluzją
zbudowaną na bazie tęsknoty i pustki...
- Kiedyś powiedziałaś, że kiedy ktoś zrobi coś naprawdę
złego, przeprosiny nie wystarczają.
Znowu zbladła jak ściana. I odwróciła się od niego.
- Cóż, nie jestem w stanie cofnąć czasu. - Skierowała
się do tylnych drzwi.
- Dokąd idziesz?
- Na spacer. Po prostu na spacer.
Drzwi zamknęły się za nią. Flynn nie był pewien, czy
to poczucie winy, cierpienie czy złość spowodowały, że po-
zwolił jej wyjść.
Niebo było jaskrawobłękitne, trawa soczyście zielona.
Emma prosiła Flynna, by jej nie kosił. Lubiła czuć ją pod
stopami.
Co ona narobiła? O, Boże, jak mogła to zrobić? Miała
wszystko, wszystko, czego kiedykolwiek pragnęła i kilkoma
słowami wszystko zepsuła.
S
R
Wątpiła we Flynna. Te wątpliwości wyssały z niej całe
życie i pozostawiły bolesną pustkę. Zraniła go.
Pod drzewami tańczyły cienie, ale nie zwróciła na nie
uwagi. Widziała przed sobą jedynie wyraz twarzy Flynna,
gdy oskarżyła go o wiązanie się z nią dla pieniędzy. Sły-
szała jego odmowę przyjęcia przeprosin.
Powiedział, że z nią zostanie, a ona mu uwierzyła. Ale
potem nie przyjął jej przeprosin. A ona... ona odeszła. Zo-
stawiła go, zanim on mógł ją zostawić.
Nagle się zatrzymała. Nie spróbowała niczego wyjaśnić,
załagodzić, poprosić, by jej wysłuchał... ale jak mogła wy-
tłumaczyć to, czego sama nie rozumiała? Dlaczego była go-
towa poddać się wszelkim wątpliwościom, zaakceptować to,
co najgorsze?
Ponieważ wydawało jej się, że jej strach, nie zaś jej ma-
rzenia, stały się rzeczywistością.
Zamknęła oczy i poczuła na twarzy ciepłe promienie
słońca. Jakże była głupia!
Przez cały czas się bała. Przez cały czas w głębi serca
była pewna, że zostanie zraniona, że nie była dość mądra,
dość dobra, dość silna, by kochać i być kochaną. Była tak
gotowa na katastrofę, że sama ją spowodowała. A potem
odeszła.
Cóż, nie mogła cofnąć wypowiedzianych słów. To fakt.
Ale nie musiała się poddawać. Jeżeli przeprosiny nie wy-
starczą, znajdzie iiiny sposób. Jakoś musi się udać. Przecież
Flynn powiedział, że z nią zostanie! Nie może się wycofać
z danego słowa tylko dlatego, że okazała się idiotką!
Usłyszała jakiś ruch w krzakach i podskoczyła. Rozej-
rzała się gorączkowo i... roześmiała.
S
R
- To ty - wyciągnęła rękę do psiska, które patrzyło na
nią ciekawie. - Już drugi raz mnie wystraszyłeś.
Nagle usłyszała za sobą inny odgłos. I poczuła czyjąś
dłoń na ustach.
Flynn chodził po pokoju z telefonem w ręce. Czekał na
informacje z San Diego. Już porozmawiał z Kane'em, który
zgodził się mieć oko na gości biorących udział w pogrzebie.
Wpadał w paranoję. Był tego pewien. Shaw od chwili
wyjścia z aresztu był pod stałym nadzorem. Ale Emma nie
przestawała opowiadać, jaki Shaw był dobry w swoim fa-
chu. I wyszła z domu sama. Przez niego.
Detektyw, który obserwował Shawa w San Diego, uznał
Rynna za szaleńca, gdyż ten ciągle naciskał na nawiązanie
bezpośredniego kontaktu ze śledzonym.
- On już wie - powiedział do słuchawki. - Jest profe-
sjonalistą. Po pięciu dniach nie mógł się jeszcze nie zorien-
tować, więc z niczym się nie zdradzi. Zrób, o co proszę.
Chcę wiedzieć, bez cienia wątpliwości, że jest tam, gdzie
się go spodziewamy.
Flynn wyszedł na ganek. Rozejrzał się dookoła, ale nie
zobaczył nigdzie Emmy.
Do licha, gdzie ona się podziała? Spojrzał na zegarek.
Siedemnaście minut. Wystarczyło, by ktoś poszedł do drzwi,
zapukał, upewnił się, czy Shaw jest w domu i oddzwonił.
Jak w odpowiedzi na jego myśli zadzwonił telefon.
- Co jest? - szczeknął. Miał złe przeczucie.
- Nie otwierał - usłyszał. - Coś mi się wydało podej-
rzane, więc wszedłem przez okno. Niestety, włączył się
alarm. Shawa nie ma. Obserwowaliśmy jego kolesia, tego,
S
R
który przyszedł w odwiedziny dwa dni temu. Wymienili się,
a my tego nie zauważyliśmy.
Flynn wybiegł.
Widział, w którą stronę poszła. Na północ, ku domowi
Martina. Pewnie go już minęła. Może zawróciła.
Jednak przeczuwał coś, czemu całą świadomością pra-
gnął zaprzeczyć. Shaw wyprowadził w pole dwóch doświad-
czonych ludzi. Opuścił San Diego dwa dni temu. Miał dość
czasu, żeby tu dotrzeć. Zastawić pułapkę. Zaczekać na od-
powiedni moment, którego Flynn mu dostarczył.
Wyjął broń. Zaskoczenie było jego jedyną przewagą.
Nie, była jeszcze jedna. Znał teren, wiedział, gdzie Shaw
mógł się ukryć, i jak dotrzeć w te miejsca, nie będąc wi-
dzianym.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]