[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mnych kolacji! - by na koniec wypić o jedną szkla-
neczkę whisky za dużo. Kilka razy decydował się już,
że dołączy do żony w sypialni i niezmiennie wyco-
fywał się z tej decyzji. Nie chciał stawiać siebie w roli
faceta, który pełzaniem i błaganiem próbuje osiągnąć
coś, co przysługiwało mu na mocy praw boskich i lu-
dzkich.
Zasnął więc tam, gdzie w danej chwili siedział.
W fotelu. Ból szyi podpowiadał mu, że popełnił nie-
wybaczalny błąd.
Do stu tysięcy diabłów! Katherine popełniła niepo-
równanie większy. Zachowywała się wczoraj jak na-
wiedzona. Mówiła coś o obowiązkach, jakby napra-
wdę mężczyzni pragnęli żony leżącej w łóżku jak kło-
da, z zaciśniętymi zębami i z wypisaną na twarzy po-
korą wobec wyższych racji.
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
I ta jej pomyłka musiała zostać dzisiaj za wszelką cenę
wyjaśniona. Ostatecznie ożenił się nie po to, aby prze-
mienić swój dom w rezerwat dla dziwaczek.
Poprawił koszulę i przeczesał palcami włosy. Wo-
lał, żeby nie skojarzyła go sobie ze skacowanym kow-
bojem. Wyszedł na korytarz i zbliżył się do drzwi sy-
pialni. W pierwszym odruchu chciał zapukać, lecz po-
hamował się. Nie będzie zachowywał się w swoim
własnym domu, wobec własnej żony, niczym kamer-
dyner w hotelu, który przynosi do numeru śniadanie
dla nowożeńców. Po prostu nacisnął klamkę i wszedł
do środka.
- Katherine, ja...
Omiótł pokój spojrzeniem.
Pusty! W takim razie co z Katherine? Czyżby spa-
kowała się i wróciła do matki? Otwarta szafa rozwiała
jednak te przypuszczenia.
Wypadł z sypialni na korytarz, skręcając za drzwiami
w lewo, w stronę kuchni. Jak mógł o tym nie pomyśleć?
Oczywiście, jego żona poszła po rozum do głowy i w tej
chwili z pewnością przygotowuje śniadanie. Odczuł
wielką ulgę i nawet uśmiechnął się pod wąsem.
Jednak uśmiech prędko znikł z jego twarzy. Kuchnia
straszyła głuchą pustką, tym większą, że zawsze o tej
porze krzątała się tutaj Mary Rosa, a z garnków i patelni
unosiły się smakowite zapachy. Jego żona nawet tu nie
zajrzała. Nie zauważył żadnych śladów jej obecności.
Właściwie miał pełne prawo pomyśleć, że ślub po prostu
przyśnił mu się dzisiejszej nocy.
Więc może Katherine jest gdzieś w obejściu? Już ru-
szył w kierunku drzwi, gdy przykuł jego wzrok kar-
teluszek na stole.
Chwycił go i spojrzał na krótką informację. Bardziej
zwięzłą wręcz trudno było sobie wyobrazić.
 Pojechałam na ranczo Thornów. Wrócę na obiad.
K."
Do diaska!
Walnął otwartą dłonią o blat stołu. Dłoń, ma się ro-
zumieć, zabolała, lecz jeszcze bardziej zabolała szyja.
Skrzywił się i jęknął.
Udał się szybkim krokiem do sypialni, gdzie w po-
śpiechu przebrał się w zwykły, codzienny ubiór. Opu-
szczając dom, chwycił jeszcze pas z rewolwerem i nie-
odłączny kapelusz.
Na nieskazitelnie błękitnym niebie świeciło wesołe
słońce. Wiał orzezwiający wietrzyk. Zdawało się, że
dzień naigrawa się swoim urokiem z ponurego nastro-
ju Logana.
Krzyki mężczyzn naprawiających corral zwróci-
ły jego uwagę, lecz nie na długo. Nie zatrzymując
się, odpowiedział machnięciem ręki na ich pozdrowie-
nia i wpadł do stajni. Widział przed sobą tylko je-
Generated by Foxit PDF Creator Foxit Software
http://www.foxitsoftware.com For evaluation only.
den cel: dopaść swą żonę i sprowadzić na powrót
do domu. Jeśli wyobrażała sobie, że może mu skakać
po głowie i nie liczyć się z jego wolą, to była w błę-
dzie. Im szybciej uświadomi sobie swój błąd, tym le-
piej.
Doszedł do boksu, w którym stał Joker. Jednak na
widok spokojnie żującego obrok konia coś w jego du-
szy jakby się odmieniło.
Bo cóż właściwie zamierzał uczynić? Gonić swoją
żonę, niczym chory z miłości szczeniak? A potem, czy
miał paść przed nią na kolana i błagać, by wróciła do
domu, czy też może raczej przerzucić ją przez kolano
i porządnie przetrzepać siedzenie? Obraz fizycznie
karconej Katherine był nawet dość pociągający, szko-
puł w tym, że mało realny.
Logan zmarszczył brwi, poklepał Jokera po szyi
i opuścił stajnię. Zdecydował się rozmówić z Kathe-
rine po jej powrocie do domu.
Uderzyła konia lejcami po zadzie. Wielki gniadosz,
przyśpieszył kroku. Powozik podskakiwał na wybojach.
Była spózniona. Słońce barwiło już purpurą daleki łań-
cuch górski, a przecież miała wrócić w porze obiadu.
Ale najgorsze było to zmęczenie. Bardziej zresztą
duchowe niż fizyczne. Cały dzień spędziła na zacie-
kłym sporze z Danielem. Na szczęście, udało się jej
w końcu złagodzić nieco jego urazy i gniew.
Wjechała w obręb zabudowań i zatrzymała się
przed stajnią.
Podszedł do niej jeden z kowbojów i uprzejmie po- [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl