[ Pobierz całość w formacie PDF ]
albo poświęcić się gospodarstwu i oszczędzać. Niech każdy robi to, co lubi i umie,
a nie to, do czego się kompletnie nie nadaje. Gospodarstwem domowym jej matka
zajmowała się wyłącznie z obowiązku i nie leżało jej to w najmniejszym stopniu,
chociaż, trzeba przyznać, umiała. Nauczyła się specjalnie, żeby zajmowało jej jak
najmniej czasu, i to również miało jakiś sens.
237
Błysnęła jej jeszcze myśl o Feli, stanowiącej czyste błogosławieństwo i szcze-
gólną łaskę boską, po czym wróciła do gnębiącego ją tematu.
Dwa miliony mama uszarpie? powiedziała niepewnie. Wchodzę na
drogę kwesty i niech wiem, czego się trzymać. Zaraz lecę do ciotki Amelii.
Co jest dzisiaj? Piątek? odparła pani Idalia pozornie bez związku.
Piątek.
Powiem ci w poniedziałek. Do poniedziałku wytrzymasz?
Wytrzymam. Umówiłam się na wtorek.
Zjesz coś. . . ?
Nie, mam w domu. Fela by się obraziła. Idę.
Pani Idalia nie nalegała. Agnieszka wyglądała zdrowo i dorodnie, nie było
potrzeby karmić jej na siłę. Ponadto w kochającej i dość przedsiębiorczej matce
zalęgła się nowa myśl. Ostatecznie, we wczesnej młodości, konie stanowiły bez
mała trzy czwarte jej egzystencji. . .
Kilka razy do roku pani Idalia bywała na wyścigach. Dla przyjemności, z sen-
tymentu i przez pamięć dziadka Ludwika. Do tej pory jeszcze odczuwała niekiedy
pikniecie żalu, że za dobrze wyrosła i nie mogła zostać zawodowym dżokejem,
i do tej pory miała wolny wstęp wszędzie. Wiedza o koniach tkwiła w niej tak
samo jak przed laty, doskonale podbudowana wiedzą o wszelkich możliwych kan-
tach i oszustwach.
W sobotę pojechała sama, nie zabierając męża, chociaż na ogół ogromnie lu-
biła bywać na torze w jego towarzystwie.
Zmieszył ją niebotycznie doskonałą nieznajomością tematu i poglądami, od
których zgoła kręciło się w głowie. Wciąż nie potrafił pojąć, czym koń różni się
od psa, kota, wieprza, ewentualnie krowy, i wygłaszał uwagi, którymi pani Idalia
bawiła się znakomicie.
Tym razem jednak zamierzała się skupić i nic nie powinno jej rozpraszać, jeśli
chciała dopomóc córce.
Trafiła na właściwy układ, wypatrzyła odpowiednie konie, odgadła rodzaj
kantu, jaki ma nastąpić. Sprawdziła grę, mafia omijała faworyta. Pani Idalia była
przeciwko mafii.
Kiedy konie wychodziły na tor znalazła się tuż przy murku. Faworyta miała
o metr.
Jasiu! wysyczała dzikim, przenikliwym szeptem.
Trzymam. . . !
Dżokej Jasio, znakomity jezdziec światowej klasy, elita toru, poderwał głowę
i poznał ją natychmiast. Zrozumiał też słowa. Poczuł się wstrząśnięty.
Prawie ćwierć wieku temu Idalka była największą miłością jego życia. Ja-
ko szesnastoletni chłopaczek kochał się w niej na zabój, całkowicie beznadziej-
nie, ale wiernie. Widywał ją pózniej rzadko, wciąż z nie gasnącym sentymentem,
238
ambicjonalnie, dla niej, chciał wspiąć się na niedosiężne wyżyny, marzył o wy-
świadczaniu jej epokowych przysług, co nie miało szans, bo nie grała, wyżyny już
dawno zdobył, zamienił wielką miłość na rzewne wspomnienie i teraz nagle nim
szarpnęło. Idalka gra go na pierwsze miejsce. . . !
Za spuszczenie gonitwy, czyli wstrzymanie konia, wziął już sześć milionów.
Miał się w ogóle nie zmieścić w pierwszej czwórce, co wcale nie było łatwe i stąd
wysoka opłata. Te sześć milionów, rzecz jasna, będzie musiał zwrócić, Zwróci,
niech ich szlag trafi, niech się udławią. Trupem padnie, a będzie pierwszy. Mafii
się nie bał, to on był jej potrzebny, a nie ona jemu, na koniach ci wszyscy mafiozi
znali się jak świnia na akrobacji, mógł w nich wmówić, co chciał. Idalka, rzecz
oczywista, grała jakąś kombinację z nim na froncie. . .
Zanim dotarł do maszyny startowej, już odgadł. Wierzył święcie w jej wiedzę
i nosa do koni. Musiała grać to, co dostrzegła w stawce, zatem przygotowane
muszą przyjść uczciwie. Trenerka Siatkowska cholernie się zdziwi, że pozwolono
jej zająć płatne miejsce, ale co to szkodzi, niech się dziwi do upojenia. Pójdzie
uczciwa gonitwa i cześć!
Zważywszy iż dżokej Jasio w ogromnym stopniu rządził zespołem, pani Idalia
wśród wrogich lamentów tłumu wygrała osiem i pół miliona złotych.
Rzecz jasna, z elementarnej przyzwoitości złapała byłego wielbiciela po wy-
ścigach i wyjaśniła mu sprawę.
Dla córki rzekła z westchnieniem. Nagle nam dosyć wyskoczyło i nie
miałam kiedy pogadać z tobą wcześniej. Serdecznie ci dziękuję.
Dla ciebie wszystko odparł dżokej Jasio z galanterią. Pewnie, że
wcześniej byłoby łatwiej, ale sama wiesz, że jakby co, dużo da się zrobić.
Nie będę cię wykorzystywać, jakoś tam się czołgamy.
W razie czego do usług. Tyle że nie zawsze wyjdzie, to też sama rozumiesz.
Te skur. . . jak by tu. . .
. . . czybyki podsunęła elegancko pani Idalia.
Niech będzie. Zaczynają nas trzymać za gardło ostrzej niż kiedyś.
Rozumiem doskonale. Coś ci powiem. Moja córka ma problem, jak go
rozwikła, urządzimy przyjęcie. Chcesz?
Dżokej Jasio rozpromienił się niczym skowronek w dzień wiosenny, aczkol-
wiek żadne przyjęcia nie robiły już na nim wrażenia. To jednak mogło być koroną
życia osobistego. W obliczu takiej imprezy szejka z Ammanu miał w nosie. . .
Mamo, jakiś szał powiedziała Agnieszka przez telefon już w niedzielę.
Ciotka Amelia deklaruje całą sumę. Ja już milion przeznaczyłam na straty. Co
mam zrobić?
Nic, podziel, pół na pół. Połowę ciotka Amelia, a połowę masz ode mnie.
Ostrzegam cię tylko, że jeśli odzyskasz Błędów, będziesz tam musiała własnymi
siłami urządzić bankiet. Beze mnie. Ja będę gościem.
Po dwóch sekundach Agnieszka pogodziła się z koniecznością.
239
Bardzo dobrze, pra-pra-prababcia Matylda też coś takiego musiała. Stanę
na wysokości zadania albo przestanę być jej prą i coś tam wnuczką. . .
We wtorek, z pieniędzmi w torebce, udała się po wazonik. Obejrzała go po raz
pierwszy. Kształtem ją nieco rozczarował, wydawał się nieco prymitywny, a mimo
to miał swój wdzięk. I ten kolor, którego jakby nie było, a jednak istniał. Sklejenia
należało szukać pod lupą, genialna robota!
Wychodziła już, kiedy starszy pan wydał nagle okrzyk.
Momencik, proszę pani, byłbym zapomniał, coś takiego. . . ! W wazonie to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]