[ Pobierz całość w formacie PDF ]
oczywiste, że nie może przysunąć łapy do ognistej bryły. Ja sam już nawet nie byłem
w stanie patrzeć w jej kierunku. Zastanawiałem się, czy żar wytwarzany przez kamień
za chwilę nie przepali pokładu.
Zakryj to! usłyszałem ostrzegawczy krzyk Eeta. Myśl o ciemności...
o czerni!
Potężny prąd płynący z jego umysłu porwał ze sobą moje własne myśli.
Wykorzystując wszystkie swoje zdolności, starałem się wypełnić polecenie mutanta.
157
Ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, zdołaliśmy zapanować nad przepływem energii
w kamieniu i oślepiające światło zgasło. Mimo to kamień nie przybrał z powrotem
zwykłego, matowego odcienia; wciąż kryła się w nim iskierka światła, dzięki której
wyglądał tak, że żaden inny klejnot nie mógłby się z nim równać. W dodatku leżał
w małym wgłębieniu, które powstało na skutek stopienia się podłogi.
Szczypce!
Nie byłem pewien, czy to dobry pomysł, gdyż żar bijący z klejnotu mógł zapewne
stopić każdy metal. Jednak nie mogliśmy go podnieść gołymi rękami, a jednocześnie
baliśmy się zostawić go na podłodze, żeby nie przepalił statku na wylot.
Ryzk gapił się na kamień nicości nic nie rozumiejącym wzrokiem. Wyplątałem
się ze swojego kokonu i sięgnąłem po pudełko z narzędziami. Ze szczypcami w ręku
ukląkłem obok rozżarzonej bryłki. Miałem nadzieję, że nie jest zaklinowana.
Na szczęście podniosłem kamień bez trudu, choć wciąż czułem ciepło
i widziałem dziurę w podłodze. Klejnot służył nam już za przewodnika na stałym
lądzie, w kosmosie i w starożytnym wraku. Czy teraz przywiódł nas do ostatecznego
celu podróży do miejsca, z którego pochodził?
Nie potrzebowaliśmy tego, gdyż mapa na misie wskazała nam już położenie
planety czwartej od słońca w martwym sektorze. O dziwo, kamień zbladł, kiedy
umieściliśmy go w naczyniu, jak gdyby misa miała nad nim jakąś władzę.
Cały czas prowadziliśmy obserwację, ale radar nie wykazał śladu obecności
obcego statku. Ryzk wyznaczył kurs na czwartą planetę.
Spodziewałem się, że upływ czasu spowodował jakieś zmiany w wyglądzie
gwiazdy, że zamieniła się w supernową, albo wskutek implozji w czerwonego karła.
Nie byłbym też wcale zaskoczony, gdyby całkiem zgasła. Jednak moje przypuszczenia
nie potwierdziły się. Słońce martwego układu było dokładnie takie, jak wskazywała
mapa.
Weszliśmy na orbitę planetarną i wysłaliśmy naprzód czujniki, które
poinformowały nas, że ciało niebieskie, w stronę którego zmierzamy, należy do typu
Arth. Mimo to zachowywaliśmy daleko posuniętą ostrożność, ani na chwilę nie
wyłączając urządzeń pomiarowych.
Widok, który ukazał się na ekranach, był oszałamiający. Wiedziałem, że
Terra, z której moja rasa rozpoczęła podbój starożytnej galaktyki, była w dniach
poprzedzających wielką emigrację straszliwie przeludniona. Miasta pięły się wysoko
ku niebu albo na odwrót znikały w czeluściach ziemi, przecinając je siecią korytarzy.
Nawet morza zostały częściowo zabudowane. Słyszałem o tym, ale nigdy nie oglądałem
tego na własne oczy. Chociaż byłem z pochodzenia Terraninem, Terra położona
w odległym krańcu galaktyki wydawała mi się raczej legendą niż istniejącym
w rzeczywistości miejscem. Owszem, oglądałem stare obrazy trójwymiarowe i słuchałem
158
archaicznych, wielokrotnie kopiowanych taśm. Jednak większość tych materiałów była
dla mnie niezrozumiała. Od dawna toczono długie dysputy na temat tego, jak naprawdę
wyglądała Terra, zanim jej mieszkańcy licznie wyruszyli na gwiezdne szlaki.
To, co miałem teraz przed oczami, bardzo przypominało oglądane niegdyś
hologramy. Powierzchnia planety była tak gęsto zabudowana, że nigdzie nie było widać
ani śladu roślinności, ani jednego skrawka pustej przestrzeni. Wszędzie wyrastały jakieś
budynki, a na morzach można było dostrzec platformy o kształtach tak regularnych, że
w żadnym wypadku nie mogły to być wyspy. Widok piętrzących się, napierających na
siebie budowli wywoływał nieprzyjemne uczucie klaustrofobii.
Krążąc po orbicie, weszliśmy w strefę, gdzie panowała akurat noc. Jednak
w ciemnościach pod nami nie rozbłysło ani jedno światło. Jeśli na planecie istniało
jakieś życie...
Ale jakim cudem życie miałoby przetrwać w tym miejscu? Z pewnością zostało
zduszone, zgniecione, wyparte! Nie potrafiłem sobie wyobrazić żywej istoty, która
mogłaby tutaj egzystować.
Widzę port powiedział nagle Ryzk, ale widocznie miał bystrzejszy wzrok
ode mnie, albo zdążyliśmy już minąć wskazane miejsce, bo nie zauważyłem żadnej
przerwy w piekielnym labiryncie budowli.
Możesz tu wylądować? zapytałem. Mniejsza o kamień, mniejsza nawet
o skarb musiałem przynajmniej stopą dotknąć powierzchni tej planety!
Jeśli użyję dysz hamulcowych... po podwójnym orbitowaniu... tak powiedział
pilot Brakuje tu fal wyznaczających farwater. Port jest pewnie opuszczony.
Nie wyglądał na zachwyconego. Pomyślałem, że podobnie jak ja obawia się tego,
co mogło czekać na dole.
Zabrał się za wyznaczanie kursu. Potem ze wzrokiem utkwionym w ekran
[ Pobierz całość w formacie PDF ]