[ Pobierz całość w formacie PDF ]

mieszkali tam Brenda i Tommy. Przepraszał, że nie był w stanie załatwić jej pokoju w hotelu,
w którym wraz ze swoim biurem zainstalował się Jean-Claude.
- Signor Valmer zapewniał nas, że signora życzy sobie mieszkać w Palazzo Albrizzi -
tłumaczył się. - Signor Valmer powiedział, że pani potrzebuje spokoju i chce być sama.
Bardzo przepraszam.
- Nie przepraszaj, Franco. Ulżyło mi, że nie muszę spać w tym pałacu. Powiedz mi,
czy wierzysz, że straszy tam duch zamordowanej contessy?
- Nie wierzę w duchy. Ale nie twierdzę, że ich nie ma. Zastanawiam się jednak, czemu
Jean-Claude tak nalegał, żeby umieścić panią w tym pałacu?
Katherine wzruszyła ramionami. Zachowanie jej męża stało się zbyt dziwaczne, żeby
zawracać sobie nim głowę. Należało jednak koniecznie coś zrobić, żeby nie przyszedł na
plan. Wszystko jedno w jakim humorze był w tej chwili, nie miała ochoty go oglądać i
zamierzała temu zapobiec, bez względu na konsekwencje. Powiedziała, więc o tym Francowi.
- Ależ Jean-Claude jest producentem. Nie mogę mu zabronić przyjścia na plan. Siedzę
w tym interesie trzydzieści lat i nie słyszałem jeszcze, żeby zawieszono w prawach jakiegoś
producenta.
- Franco, chyba chcesz, żebym dotrwała do końca filmu w jednym kawałku. Spójrz na
to! - Katherine ściągnęła z szyi szyfonową chustkę, odsłaniając czarne i granatowe sińce.
- Jean-Claude to zrobił?
Pokiwała głową.
- Mogę porozmawiać z Joe Havaną, jeśli wolisz. Ale wiadomo, jaki z niego nerwus.
Jak zobaczy te sińce, gotów się rzucić na Jean-Claudea z pięściami. Zostały tylko dwa dni
zdjęć. Nie chcemy chyba awantur.
- Zdecydowanie nie chcemy - odparł Franco.
Miał dość zmartwień na głowie - zmieszczenie się w grafiku, niepewna pogoda oraz
kontrakt z kolejną wytwórnią amerykańską, która wkrótce miała zawitać do Wenecji na
zdjęcia. Przekroczyli już znacznie budżet i w żadnym wypadku nie mogli sobie pozwolić na
jakiekolwiek wypadki.
- Na twoim miejscu postawiłabym strażników przy wszystkich wejściach do pałacu.
Zadzwoń do niego i powiedz, że nie życzę sobie go widzieć i że zabraniasz mu wstępu na
plan.
- O Boże, łatwo ci mówić - Franco był zrozpaczony.
- Wiesz, co? Najlepiej sama to zrobię - stwierdziła Katherine.
Katherine nie zastała w hotelu Jean-Claude a. Nie chcąc wtajemniczać w swoje
sprawy Ali, poprosiła, żeby Jean-Claude zadzwonił do niej po powrocie z Rzymu, dokąd, jak
twierdziła sekretarka, wezwały go pilne interesy. Jakie znowu pilne interesy? Katherine
żałowała, że nie może porozmawiać ze Stevenem, ale ilekroć dzwoniła do Los Angeles, nie
było go w domu. Obmyśliła pewien plan. Poprosi Brendę, żeby pod byle pozorem wyciągnęła
Ali z biura, a ona w tym czasie dostanie się do swoich dokumentów. Brenda na pewno się
zgodzi. Chętnie brała udział w każdej zabawie.
Był upalny poranek. W niebieskiej wodzie laguny za hotelem skrzyło się słońce.
Katherine cieszyła się, że nie jest w ponurym palazzo. Poprzedniego wieczora sfotografowali
wnętrza, tego wieczora mieli skończyć zdjęcia. Została im do nakręcenia ważna scena balu
maskowego, punkt kulminacyjny filmu. Teraz jednak był dopiero poranek, cudowny poranek
w Wenecji, dziesiąta godzina. Można się przyłączyć do Brendy i Tommy ego, którzy z
samego rana wybrali się na plażę.
Katherine włożyła czarny kostium i krótki płaszcz kąpielowy. Wychodząc z pokoju,
chwyciła okulary słoneczne, kapelusz słomkowy i płócienna torbę. Na dworze wciągnęła
pełną piersią czyste ciepłe powietrze i od razu poczuła się weselsza. Wszystko będzie dobrze.
Pokonała inne przeszkody życiowe, pokona i tę.
Kiedy znalazła się na plaży, od razu dostrzegła dziwne poruszenie na brzegu morza -
jacyś ludzie coś krzyczeli, a w oddali rozlegał się słaby dzwięk syreny pogotowia
ratunkowego. Zobaczyła, że coś albo ktoś leży na piasku, a kiedy podeszła bliżej, przez tłum
przedarł się dozorca plaży i zaczął biec w jej kierunku. Jak na sygnał wszyscy odwrócili się w
jej stronę - w oczach, które na nią patrzyły, malowało się współczucie. Dozorca położył rękę
na jej ramieniu.
- Tak mi przykro, signora. Mam bardzo złą wiadomość. Musi się pani przygotować na
szok.
- O Boże... Tommy...?
Dozorca coś mówił, ale ona go nie słuchała. Rzuciła się biegiem w stronę morza i
rozpychając gapiów dotarła do czegoś, co rzeczywiście było ciałem. Nie Tommy ego, lecz
Brendy, która sprawiała wrażenie nieprzytomnej. Tommy tulił do siebie jej głowę.
- Brenda nie żyje, mamuś, Brenda nie żyje. Utopiła się. Z mojej winy.
Niemal jednocześnie Katherine opanowały dwa sprzeczne uczucia - ulga, że
Tommy emu nic nie grozi, i wstyd, bo w pierwszej chwili ucieszyła się, że umarła jej
najlepsza, najbardziej zaufana przyjaciółka, a nie syn.
Pózniej opowiedziano jej, co się stało. Brenda nie była świetną pływaczką, lecz bardzo
lubiła morze, a Tommy, wyzwolony z kuł, tryskający energią, zaproponował, żeby się ścigali,
kto pierwszy dopłynie do oddalonej o blisko kilometr rafy. Brenda do rafy dopłynęła bez
trudu, ale powrót okazał się dla niej zbyt wielkim wysiłkiem i mniej więcej w połowie drogi
serce odmówiło jej posłuszeństwa. Kiedy dozorca plaży zorientował się, że coś z nią nie tak,
było już za pózno.
- O mój Boże. - Katherine nalała sobie brandy.
Nie mogła uwierzyć, że odeszła jej energiczna, wesoła przyjaciółka i najlepsza
kumpelka Tommy ego, który szlochał teraz rozpaczliwie. Katherine pomyślała, że ze względu
na niego musi być dzielna, choć guz w gardle wielkości melona sprawiał, że się dusiła.
- Powinna pani mieć jakieś towarzystwo - rzekł dyrektor hotelu. - 1 dobrze by było,
żeby doktor dał pani coś na uspokojenie.
- Zaraz zadzwonię do znajomych - odparła cicho Katherine.
- Może ja zadzwonię, signora - zaproponował dyrektor. - Pani nie powinna się
denerwować.
Tymczasem niebo pociemniało, a w oddali zaczęły odzywać się grzmoty. Popijając
brandy, Katherine przypomniała sobie opowiadanie Jean-Claudea o wypadku jego brata.
Wzruszyła ramionami.
Blackie i Mona, którzy w swoim hotelu dochodzili do siebie po nocnych zdjęciach,
przybyli do Cipriani bez zwłoki razem z Franco. Tommyemu lekarz dał tabletkę nasenną;
Katherine doradził lekki środek uspokajający. Nie przyzwyczajona do pigułek, była lekko
oszołomiona, kiedy zadzwonił telefon. Odebrała Mona.
- To Jean-Claude.
Katherine odruchowo sięgnęła po słuchawkę. Na dzwięk jego głosu zrobiło się jej
zimno.
- Kitty, musiałem pilnie jechać do Rzymu. Wszystko w porządku, cherie? - spytał
zatroskanym głosem.
- Nie, nie w porządku. - Opowiedziała mu bez emocji, co się stało.
- O, cherie, tak mi przykro. Natychmiast kochanie przyjeżdżam.
- Nie, Jean-Claude, nie przyjeżdżaj. Nie chcę cię widzieć. Ani dziś, ani kiedykolwiek -
powiedziała, zagryzając zęby.
- No wiesz. - Jego głos stwardniał. - Chyba nie mówisz tego poważnie, cherie. Na
pewno nie mówisz tego poważnie.
- Mówię jak najbardziej poważnie. - Serce biło jej jak młotem, ale dzięki tabletce
czuła się spokojna. - Franco będzie z tobą rozmawiał. Jestem teraz zbyt zmęczona, żeby
prowadzić tę dyskusję. Oddaję mu słuchawkę.
- Przekazawszy słuchawkę, osunęła się na kanapę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl