[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zatelefonowała do doktora Lindseya.
- Ten chłopiec to cud - usłyszała w słuchawce. - Bardzo prędko wraca do zdrowia.
Dostaliśmy już jego zdjęcia rentgenowskie, z których wynika, że kolana się wspaniale goją.
Jestem dobrej myśli.
- Dzięki Bogu - ucieszyła się Katherine.
- Co zaś do obojczyka, to uszkodzenie nie jest poważne. Trzeba mu dać trochę czasu.
Nie wolno go forsować. Myślę, że jeszcze w tym tygodniu zwolnię Tommy ego do domu.
Odłożywszy słuchawkę, Kitty odwróciła się do Brendy i Stevena.
- Wiecie? Tommy wyzdrowieje. - Uśmiechnęła się radośnie.
- Szczęśliwa matka z ciebie, Kitty - rzekł Steve.
- Jeszcze jak - przyznała z przekonaniem.
Pod koniec dnia popędziła do szpitala. Zastała Tommy ego w łóżku zawalonym
taśmami wideo z jego ulubionymi zespołami, pismami sportowymi, słodyczami, pudełkami z
pączkami. Na krześle obok siedział uśmiechnięty Jean-Claude.
Katherine pomyślała, że mądrzej zrobi, jeśli nie okaże zdziwienia.
- Cześć, chłopaki - powiedziała zdyszana. - Co macie takie wesołe miny?
- Cześć, mamuś - ucieszył się na jej widok Tommy. - Mieliśmy właśnie zagrać w trik-
traka.
Jean-Claude wstał i pocałował Katherine, czule ściskając jej ramię.
- Udał ci się dzień? - spytał Tommy.
- Tak, synku. Wszystko poszło dobrze. A tobie?
- Mnie też. Doktorek mówi, że w piątek mogę wrócić do domu, a Jean-Claude obiecał
zabrać mnie na mecz Lakersów w niedzielę. - Uśmiechnął się od ucha do ucha. - Będę jezdził
w fotelu inwalidzkim przez kilka tygodni. Fajnie, nie?
- Fajnie. Mała przygoda.
Katherine opadła na fotel inwalidzki Tommyego i westchnęła zmęczona. Jeśli między
jej synem a mężem istniały jakieś nieporozumienia, to najwyrazniej rozwiał je letni wiatr.
Tyrada, którą Tommy wygłosił poprzedniego wieczora, wydawała się teraz wybrykiem jej
imaginacji. Zbyt zmęczona, żeby myśleć, zamknęła oczy. Odgłosy gry w trik-traka po chwili
ją uśpiły.
Po kilku tygodniach Tommy wstał z fotela i zaczął szaleć o kulach po domu. Często
zachodził do nich Steven, z którym Tommy lubił grać w bilard. Któregoś wieczora po
kolacji Steven, Brenda i Katherine gawędzili sobie przy kominku. Tommy poszedł już spać, a
Jean-Claude pracował przy komputerze.
- Wydaje mi się, że Tommy jest w bardzo dobrej formie - stwierdziła Katherine.
Brenda i Steven wymienili znaczące spojrzenia.
- O co wam chodzi, jeśli wolno wiedzieć?
Zapadła niezręczna cisza.
- No, powiedzcie mi wreszcie - zniecierpliwiła się Katherine.
- Myślę, że powinnaś się o tym dowiedzieć - rzekł Steven, wzdychając. - Powiedz jej,
Brenda.
- W szufladzie szafki nocnej Tommyego znalazłam marihuanę. Gdy go przycisnęłam
do muru, przyznał się, że pali.
- Powiedział dlaczego?
- Powiedział, że rzucił kokainę, a palenie marihuany jest tym samym co palenie
papierosów. Powiedział, że nie ma o czym mówić i że cała młodzież....
- & robi - dokończyła Katherine. - uż to słyszałam.
- Zgadnij jednak, skąd ją miał - powiedziała Brenda. - Ni mniej ni więcej, tylko od
tatusia.
- Johnny dał mu marihuanę? Trudno w to uwierzyć. Narzeka, że nie ma pieniędzy na
jedzenie, a kupuje marihuanę?
- Jak widać - rzekła Brenda.
- No to ja mu zaraz wygarnę - zdenerwowała się Katherine i wykręciła numer
Johnnyego.
- Jak śmiesz dawać dziecku narkotyki! - krzyknęła, gdy Johnny podniósł słuchawkę. -
Co ci odbiło? Chyba upadłeś na głowę.
- Aaach, o co tyle krzyku? O kilka skrętów? - zajęczał Johnny. - Co się tak
gorączkujesz, Katherine?
- Gorączkuję się? Ja się gorączkuję? Jak mam być spokojna, kiedy ty uczysz ćpać
szesnastoletniego chłopaka? Jesteś skończonym głupcem, Johnny. Jeśli jeszcze raz mu dasz
coś takiego, to nie dostaniesz już ode mnie ani centa.
- Tego mi nie zrobisz. Potrzebuję pieniędzy.
- Owszem, zrobię - rzuciła słuchawką i drżącymi rękoma sięgnęła po papierosa.
- Co się tu dzieje?
Wszyscy troje odwrócili się do drzwi, w których stał Jean-Claude.
- Nic takiego, najdroższy - odparła Katherine. Jean-Claude obrzucił zimnym
spojrzeniem Brendę i Stevena.
- Dlaczego zwierzasz się ze swych kłopotów obcym ludziom, cherie Jestem twoim
mężem i jeśli coś cię gnębi, powinnaś mi o tym powiedzieć.
- Tak, ale...
- Ani słowa, cberie. - Uciszył ją pocałunkiem w czoło.
Steven z trudem opanował zdenerwowanie. Wstał i dopił drinka.
- Wychodzę. A wy, gołąbki, załatwcie to między sobą - rzekł z otwartą ironią.
- Dobry pomysł - stwierdził Jean-Claude, nie odrywając oczu od twarzy Katherine. -
Lepiej, żebyś zajął się swoimi sprawami.
- Przepraszam cię za to, Steve - rzekła Katherine.
- Powiedziałem, cberie, ani słowa. - Jean-Claude zmarszczył ostrzegawczo brwi. -
Czas, żebyś poszła do łóżka. Wyglądasz na bardzo zmęczoną.
Brenda zaczęła coś mówić, ale Jean-Claude zmroził ją spojrzeniem.
- Słuchaj, babo, jeśli moja żona ma kłopoty, to zwraca się z nimi do mnie. Nie do
ciebie, nie do niego. - Wykonał lekceważący gest w stronę Stevena. - Ja jestem jej mężem.
- Mnie już tu nie ma - rzekł Steven.
- Jeszcze nie skończyłem - zawołał za nim Jean-Claude. - Ale ja skończyłem - odparł
Steven i energicznie trzasnął drzwiami.
- Co ty robisz, Jean-Claude? Ci ludzie są moimi przyjaciółmi. Pamiętaj, że pomagali
mi rozwiązać kłopoty z Tommym.
- Jeśli masz kłopoty z Tommym, zwróć się do mnie, dobrze?
Brenda z westchnieniem wzniosła oczy do nieba.
- Dobranoc, moi drodzy - mruknęła.
- Kitty, Kitty, czemu intrygujesz za moimi plecami? - spytał Jean-Claude, masując [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl