[ Pobierz całość w formacie PDF ]

zmyÅ›lna koleżanka z caÅ‚ej siÅ‚y rÄ…bnęła w bryÅ‚Ä™ lodu mym ulu­
bionym wędkarskim scyzorykiem.
- Co ty wyprawiasz?! - krzyknęłam.
- Przyspieszam rozmrażanie - wyjaśniła z triumfem.
- Dość radykalnie, trzeba przyznać - skomentowaÅ‚am i usÅ‚y­
szałam gwałtownie narastające syczenie.
- Co się dzieje? Co tak śmierdzi? - spytała Justyna.
44
- Gaz chÅ‚odzÄ…cy, gÅ‚Ä…bie! PrzecięłaÅ› jakiÅ› przewód z chÅ‚odzi­
wem. Otwieraj okna, to jest szkodliwe. WÅ‚aÅ›nie osobiÅ›cie po­
większyłaś dziurę ozonową. Co ci strzeliło do głowy? Przecież
widzisz, że to zabytek. Już z martwych nie powstanie, to pew­
ne. Trzeba powiedzieć Gunnarowi...
- O cholera, cholera, cholera! Urwie mi Å‚eb! Oni sÄ… tacy ra­
cjonalni i sztywni.
- Przesadzasz. Raczej każe nam zapÅ‚acić za nowÄ…... - pró­
bowałam zachować rozsądek w drodze do domu gospodarzy.
- Jeszcze gorzej! - przeraziła się naprawdę Justyna.
- Nie do koÅ„ca chwytam twój system wartoÅ›ci - mruknÄ™­
Å‚am, pukajÄ…c do drzwi.
Otworzył Gunnar. Justyna mężnie wysunęła się do przodu
i zaczęła przemawiać po angielsku drżącym głosem.
- Gunnar, zepsułam lodówkę.
- Oh, really? - zainteresował się uprzejmie.
- Really- potwierdziła i przeszła nagle na polski: - Nożem.
Really. Really nożem spierniczyli - dokończyła i złapała się za
głowę.
Gunnar oczywiście zrozumiał tylko to nieszczęsne  really",
dlatego spojrzaÅ‚ na mnie, oczekujÄ…c wyjaÅ›nienia. A cóż ja mo­
głam w takiej chwili powiedzieć sensownego? Sytuacja była
niepewna, facet miał święte prawo się wściec, nie należało go
wiÄ™c dodatkowo drażnić gÅ‚upim chichotaniem. Tylko jak za­
chować powagę po takim zaskakującym tekście?
- Fridge is dead. Exactly - dukałam niegramatycznie, nie
całkiem z sensem. - Knife... Fridge... Murder...
- Mam nadziejÄ™, że nie cierpiaÅ‚a - dociekaÅ‚ Gunnar jak zwy­
kle płynną angielszczyzną.
- No pain - zapewniłam pospiesznie, przyglądając mu się
podejrzliwie.
- Aagodna śmierć to błogosławieństwo w jej wieku... Gre-
te! - krzyknął w głąb domu. - Lodówka twojej babci wreszcie
wysiadła!
45
I to miał być racjonalny sztywniak? Zresztą inni tubylcy,
z którymi miaÅ‚yÅ›my do czynienia przez te sześć tygodni, za­
chowywali siÄ™ podobnie. Precyzyjna organizacja, konsekwent­
ne dziaÅ‚anie, zero pospiechu, wybuchów zÅ‚oÅ›ci, agresji, żad­
nego patrzenia z góry na nikogo. Specyfika narodu czy po
prostu miałyśmy szczęście? A takie miałam obawy, że wezmą
nas za durnych Polaczków najmujÄ…cych siÄ™ do czarnej robo­
ty. W Szwecji uczciwą pracę szanowano. Każdą. Chociaż po
pierwszej wizycie w sklepie przestaÅ‚am siÄ™ dziwić, czemu Ju­
styna tak wyÅ‚adowaÅ‚a nasze plecaki i dlaczego tutejsze nasto­
latki wolały dorabiać do kieszonkowego w inny sposób. To, co
płacił Gunnar, dla nas stanowiło sporą sumę, dla miejscowych
zaś stanowiło marne grosze.
Zbieranie truskawek okazaÅ‚o siÄ™ naprawdÄ™ ciężkÄ… harów­
ką. Wciąż na kolanach, w kombinezonach i gumowych butach,
a do tego noszenie skrzynek z owocami do ważenia, dziennie
Å›rednio po osiemdziesiÄ…t do stu kilogramów tych okazów każ­
da. Okazów, ponieważ na dÅ‚oni mieÅ›ciÅ‚y siÄ™ najwyżej trzy sztu­
ki. Gunnar przysiÄ™gaÅ‚, że nie sÄ… niczym pÄ™dzone, czysta eko­
logiczna uprawa. Taki gatunek plus warunki klimatyczne. No,
klimat im sprzyjaÅ‚ niewÄ…tpliwie! Przez caÅ‚y nasz pobyt nie by­
ło dnia bez deszczu czy choćby mżawki, a temperatura tylko
raz przekroczyÅ‚a osiemnaÅ›cie stopni. Zwykle oscylowaÅ‚a wo­
kół trzynastu. A oni twierdzili, że to lato! Grete pracowała na
polu w szortach albo bikini, kiedy chociaż na chwilę pojawiło
się słońce.
Ale ten surowy, wilgotny klimat miał też dobre strony. Po
tygodniu adaptacji, kiedy z zimna drżało mi każde włókienko
mięśniowe, a receptory skórne, wyraznie czułam, poowijały się
potrójnym płaszczem z komórek ektodermalnych, dotarło do
mnie, że ta pogoda działa odżywczo. Wręcz rewitalizująco. Po
dwunastu godzinach pracy powinnyÅ›my być zupeÅ‚nie oklap­
nięte, a tutaj nie! Chciało nam się chodzić na spacery, jezdzić
do osady po lody albo ulubione lakrisy Justyny. Na pożyczo-
46
nych rowerach buszowaÅ‚yÅ›my po górach. Z jednej z takich wy­
praw przywiozłam bukiet leśnych kwiatków.
- Ostrożnie - ostrzegÅ‚ mnie Gunnar, kiedy wprowadzaÅ‚yÅ›­
my rowery do stodoły. - To niebezpieczna roślina. Jak to się
nazywa... - gorączkowo szukał właściwego słowa.
- Digitalis purpurea - podpowiedziaÅ‚a Grete, biolog z wy­
kształcenia.
- Naparstnica! Anka, znalazÅ‚aÅ› zródÅ‚o digoksyny! - bÅ‚ysnÄ™­
Å‚a wiedzÄ… recepturowÄ… Justyna.
- Zamilknij.
Ze wstrÄ™tem spojrzaÅ‚am na efektowne kwiatuszki, nie wie­
dzÄ…c, co z nimi zrobić. W Polsce pirzgnęłabym draÅ„stwo do ko­
sza, ale tu? Gdzie umieścić odpady organiczne, niebezpieczne
zresztą w kraju, który od dziesiątek lat prowadzi segregację
śmieci?
- Daj mi to. Zakopię za stodołą. - Gunnar uwolnił mnie od
kłopotliwego wiechcia.
- Ale fart - entuzjazmowała się Justyna, stara przesądzia-
ra. - Anka, to znak, że zdamy tÄ™ poprawkÄ™, mówiÄ™ ci - dowo­
dziła, kiedy starannie myłyśmy ręce po bliższym kontakcie
z naparstnicą. - Szkoda, że nie zachowałyśmy chociaż jednej
sztuki na pamiÄ…tkÄ™.
- Zielnika zakładać nie zamierzam. Szoruj te łapy, cholera
wie, czy to draÅ„stwo nie wchÅ‚ania siÄ™ przez skórÄ™. SwojÄ… dro­
gÄ… kolejna niekonsekwencja w systemie nauki na akademii.
Wtłaczają nam do łbów masę durnych szczególików i teorii,
a nikt nie wpadł na to, żeby w podręczniku zamieścić fotki czy
ryciny roślin wykorzystywanych w recepturze.
- Nikt nie przewidział, że zechcesz pozyskiwać surowce
lecznicze własnołapnie.
- Odczep się. Sama pomagałaś w zrywaniu.
- To ciebie nagle zachwyciła przyroda...
Miała całkowitą rację. Skandynawia mnie oczarowała. Te
surowe góry, wiecznie okryte pierzynką mgły, lodowate wart-
47 [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl