[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Zostanę z nią. Jeżeli z miłości do Boga wyrazi skruchę za swoje grzechy, będzie mogła ze
mną pozostać. A gdy nadejdzie czas śmierci, Bóg przyjmie nas oboje.
- Sądzisz, że starczy ci sił, by tego dokonać? - zapytał Mastema. - Myślisz, że ona cię nie
zawiedzie?
- Jestem jej to winien - odparłem. - To mój obowiązek. Nigdy żadnego z was nie
okłamałem. Nigdym nie okłamał sam siebie. Ona zabiła mi brata i siostrę. Widziałem ją przy
tym. I bez wątpienia to ona właśnie uśmierciła innych członków mojej rodziny. Ale ocaliła mnie.
I to dwukrotnie. Zabijanie jest rzeczą łatwą, ale ratować życie jest bardzo trudno!
- To prawda - powiedział Mastema, jak gdyby nagle zrozumiał moje słowa.
- Dlatego zostanę. Niczego już od was nie oczekuję. Wiem, że nie będę mógł się stąd
wydostać. I kto wie, czy również ona nie będzie mogła stąd wyjść.
- Ależ skąd! Ona stąd wyjdzie! - odrzekł Mastema.
- Nie zostawiajmy go tutaj - odezwał się Seteus. - Zabierzmy go wbrew jego woli.
- Wiesz, że tego nam czynić nie wolno - odparł Mastema.
- Wyprowadzmy go tylko z tej krypty - błagał Ramiel. - Jakby po prostu się tutaj zabłąkał...
- Tak jednak nie jest. I nie wolno nam...
- A zatem zostańmy z nim tutaj - powiedział Ramiel.
- Tak, zostańmy - przytaknęli moi aniołowie stróże mniej więcej równocześnie i prawie
tym samym ledwie słyszalnym głosem.
- Niech ona nas zobaczy.
- A skąd mamy wiedzieć, czy jest to możliwe? - zapytał Mastema. - I jak przekonamy się,
że to naprawdę nastąpi? Jak często się zdarza, że widzi nas człowiek?
Po raz pierwszy widziałem go zagniewanego. Popatrzył na mnie i rzekł:
- Bóg postawił cię przed ciężką próbą, dając ci takich wrogów i takich sojuszników.
- Tak, wiem... I będę błagał Go ze wszystkich sił swoich i złożę na szali całe moje
cierpienie, aby On tylko zbawił jej duszę.
Nie chciałem zamykać oczu. Wiem, że wcale tego nie chciałem.
ROZDZIAA 12
I nie wódz mnie na pokuszenie
Pomimo mojego młodego naonczas wieku ciało me nie było nazbyt wytrzymałe. Jakże
jednak mogłem czekać w tej krypcie na ocknięcie się Urszuli, nie obmyślając tej czy innej formy
ucieczki?
Ani przez chwilę nie zastanawiałem się nad odejściem moich aniołów. Zasłużyłem na takie
potraktowanie, lecz byłem zarazem przekonany, iż postąpiłem słusznie, dając jej szansę, by
pojednała się z Bogiem. Od razu po opuszczeniu podziemi mieliśmy znalezć księdza, który
odpuściłby wszystkie popełnione przez nią grzechy. Sądziłem bowiem, że jeśli boskie
miłosierdzie nie zadziała tu samoistnie, duszę Urszuli zbawi oficjalne rozgrzeszenie.
Rozglądałem się po krypcie, chodząc między trupami. Ostatki słabego światła padały teraz
na zaschnięte strużki krwi, która wcześniej spłynęła po kamiennych łożach demonów.
W końcu znalazłem to, czegom szukał: wielką drabinę, którą można było podstawić pod
sam sufit komnaty. Jakże jednak miałem ją unieść?
Przeciągnąłem ją na środek krypty, usuwając stamtąd kopniakiem rozpadające się głowy
mych wrogów. Położyłem drabinę na ziemi i stanąwszy między dwoma szczeblami, spróbowałem
ją postawić.
Bez skutku. Zabrakło mi sił. Drabina okazała się za długa, a przez to stanowczo dla mnie
za ciężka. Chcąc ustawić ją tak, by najwyższe szczeble zetknęły się z połamanymi włóczniami na
górze, musiałbym mieć dwóch lub trzech silnych pomocników. Sam wszakże nie miałem żadnych
szans.
Istniała atoli inna możliwość: mógłbym otóż znalezć łańcuch lub linę i zaczepić ją o
sterczące w górze włócznie. Przeszukałem coraz bardziej mroczną komnatę, ale nic podobnego w
niej nie znalazłem.
Czyżby nie było tu żadnych łańcuchów? Ani jednej liny?
Czy nawet młode larwy były w stanie po prostu wskoczyć na wiszące nade mną schody?
Przeszedłem wzdłuż wszystkich ścian w poszukiwaniu jakiejś wnęki, zagłębienia lub
wypukłości, która kryłaby taki czy inny magazyn bądz - broń mnie, Panie Boże - kolejną kryptę z
zastępem tych monstrów.
Nic nie znalazłem.
Wróciłem chwiejnym krokiem na środek komnaty. Zebrałem wszystkie głowy - nawet
odrażający swą łysiną czerep Godrica, sczerniały już i z pożółkłymi oczodołami - a następnie
złożyłem je w miejscu ciągle jeszcze wystawionym na działanie światła.
Potem potknąłem się o drabinę i upadłem prosto przy stopach Urszuli.
Nie podnosiłem się. Pragnąłem snu. Może nie snu, lecz odpoczynku.
Stwierdziłem jednak z obawą, że członki mego ciała mimowolnie się rozluzniają, a oczy
zamykają się do snu.
Myślałem, że zbudzi mnie krzyk Urszuli, że zerwie się nagle niczym wystraszone dziecko,
aby zobaczyć w otaczającym ją mroku, iż jest tu sama, a wszyscy inni nie żyją.
Myślałem, że przerazi ją widok złożonych na stosie głów.
Nic takiego się jednak nie stało.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]