[ Pobierz całość w formacie PDF ]
wiek schodów, były w doskonałym stanie. Nie miał pojęcia, ile wart był
ten dom, lecz z całą pewnością za same schody można by uzyskać
fortunę.
Był ciekaw, czyim były dziełem. Z upodobaniem studiował
historię lokalnego rzemiosła, zwłaszcza dziewiętnastowiecznego.
Potrafił powiedzieć, kto zbudował najwspanialsze domy w mieście.
S
R
Zajrzał za schody, w nadziei, że znajdzie znak pracowni i datę
wykonania.
To, co zobaczył, zaparło mu dech w piersi.
- Co do diabła? - mruknął.
Gdy usłyszał zbliżające się kroki, chciał się szybko odwrócić, lecz
nie zdążył. Poczuł mocne uderzenie w skroń i narastający ból.
Potem pochłonęła go ciemność.
Chloe na wszelki wypadek spryskała jeszcze raz niesforne włosy
lakierem. Gdy usłyszała potworny hałas, pobiegła na szczyt schodów.
- Ramon? - krzyknęła zdenerwowana.
%7ładnej odpowiedzi. Wokół było cicho jak makiem zasiał.
Stanowczo za cicho i za spokojnie. Miała nadzieję, że jej brat nie
spełnił swych pogróżek. A może Trace w ogóle nie przyjechał? Zbiegła
na dół.
Pełna złych przeczuć, niespokojnie krążyła po wielkim domu.
Salon był pusty, lecz drzwi wejściowe stały otworem. Na werandzie też
nie było nikogo, ale na podjezdzie stał czyjś samochód. Już miała
wrócić do środka, gdy zauważyła wśród kwiatów wbity w ziemię
wielki nóż.
- Ramon? - zawołała ponownie, podnosząc nóż i ruszając w stronę
kuchni. - Gdzie jesteś?
Olbrzymi stół nakryty był dla jednej osoby. Na blacie kuchennym
stała brytfanka z pieczenią, a na talerzu leżały dwa grube plastry mięsa.
Chloe włożyła nóż do zlewu i wyjrzała przez okno.
S
R
Ruszyła długim korytarzem, zaglądając do wszystkich pokoi na
parterze. Potem powoli i z wahaniem weszła na schody, czując, że
zaraz wydarzy się coś okropnego. Gdy była na drugim stopniu,
zobaczyła buty. Przytrzymała się poręczy i wychyliła się na prawo.
Spod schodów wystawały dwie stopy w brązowych skórzanych
mokasynach. Błyskawicznie zeskoczyła na dół.
- O mój Boże! - krzyknęła, klękając przy leżącym na ziemi
mężczyznie. Gwałtownie pociągnęła go za ramię. - Trace, nic ci nie
jest?!
Nie odpowiedział, ani nawet nie otworzył oczu. Chloe doszła do
wniosku, że jeżeli natychmiast czegoś nie zrobi, zawładnie nią
bezrozumna panika. Wstała, ujęła Trace'a pod kolana i spróbowała
pociągnąć. Udało jej się przesunąć ciało zaledwie o kilka centymetrów.
Stęknęła z wysiłku i spróbowała jeszcze raz.
To niemożliwe, żeby on był martwy, myślała gorączkowo.
Wreszcie udało jej się wyciągnąć nieprzytomnego Trace'a zza
schodów. Przyklękła i potrząsnęła go za ramię.
- Trace, ocknij się, proszę...
Na skroni miał wielkiego siniaka, a z rozciętego policzka spływał
cienki strumyczek krwi. Twarz była upiornie blada, a usta sine.
- Trace! - krzyknęła nieco piskliwie, sparaliżowana strachem.
Podłożyła dłoń pod jego szyję, wzięła głęboki oddech i zaczęła
stosować sztuczne oddychanie metodą usta-usta.
Długo nic się nie działo, jednak w pewnym momencie poczuła, jak
wargi Trace'a ożywają, a potem zaczynają pieścić jej usta.
S
R
Gdy oniemiała Chłoe wreszcie się odsunęła, Trace powoli
otworzył oczy.
- Co się stało? - spytała cicho.
- Ty mi powiedz.
- Nie mam pojęcia. Znalazłam cię nieprzytomnego za schodami.
- A gdzie ja właściwie jestem? - zapytał nieoczekiwanie.
-W moim domu, nazywam się Chloe D'Onofrio. Mieliśmy pójść
razem na kolację.
-Ach tak... Chloe, śniło mi się, że mnie całujesz. A może to nie był
sen?
- Nie był, ale wszystko wytłumaczę ci pózniej. To teraz nieważne.
Powiedz lepiej, jak się czujesz.
- Jakby ktoś ćwiczył boks na mojej głowie.
Nagle zauważyła na podłodze rozbitą ceramiczną figurkę psa
chihuahua. Jedno ucho odpadło, a na wyszczerbionym łebku
połyskiwała kropla krwi.
-To była ulubiona zabawka Ramona. Zawsze pragnął mieć jakiegoś
zwierzaka, ale jest uczulony na sierść. Teraz używamy tej figurki do
blokowania drzwi.
-Ten pies okazał się świetnym stróżem - próbował żartować Trace,
delikatnie obmacując ranę na policzku.
- A co właściwie robiłeś za schodami?
- To prawdziwe dzieło sztuki - odpowiedział. - Szukałem nazwiska
albo jakiegoś znaku.
Bredzi od rzeczy, pomyślała Chloe w popłochu.
S
R
- A właśnie, czy pamiętasz, jak się nazywasz?
- Trace Joseph Callahan, lat dwadzieścia siedem, zamieszkały przy
Ravenna Drive, St. Louis, stan Missouri. Zgadza się?
- Nie jesteś przypadkiem starszy?
- Może i jestem, ale czuję się na dwadzieścia siedem lat.
- Wiesz, wciąż nie rozumiem, jak to się stało. Czy myślisz, że
Ramon ma coś z tym wspólnego?
- Oczywiście. Mógłbym go oskarżyć o usiłowanie morderstwa. Nie
udawaj, że jesteś zaskoczona. Otworzył mi drzwi, trzymając w ręku
wielki nóż i dał mi wyraznie do zrozumienia, że powinienem trzymać
[ Pobierz całość w formacie PDF ]