[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Proszę ze mną  zaprosił go Jack z zawadiackim ukłonem, słysząc, jak w szykownym,
zatłoczonym wnętrzu podnosi się fala pełnych złości protestów.  Może ci się to spodoba.
Peese ustawił skrzynkę na środku stołu, przy którym siedział lord Dupont i jego znajomi,
miażdżąc jej ciężarem właśnie rozgrywanego faraona.
 A cóż to ma znaczyć, Dansbury?  warknął Dupont i podniósł się z krzesła, kiedy Jack
sięgnął mu przez ramię po butelkę.
 Dobry wieczór, panowie.  Jack skinął głową zebranym, a potem skierował uwagę na
butelkę, którą trzymał w ręku. Wosk uszczelniający korek był na swoim miejscu i wyglądał
na nienaruszony. Chociaż w przypadku korka trudno było się zorientować, wyglądało na to,
że go nikt niczym nie przebił. Jack odwrócił się, szukając głównego lokaja.  Freeling, czy
jesteś pewien, że nikt nie zbliżał się do moich zapasów od czasu, kiedy ostatni raz kazałem
sobie podać butelkę?
186
Wysoki, chudy lokaj skłonił głowę.
 Jestem pewien, wielmożny panie. Nikt go nie dotykał. Jack przez moment przyglądał się
obliczu mówiącego a naokoło nich szemrał tłum gości. Za pieniądze można kupić kłamstwo,
ale niekoniecznie w dobrym gatunku. A Freeling zawsze wydawał mu się prawym
człowiekiem.
 No to już  westchnął i skinął na Peese'a, który podszedł i odkorkował butelkę.
 Nie przypuszczam, żebyś przyniósł ze sobą jakiegoś szczura  mruknął Richard. Przyjrzał
się zapasom równie uważnie jak Jack; gdyby nie to, że rozsądek markizowi na takie myśli
nie pozwalał, powiedziałby on, że szwagier ma zaniepokojony wyraz twarzy.
 Bardzo bym nie chciał marnować dobrego portwajnu na szczury  roześmiał się Jack,
uniósł butelkę, przyłożył ją do warg i pociągnął potężny haust wina.
 Jacku!  ryknął Richard po niewczasie, usiłując wyrwać mu butelkę.  Zwariowałeś?
 Jeżeli jakiś nieszczęsny szczur dokonałby żywota, też bym za to wisiał.  Jack przyglądał
się ponownie twarzy Freelinga. Lokaj wyglądał na równie zaskoczonego, jak reszta gapiów,
w jego twarzy nie pojawiła się żadna zmiana, która mogłaby świadczyć, że wie więcej, niż
twierdził, że wie. Jack popatrzył znowu na Richarda.  Jak długo to trwa, zanim człowiek
umrze po zatruciu arszenikiem?  zapytał kącikiem ust.
 W zaistniałych okolicznościach już byś chyba o tym wiedział  stwierdził jego szwagier
rozdygotanym głosem. Twarz miał poszarzałą.  Dobry Boże, Jacku.
Jack wzruszył ramionami, usiłując zbagatelizować swój czyn. Gdyby pokazał po sobie choć
odrobinę niepewności, wszyscy obecni przyjęliby to za poczucie winy. Jeżeli Lilith się dowie,
co zrobił, pewnie go zamorduje własnymi rękami, ale wolał umrzeć od trucizny niż pozwolić,
by Dolph Remdale śmiał się, kiedy on sam będzie dyndał na sznurze. Powoli pociągnął
jeszcze jeden łyk, a potem odstawił butelkę.
 Słuchaj, Freeling.
 Tak, wielmożny panie?
 Czy tamtego wieczoru prosiłem o którąś szczególną butelkę?
 Nie przypominam sobie niczego takiego, wielmożny panie.
 A w jakim celu miałeś mi przynieść butelkę? Freeling odchrząknął.
 Mówił wielmożny pan, że nie ma już ochoty pić firmowych pomyjów i że napije się pan
własnego wina.
Jack odwrócił się do Richarda i uniósł do góry brew.
 Czy mam się napić po łyku z każdej z nich?
 Pięćdziesiąt funtów za każdą butelkę, którą przeżyje!  zawołał lord Hunt, a inni szybko
podjęli wyzwanie.
Zakład wydawał się sensowny; Jack nie miał nic przeciw temu, żeby samemu postawić na
siebie parę funtów.
 Czemu nie?
Richard pospiesznie potrząsnął głową i skinął na Peese'a, żeby zabrał skrzynkę.
 Nie. Pozwól, że resztę butelek zaniosę do chimisty. Zbiorę jeszcze kilku świadków i
187
sprawdzimy pozostałe w bardziej naukowy, chociaż może mniej widowiskowy sposób.
Zanim Peese wziął skrzynkę, Jack położył na niej rękę.
 I nie spuścisz jej z oczu?  zapytał cicho, spoglądając w twarz Richardowi i upewniając
się, że ten ostatni zdaje sobie sprawę, jak wiele zaufania pokłada w nim szwagier.
Richard też patrzył mu prosto w twarz.
 Nie spuszczę jej z oczu  potwierdził. Markiz odstąpił od stołu.
 A więc w porządku. Dobranoc, panowie.
Następny punkt na jego korzyść; a teraz, zanim będzie kontynuował batalię, chce się
zobaczyć z Lilith, nie wypierał się tego. Szczeniackie niemal było to pragnienie, żeby
przebywać tam, gdzie ona, podobne do tego, z jakim pszczoła tęskni do kwiatów. Bóg mu
świadkiem, że niejedno głupstwo zdarzyło mu się już wcześniej popełnić, ale po raz
pierwszy odnosił wrażenie, że popełnia je w słusznej sprawie. Musi przynajmniej uprzedzić
ją, jak Dolph Remdale traktuje kobiety. Niech ten sukinsyn palcem tknie Lilith, a będzie miał
szczęście, jeżeli uda mu się przeżyć na tyle długo, by tego pożałować.
Lilith, która od czasu nawiązania znajomości z markizem Dansburym stała się czymś w
rodzaju wielbicielki ironii, podniosła oczy na bezchmurne niebo nad Hyde Park i
uśmiechnęła się. Miała wrażenie, że im bardziej chmurne i zawikłane robi się jej własne
życie, tym lepsza pogoda panuje w Londynie. Pochyliła się do przodu i poklepała po kłębie
swoją klacz, Polly, potem westchnęła i na moment starała się zapomnieć o tym, ile
problemów mają oboje z Jackiem.
 Co powiedziałaś ciotce dzisiaj rano?  zapytała Penelopa, która wybrała się z nią na
przejażdżkę wzdłuż Lady's Mile. Milgrew czekał w cieniu, zachowując podyktowany
szacunkiem dystans.  Przecież ona aż promieniała.
Lilith wzruszyła ramionami. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl