[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Nie sądzisz, że Brand się domyśli?  zapytała.
75
R
L
T
 Mam nadzieję, że nie, bo będzie bardziej zainteresowany tobą niż
mną  odparł starszy pan.
 Dlaczego chcesz to przed nim ukryć?
 Bo mój związek z Hilde Brand potraktuje jako zdradę wobec matki.
Brand jest samotnikiem; nie zrozumie mnie.
Zerknąwszy na jadącego obok mężczyznę, Sophie przemknęło przez
myśl, że ojciec trafnie ocenił syna. Brand zmienił się, stał się bardziej
zdystansowany.
Kim jest ten facet? Dawniej starałby się wyciągnąć z niej informacje
prośbą, grozbą lub śmiechem. Teraz popatrzył na nią spod oka i nie
powiedział nic więcej na temat pożaru; jedynie przyśpieszył. Sophie
postanowiła zastosować inną taktykę; za wszelką cenę chciała pozbyć się
chłodnego Branda i odzyskać tego, którego znała przed laty. Wyprzedziła
go, po czym obróciła się i zagrała mu palcami na nosie.
 Ha, ha! Jestem szybsza!
Brand uwielbiał rywalizację, więc potraktował słowa Sophie jak
wyzwanie. Uśmiechnęła się w duchu. Wiedziała, że pokusa okaże się zbyt
silna. Przyśpieszył. Ona też. On miał trzy przerzutki, ona osiemnaście.
Będzie musiał się niezle napracować, by nie zostać w tyle.
Chyba nie stanowiło to dla niego większego problemu. Kiedy
usłyszała, że ją dogania, zajechała mu drogę i pomknęła dalej.
 No wiesz, to nie fair!  zawołał oburzony. Może nie fair, ale Sophie
roześmiała się uradowana,po czym uniosła się znad siodełka, pochyliła do
przodu i zaczęła jechać na stojąco. Nagle zobaczyła przed sobą pana
Machalaya; przechodził przez ulicę, w jednej ręce trzymając torbę z
zakupami, w drugiej, na smyczy, swojego starego psa Maxa. Pobrzękując
dzwonkiem, Sophie skręciła w prawo i ominąwszy przeszkodę, obejrzała się
76
R
L
T
przez ramię. Brand skręcił kierownicą w lewo. Pan Machalay i Max stali jak
wrośnięci w ziemię. Po chwili mężczyzna puścił smycz i pogroził im
pięścią.
 Przepraszamy!  zawołała Sophie, zadowolona, że utrzymała swą
pozycję.
Niedługo miała się nią cieszyć, bo po chwili tuż za sobą usłyszała
zasapany głos Branda.
 Ostrożnie, bo kogoś zabijesz.
 Przynajmniej nie umrę z nudów.
 Mówiłem ci, że nuda wcale nie jest zła.
 Takie stwierdzenie z ust Brandona Sheridana? A to dobre!
 Nie wymądrzaj się. I pamiętaj, że świata poza mną nie widzisz!
Wybuchnęła wesołym śmiechem.
 A tak nie jest?  Zrównał się z nią.
Była pewna, że na większy wysiłek nie może się zdobyć, ale gdy
zobaczyła Branda koło siebie, poczuła niesamowity przypływ adrenaliny.
Przyśpieszyła. Podobał jej się wiatr we włosach, bicie serca, napięcie w
mięśniach. I bliskość Branda. Miała wrażenie, że od dłuższego czasu żyła w
letargu i teraz wreszcie się obudziła.
Odległość, jaka ich dzieliła, była nieduża. Brand wyciągnął rękę i
pacnął Sophie lekko w ramię, jakby bawili się w berka, po czym pomknął
przed siebie bez najmniejszego wysiłku, jakby dotychczasowa jazda była dla
niego dopiero rozgrzewką.
Chociaż rower miał gorszy, bardziej rozklekotany, to jednak nogi miał
dłuższe i silniejsze. Ale serce wojownika sprawiło, że Sophie była z góry
skazana na porażkę.
77
R
L
T
Uśmiechnęła się pod nosem, gdy ją minął. Może nie zdobędzie
pierwszego miejsca, ale wygrała coś innego: odzyskała dawnego Branda.
Twarz miał rozpromienioną, oczy wesołe, szeroki uśmiech. Może wcale nie
zmienił się tak bardzo, jak się tego obawiała.
Zbliżali się do Main; ruch samochodowy gęstniał. Brand odważnie
śmigał między autami. W pewnym momencie wykonał ten sam gest co
wcześniej Sophie, czyli zagrał jej palcami na nosie.
 Może rower mam dziewczyński, ale babą nie jestem!
 Mówisz tak, jakby dziewczyny były gorsze! Zwolnił, czekając, aż
Sophie się z nim zrówna.
 Nie są  oznajmił z powagą.
Do Maynarda dotarli razem. Wyglądali jak para; teraz należało innych
przekonać o tym, że coś ich łączy.
Brand zsiadł z roweru i dysząc ciężko, wyciągnął się na trawniku.
Sophie oparła rower o drzewo. Zobaczyła, że Brand krztusi się ze śmiechu.
To dobrze, pomyślała; zburzyła mur, którym się otaczał.
Ułożyła się obok na ziemi. Nie zastanawiała się, czy ktoś ich widzi.
Zresztą chodzi o to, by zachowywać się naturalnie. Tylko ramiona trzymała
przyciśnięte do ciała, by ukryć spocone pachy.
 Chciałaś mnie wykończyć?  spytał Brand z udawaną pretensją w
głosie.
 To byłby szczyt ironii, nie uważasz? Przez tyle lat robisz różne
niebezpieczne rzeczy, a umierasz na rowerze w Sugar Maple Grove.
Skinął głową. Już się nie śmiał.
 Tak, to byłby szczyt ironii.
 Powiedz, co widziałeś? Czym się zajmowałeś?  zapytała, usiłując
poznać jego przeszłość.
78
R
L
T
Brand wstał i podciągnął ją na nogi. Miała nadzieję, że mokre plamy
pod pachami już wyschły.
Przez dłuższą chwilę przyglądał się jej w milczeniu, jakby o czymś
intensywnie myślał.
Wstrzymała oddech. Nie chciała mu przeszkadzać.
 Czym się zajmowałem?  Roześmiał się.  Jadłem lody o wprost
niewiarygodnych smakach.
 Na przykład?
 Hm... Filipińskie mango. Albo wołowy ozór. To w Japonii.
 Lody o smaku ozora?  spytała podejrzliwie.
 Również ostryg, czosnku i wieloryba. Serio.
 Wszystkie próbowałeś?
 Pewnie. Kto by im się oparł?
 Ja!  zawołała. Trudno, niech uzna ją za prowincjuszkę.
 %7łyje się tylko raz, Kitku. Mieszkańcy Bliskiego Wschodu uwielbiają
lody z płatkami róży. Myślę, że tobie też by smakowały.
Niewiele jej zdradził o sobie, nie powiedział nic na temat tego, co robił
w wojsku, ale cieszyła się, bo rozmawiając o lodach, wyraznie się odprężył. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl