[ Pobierz całość w formacie PDF ]
pała cukier, który pozostał nie rozpuszczony na dnie filiżanki.
Moja kochana, Flo nie jest taka głupia, by zwracać na nią uwagę. Biedna błękitna
ciotka Barbara to prawdziwa nudziara! Ile razy ją spotykam, zawsze wygląda tak, jakby
chciała do mnie przemówić, ale gdy pytam: O co ci chodzi, ciociu Barbaro? , nie odpowia-
da, tylko nieokreślonym gestem wyciąga rękę w kierunku domu. Sądzę, że chciała coś wy-
znać przed dwustu laty, ale wyleciało jej to z pamięci.
W tym momencie Flo szczeknęła parę razy wesoło i wynurzyła się z krzaków machając
ogonem i skacząc wokół czegoś, co mnie wydało się zupełnie pustym miejscem na trawniku.
No, proszę! Flo się z nią zaprzyjazniła powiedziała pani Peveril Zastanawiam
się, dlaczego ona ubiera się w ten niebieski kolor o tak idiotycznym odcieniu.
Można z tego wywnioskować, że nawet jeśli chodzi o zjawiska metapsychiczne, jest coś
z prawdy w przysłowiu, które mówi o poufałości i znajomości. Peverilowie nie traktują
jednak swoich duchów z pogardą, gdyż większość tej przemiłej rodziny nie pogardzała nigdy
nikim poza ludzmi, którzy otwarcie nie interesowali się polowaniami, strzelaniem i bronią,
golfem czy łyżwiarstwem. A że wszystkie ukazujące się zjawy należą do ich rodziny, słusznie
można chyba sądzić, że ci zmarli, nawet biedna Błękitna Dama, celowali niegdyś w sportach
na świeżym powietrzu. Nie wzbudzają zatem nieżyczliwości czy lekceważenia, lecz tylko
litość. Jednego ze swych przodków, który skręcił kark, próbując daremnie wjechać na schody
na rasowej klaczy, Peverilowie nawet szczerze lubią. Blanche schodzi rano na dół z błyszczą-
cym wzrokiem, kiedy może oznajmić, że Anthony bardzo hałasował w nocy. Poza faktem,
że był on ohydnym brutalem, miał w okolicy reputację stuprocentowego mężczyzny i rodzina
lubi wzmianki, świadczące o ciągłości jego niespożytych sił witalnych. W istocie otrzymanie
w czasie pobytu w Church-Peveril pokoju odwiedzanego przez nieżyjących już członków
rodziny uważać należy za uprzejme wyróżnienie. Oznacza ono, że jesteś godny spojrzeć na
niegodziwego dostojnego nieboszczyka, że zostaniesz wprowadzony do wysoko sklepionej
komnaty, zdobionej gobelinami, lecz pozbawionej elektryczności, i powiadomiony, że prapra-
babcia Bridget ma od czasu do czasu jakiś interes przy kominku, ale lepiej się do niej nie
odzywać, i że usłyszysz Anthony'ego aż za dobrze , jeśli będzie próbował wejść w nocy na
frontowe schody.
Zostawią cię tam na noc i gdy drżącymi rękami się rozbierzesz, zaczniesz się ociągać ze
zgaszeniem świecy. W tych ogromnych komnatach panują przeciągi, więc wspaniałe arrasy
kołyszą się, wznoszą i opadają, a ogień na kominku rzuca blaski, które tańczą na postaciach
myśliwych, wojowników i ścigających się łodzi. Potem wdrapiesz się do łóżka, tak olbrzy-
miego, że doznasz wrażenia, jakby roztaczała się wokół ciebie Sahara, i zaczniesz jak żegla-
rze, którzy płynęli ze świętym Pawłem, modlić się, aby jak najprędzej wstał dzień. A cały
czas uświadamiasz sobie, że Freddy, Harry i Blanche, a może nawet pani Peveril, mogą się
przebrać i niepokoić cię stukając za drzwiami, gdy je zaś otworzysz, staniesz wobec jakiejś
nieoczekiwanej okropnej zjawy. Co do mnie utrzymywałem stanowczo, że cierpię na rzadką
chorobę serca, wobec czego spałem spokojnie, nie niepokojony niczym, w nowym skrzydle
domu, gdzie ciotka Barbara, praprababcia Bridget i Anthony nigdy się nie pojawiali. Zapo-
mniałem szczegóły dotyczące praprababci Bridget, ale z pewnością poderżnęła ona gardło
jakiemuś dalszemu krewnemu, a potem wypruła sobie wnętrzności używając do tego topora z
bitwy pod Azincourt. Przedtem wiodła bardzo bujne życie, pełne niezwykłych przygód.
Jest jednak w Church-Peveril duch, z którego rodzina nigdy nie żartuje, który nie budzi
przyjaznego, żartobliwego zainteresowania i o którym mówią tylko tyle, ile trzeba dla bezpie-
czeństwa swoich zjaw. Bardziej właściwe byłoby wspomnieć w tym wypadku o dwóch
duchach, pojawia się bowiem para maleńkich dzieci, które były blizniakami. Nie bez powodu
rodzina traktuje je bardzo poważnie. Ich historia, według tego, co opowiadała mi pani Peveril,
jest następująca:
W roku 1602, ostatnim roku panowania królowej Elżbiety, niejaki Dick Peveril cieszył
się wielkimi łaskami na dworze. Był on bratem pana Josepha Peverila, ówczesnego właścicie-
la siedziby i dóbr rodzinnych, który dwa lata przedtem w godnym szacunku wieku siedem-
dziesięciu czterech lat został ojcem dwóch chłopców blizniaków, pierwszych swoich potom-
ków. Podobno stara królowa dziewica powiedziała do pięknego Dicka, który był prawie
czterdzieści lat młodszy od brata:
Szkoda, że nie jesteś panem Church-Peveril.
Pod wpływem tych słów może wykluł się w jego mózgu zbrodniczy zamiar. Tak czy
inaczej, piękny Dick wyruszył do Yorkshire i stwierdził, że bardzo w porę, bo brat jego
Joseph w wyniku długiego okresu upałów połączonego z koniecznością gaszenia pragnienia
zwiększoną ilością białego wina dostał ataku apopleksji i zmarł właśnie wtedy, gdy piękny
Dick z Bóg wie jakimi myślami w głowie zdążał na północ. Przybył do Church-Peveril akurat
na pogrzeb brata. Uczestniczył w nim jak należy, a potem spędził dzień czy dwa opłakując
zmarłego wraz ze swą owdowiałą bratową, bojazliwą panią, nie bardzo nadającą się do obco-
wania z takim jastrzębiem . Drugiej nocy swego tam pobytu uczynił to, czego Peverilowie
po dziś dzień żałują. Wszedł do pokoju, gdzie bliznięta spały z niańką, i spokojnie udusił ją
we śnie. Potem wziął chłopców i wrzucił w ogień palący się w długiej galerii. Pogoda, aż do
dnia śmierci Josepha upalna, zmieniła się nagle. Zrobiło się przenikliwie zimno, więc na ko-
minku płonął wysoki stos drewnianych polan. W sam środek tego żaru rzucił jak do kremato-
rium dzieci i przydepnął je nogami w wysokich butach. Umiały już chodzić, ale nie potrafiły
wyjść z tych płomieni. Opowiadano, że piękny Dick śmiał się dorzucając polan. W ten sposób
został panem Church-Peveril.
Nie udowodniono mu nigdy tej zbrodni, lecz żył tylko rok ciesząc się dziedzictwem
splamionym krwią. Na łożu śmierci wyspowiadał się przed księdzem, który był przy nim, ale
dusza opuściła cielesną powłokę, nim padły słowa absolucji. Tej samej nocy w Church-
Peveril zaczęło straszyć, o czym do dziś wspomina się w rodzinie rzadko, cicho i z wielką
powagą. Bo zaledwie w godzinę czy dwie po śmierci pięknego Dicka jeden ze sług, przecho-
dząc pod drzwiami prowadzącymi do długiej galerii, usłyszał spoza nich wybuchy śmiechu,
jowialnego, ale i złowieszczego, śmiechu, którego nie spodziewał się już w tym domu usły-
szeć. W momencie szaleńczej odwagi, tak bliskiej śmiertelnego przerażenia, otworzył drzwi i
[ Pobierz całość w formacie PDF ]