[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Jedziemy do jakiegoś podmiejskiego ośrodka rekreacyjnego?
- Nie.
- Do hotelu za miastem?
- Nie.
- A zatem do klubu golfowego z restauracją?
- Także nie - odparł kpiącym tonem.
- Do baru z hamburgerami? - zapytała w desperacji.
Przecząco potrząsnął głową.
- Wówczas nie musielibyśmy opuszczać Londynu. Nigdy nie potrafiłem pojąć upodobania ludzi do
fast foodów.
Darcy również ich nie lubiła, chociaż podczas studiów medycznych jadała w nich kilka razy, gdy była
głodna, a miała mało czasu.
- Więc zdradz mi wreszcie, dokąd jedziemy
- rzuciła niecierpliwie i spojrzała na niego. Jego włosy lśniły w blasku słońca, a twarz
o mocno rzezbionych rysach - i tak już śniada
- była opalona na ciemny brąz. Wytarte wąskie dżinsy i obcisły, biały podkoszulek uwydatniały
wspaniałą muskulaturę.
Pomyślała, że być może imię Luc to skrót od
58
CAROLE MORTIMER
Lucyfera, ponieważ widok tego mężczyzny kusił ją w iście diabelski sposób.
- To niespodzianka - odrzekł tajemniczo.
- Nie lubię niespodzianek - parsknęła.
- Każdy je lubi - rzucił beztrosko.
Nie wówczas, gdy tę niespodziankę zaplanował Luc Gambrelli! - pomyślała cierpko.
Prawdopodobnie większość kobiet nie przejmuje się tym, że związek z Lukiem nie może trwać długo.
Po prostu cieszą się każdą spędzoną z nim chwilą.
Na nieszczęście, Darcy była ulepiona z innej gliny. Dorastała otoczona miłością rodziców, którzy
dochowywali sobie wierności. Postanowiła, że gdy już ustali swoją pozycję zawodową, znajdzie
mężczyznę, z którym będzie mogła nawiązać podobnie partnerski związek.
W żadnym razie nie planowała przeżycia krótkotrwałej burzliwej przygody z kimś pokroju Luca.
- Ja nie - powtórzyła stanowczo.
Luc nie wątpił, że takiego tonu używała wobec nieposłusznych pacjentów. Lecz on nie jest jednym z
nich.
- Z pewnością w dzieciństwie uwielbiałaś czekać na Gwiazdkę i urodziny.
- Naturalnie - przyznała. - Ale oboje nie jesteśmy już dziećmi. A ja nie mogę zniknąć z Londynu na
wiele godzin. - Popatrzyła przez okno na
PRZYJCIE W PARY%7łU
59
mijany w pędzie wiejski krajobraz. - Mogę być potrzebna w szpitalu...
- To twój wolny dzień i nie musisz być pod telefonem - stwierdził.
Westchnęła.
- Luc, lekarze nie mają ośmiogodzinnego dnia pracy. Ludzie chorują dwadzieścia cztery godziny na
dobę.
- Jeżeli pracujesz bez przerwy i nie pozwalasz sobie na żadne rozrywki, stajesz się przemęczona i
działasz mniej skutecznie - powiedział. Darcy rzuciła na niego gniewne spojrzenie, lecz postanowił je
zignorować. - Chodzi mi o to, że zarówno ty, jak i twoi pacjenci skorzystacie na tym, że czasem
wyrwiesz się ze szpitala, by się trochę zabawić.
Skręcił w stronę parku gęsto porośniętego drzewami, mając nadzieję, iż Cesare wybaczy mu, że
wystawia amortyzatory jego porsche na ciężką próbę na wyboistej drodze.
Zabawa! To użyte przez Luca słowo rozbrzmiewało drwiącym echem w głowie Darcy. W jego
obecności była tak zdenerwowana i napięta, że wcale się dobrze nie bawiła.
A teraz skręcił na zalesiony teren na kompletnym odludziu, z dala od jakiejkolwiek restauracji.
Postąpiła głupio, godząc się na jego propozycję lunchu. Być może użył tego pretekstu, by zwabić ją
tutaj?
Luc instynktownie wyczuł jej niepokój.
- Nie masz się czego obawiać - rzekł, wjeżdża-
60
CAROLE MORTIMER
jąc na pusty parking, położony niespełna kilometr w głąb lasu. - Wierz mi, gdybym zamierzał dzisiaj
się z tobą kochać, wybrałbym jakieś wygodniejsze miejsce niż leśna podściółka z sosnowych igieł!
Darcy wpatrywała się w niego długą chwilę, powstrzymując uśmiech wywołany obrazem miłosnego
aktu pośród kłujących igieł.
- Tak już lepiej - stwierdził, widząc błysk rozbawienia w jej oczach. - Obdarz mnie choć odrobiną
zaufania, dobrze?
Wysiadł z samochodu i otworzył bagażnik, dając dziewczynie chwilę czasu na rozważenie tego, jak
błędnie oceniła jego intencje.
Choć nie do końca błędnie, pomyślał - jako że nie zamierzał wrócić do Londynu, nie pocałowawszy
wcześniej Darcy. Może uda mu się nawet zyskać trochę więcej niż tylko pocałunek.
Oczywiście, niełatwo mu się opanować, widząc ją tak oszałamiająco piękną w czarnej bluzce i ob-
cisłej białej spódniczce sięgającej nad kolana i odsłaniającej długie, kształtne nogi w korkowych
sandałkach.
Nie, nie zdoła się dziś powstrzymać przynajmniej przed pocałowaniem Darcy!
W końcu wysiadła z samochodu, nadal nie mając pojęcia, dlaczego znalezli się pośrodku pustego lasu.
Zrozumiała dopiero wtedy, gdy ujrzała, ie Luc trzyma w jednej ręce wiklinowy kosz, a w drugiej koc.
PRZYJCIE W PARY%7łU
61
Rozpromieniła się.
- Przyjechaliśmy tu na piknik? - zawołała radośnie.
Nie była na pikniku od czasów dzieciństwa. Jednak nigdy by nie przypuściła, że Luc Gam-brelli,
multimilioner i sławny producent filmowy, prawdopodobnie co wieczór bywający w wytwornych
lokalach, takich jak Garstang, znajdzie przyjemność w zjedzeniu kolacji pod gołym niebem.
Rozejrzał się.
- Chyba powinniśmy pójść tędy - zawyrokował, wskazując wydeptaną ścieżkę.
- Mogę ci pomóc nieść - zaofiarowała się, by wynagrodzić mu wcześniejsze niepochlebne
podejrzenia.
- W takim razie może wez koc - poprosił.
- Dzięki temu każde z nas będzie miało wolną rękę
- dodał z satysfakcją, ujmując jej dłoń. Uświadomiła sobie, że w weekendy ten park
prawdopodobnie zaludnia się tłumem londyńczyków uciekających z miasta. Jednak w dzień po-
wszedni w porze lunchu było tu niemal zupełnie pusto. Dostrzegła tylko jeszcze jedną parę, która
przyjechała osobnymi samochodami, gdy Luc zamykał porsche. Podejrzewała, że tych dwoje umó-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]