[ Pobierz całość w formacie PDF ]
potem trudno mu będzie przez jakiś czas wytrzymać w domu, znajdował dziwną
przyjemność na samą myśl o sprzeciwie. Być może pragnienie buntu narastało w nim już
od dłuższego czasu.
Zza zamkniętych drzwi sypialni na piętrze dochodził stłumiony szloch Lorelei. Matka
obeszła się z nią dość bezwzględnie, ponieważ córka zataiła zaloty kogoś, kto nie był
wicehrabią.
- Ona mogłaby zostać hrabiną, Henry! Mogłaby wyjść za hrabiego! Odniosła największy
sukces towarzyski, jaki widziano od wielu lat! Co ty sobie, na miłość boską, wyobrażasz?
Lorelei teraz nie zasługuje na twoje ojcowskie błogosławieństwo, tylko na porządne
lanie!
- Dobrze już, dobrze, Elizabeth - odparł sir Henry łagodnie, ale stanowczo. - Dosyć tego.
Usiądz, proszę, i nie przerywaj mi.
Lady Tremaine spojrzała na niego zaskoczona. Zbliżała się właśnie faza rozmowy, w
której mąż zazwyczaj kapitulował.
- Henry...
- Usiądz, Elizabeth. Usłuchała go, chociaż niechętnie.
- Uważam - zaczął powoli - że umknęło nam coś niezwykle ważnego. Zgodzisz się chyba
ze mną, że naszym celem jako rodziców powinno być dobre zamążpójście córek. Jeśli
zdołalibyśmy każdej zapewnić odpowiednie małżeństwo i przekonać się, że są w tych
związkach szczęśliwe, moglibyśmy się cieszyć w dwójnasób, prawda?
- Nie rozumiem, w jaki sposób to...
- Gdyby Lorelei uznała, że będzie szczęśliwa w związku z... z jakimś nicponiem niskiego
pochodzenia, z pewnością bym się temu sprzeciwił. Lecz ona zakochała się w bardzo
zamożnym dżentelmenie, którego niezwykle cenię, szlachetnym człowieku, który będzie
ją dobrze traktował i przyniesie zaszczyt naszej rodzinie, a o jej rękę poprosił w
niezwykle stosowny i dystyngowany sposób. Jestem zupełnie pewien, że będzie z nim
szczęśliwsza niż z jakimś hrabią czy wicehrabią i dlatego właśnie postanowiłem dać moje
przyzwolenie na ten związek. Nie ścierpię też żadnych sprzeciwów.
Lady Tremaine wpatrywała się w niego bez słowa, z lekko rozchylonymi ustami.
- Elizabeth, straciliśmy już jedną córkę. Czyżbyś o tym zapomniała? Myślę, że
popełniliśmy błąd, upierając się przy jej małżeństwie z lordem Edelstonem. Być może
Rebeka byłaby szczęśliwsza jako szanowana stara panna myszkująca po mojej bibliotece
albo jako nauczycielka. Powtarzam raz jeszcze, że wolałbym wcale nie wiedzieć, gdzie
ona jest teraz! Doszedłem do wniosku, że jako rodzice zawiedliśmy ją. Zapamiętaj moje
słowa: nie chcę, aby druga z moich córek zawierała wymuszone małżeństwo, zwłaszcza
że Lorelei potrafiła dokonać tak dobrego wyboru.
Lady Tremaine, całkowicie oszołomiona uporem małżonka, była bliska płaczu.
- Elizabeth - rzekł sir Henry nieco łagodniejszym tonem - dokonałaś wielkiej rzeczy,
wychowując dwie wspaniałe, powtarzam, wspaniałe córki! Możesz być dumna z Lorelei.
Jej wielka uroda w całkiem zrozumiały sposób podsyca twoje ambicje, podobnie zresztą
czuje każda oddana matka. Lorelei jednak w wyborze męża okazała też rozum i właśnie
dlatego uważam, że spotkało nas wielkie szczęście.
- Och, Henry - odparła już nieco potulniej lady Tremaine, głosem nabrzmiałym łzami -
masz zupełną rację co do Lorelei. A co do Rebeki zapewne tak samo!
Sir Henry poczuł niewiarygodną wprost ulgę.
- Cieszę się, że tak myślisz, Elizabeth.
- Ale przecież nasza Lorelei miała szansę wyjścia za wicehrabiego!
- Może i tak, lecz zamiast tego poślubi pułkownika i powinniśmy się z tego jeszcze
bardziej cieszyć. I, jak mi się zdaje, bardzo ją ucieszy zmiana twojego stanowiska. Idz do
niej zaraz.
Lady Tremaine delikatnie otarła oczy chusteczką, skinęła głową i ruszyła pospiesznie ku
schodom. Teraz nawet stąpała jakby pogodniej, z nutką zgryzliwości pomyślał sir Henry.
Nic nie mogło bardziej ucieszyć jego żony niż perspektywa weselnych wydatków!
- Słuchaj, Elizabeth... - odezwał się nagle. Lady Tremaine zamarła na schodach.
- Och, słucham?
- Może poprosilibyśmy księcia Dunbrooke o pomoc w odszukaniu Rebeki? Wyraznie ją
przecież lubił, kiedy był u mnie stajennym.
- Doprawdy, Henry, cóż za świetny pomysł przyszedł ci do głowy! - odparła uradowana.
Koń, którego pożyczył mu Raphael na podróż do Londynu, był wprawdzie ładny, ale tak
niemiłosiernie podrzucał, że Connor omal się nie rozchorował. Zwolnił więc tempo i
sięgnął po flaszkę z wodą, żałując, że nie pomyślał o zabraniu ze sobą whisky. Dzięki
niej łatwiej poradziłby sobie ze znużeniem.
Keighley Park, należny mu tytuł księcia Dunbrooke, Cordelia, Edelston, Rebeka -
wszystko mu zobojętniało. Gdyby mógł popłynąć z Londynu do Ameryki, nie dbałby o
nic. Zatraciłby się w dzikich, bezkresnych obszarach tamtego kraju. Tylko coś
potężniejszego od niego mogło złagodzić ból, jaki go trawił.
Obejrzał się za siebie. Pokusa, żeby tak zrobić, była zbyt silna, by mógł się jej oprzeć.
I o mało nie zmienił się w słup soli.
Na drodze coś się szybko poruszało, lecz o wiele za daleko, by mógł stwierdzić, czy to
[ Pobierz całość w formacie PDF ]