[ Pobierz całość w formacie PDF ]
- Za co?
- Za to... że nic... nie rozumiałam - wyjaśniła załamującym się ze
wzruszenia głosem. - %7łe nie miałam pojęcia...
- Daj spokój, Fliss - przerwał jej spokojnie, lecz stanowczo. -
Niektórych rzeczy nie można pojąć, póki się ich nie doświadczy, po
prostu w głowie się nie mieszczą normalnemu człowiekowi. Dlatego ja...
- Morgan zawahał się i na moment zamilkł.
- Tak? - rzuciła, chcąc go zachęcić do kontynuowania zwierzeń.
- Dlatego właśnie - zdecydował się mówić dalej -zostałem
umieszczony w Craythorpe, w bazie RAF-u, pod kuratelą wojskowych
lekarzy i psychologów. Bo ludzie ze sfer militarnych, którzy coś niecoś
wiedzą o wojnie, zwłaszcza tej partyzanckiej, na dodatek prowadzonej w
bardzo trudnych afrykańskich warunkach, słusznie podejrzewają, że ja
nie mogę być całkiem normalny po powrocie z tego piekła.
- Mój Boże! - westchnęła Fliss, ocierając chusteczką zapłakane oczy.
- Więc jak właściwie ty tam sobie radziłeś, Morgan?
- W Craythorpe?
- Nie, w Afryce.
- Różnie.
- To znaczy?
- Nie wiem, co masz na myśli, jakie sprawy. Na przykład do głodu
się przyzwyczaiłem, aż za bardzo, jak widzisz, bo nie mogę teraz
normalnie jeść.
- A co, na przykład, robiłeś, przez cały dzień, od rana do wieczora,
tam gdzie cię przetrzymywali? - Felicity starała się pytać trochę
konkretniej. - I gdzie to właściwie było? - dorzuciła następne pytanie, nie
czekając, aż mąż odpowie jej na to poprzednie.
55
RS
- To miejsce nazywało się Jamara - wyjaśnił Morgan. - Nie ma go
pewnie na żadnej mapie, bo jest oddalone o wiele kilometrów od
najdalszych granic cywilizacji. Leży w górach, które ze wszystkich stron
otacza tropikalna dżungla. To wprost idealne miejsce na kwaterę dla
partyzantów. Albo na najcięższe więzienie.
- Dlaczego?
- Bo stosunkowo łatwo go bronić i piekielnie trudno stamtąd uciec.
- Próbowałeś? - rzuciła niepewnie Hiss.
- Próbowałem raczej przeżyć, niż zgrywać bohatera - odparł
wymijająco.
- A co tam robiłeś, tak przez cały dzień? - Felicity powróciła do
zadanego wcześniej pytania.
- Jeśli była taka potrzeba, to znaczy jeśli trafiła się jakaś zdobyczna
broń, to służyłem partyzantom Juliusa Mdoli swoją wiedzą z zakresu
militarnej elektroniki - odpowiedział Morgan.
- A poza tym?
- Trochę pisałem.
- O czym?
- O wszystkim, co mnie otaczało. Robiłem sobie notatki, z nieśmiałą
nadzieją, że może je kiedyś wykorzystam, jeśli się stamtąd wydostanę.
- I tamci ludzie... partyzanci tego Mdoli... pozwolili ci notować?
- Sam Mdola, osobiście, wydał mi zezwolenie - wyjaśnił. -
Widocznie zdawał sobie sprawę, że zwariuję, jeśli nie będę nic robił i już
mu się wtedy nie przydam jako ekspert od nowoczesnego uzbrojenia.
Więc postarał się dla mnie o papier i nawet mi podarował starego
remingtona, maszynę do pisania, co najmniej pięćdziesięcioletnią, która
trzaskała prawie tak głośno jak karabin maszynowy.
- Ten Mdola nie był dla ciebie aż taki zły - zauważyła ze zdziwieniem
Felicity.
- Cóż, pozwalając mi pisać, uratował mnie przed szaleństwem -
mruknął Morgan. - A wygrywając z Ungawem, uratował mnie przed
śmiercią, bo gdyby przegrał, to prędzej czy pózniej wykończyłbym się w
tej Jamarze, razem z nim i jego ludzmi.
56
RS
- Boże wszechmogący! jęknęła Fliss, chwytając się za głowę.
- No, chyba wystarczy na dzisiaj tych horrorów -zdecydował
Morgan.
Powoli wstał od stołu.
- Pora spać - stwierdził z leciutkim uśmiechem. - Znajdzie się dla
mnie jakieś posłanie w tym domu?
- Tak - szepnęła Fliss. - Jest wolne łóżko w pokoiku gościnnym na
górze, tuż obok mojej sypialni.
Morgan Riker spał w domu żony w Whittersley kiepsko, płytkim,
przerywanym snem, tak samo, jak każdej nocy w Afryce i pózniej w
Craythorpe.
Spał tak, jakby wciąż nie mógł się przyzwyczaić, nie mógł uwierzyć, że
nic mu nie grozi i może sobie śmiało pozwolić na kilkugodzinny brak
czujności. Jakby wciąż podświadomie był przygotowany do walki z
jakimś niespodziewanym niebezpieczeństwem lub do ucieczki przed
nim, zależnie od okoliczności.
Obudził się - już na dobre - bardzo wcześnie, gdy tylko pierwsze
promienie wiosennego słońca zaczęły zaglądać przez okno do pokoju na
pięterku. Rozejrzał się dookoła i od razu uświadomił sobie, gdzie jest. I
natychmiast przypomniał sobie, że tuż obok, za cienką ścianą
niewielkiego wiejskiego domku, śpi jego żona, Felicity. Kobieta, której
tak bardzo pragnął przez długie cztery lata afrykańskiej samotności,
kobieta, o którą się ustawicznie niepokoił, o której śnił po nocach i za
którą tęsknił za dnia.
Zerknął na staroświecki ścienny zegar. Była dopiero za piętnaście
szósta.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]