[ Pobierz całość w formacie PDF ]
odmawiać nawet umiał tak, że odmowę złagodził, a obietnice nic go nie kosztowały. Dobry do zbytku, lecz bez wyboru ludzi, rad
był sobie pozyskać każdego i ze wszystkich w końcu robił nieprzyjaciół i niechętnych.
Dnia tego pan szambelan Koronat Ostoja na Krasnych Wałach Rzesiński miał sobie przyobiecane ucho królewskie.
Naznaczoną była dziewiąta godzina z rana. Pół godzinę wprzódy już się szambelan wystrojony na pokojach znajdował, gdzie
oprócz dwóch paziów nikogo nie było. Z niecierpliwością spoglądał na skazówki zegaru, które się tak wolno poruszały, iż je pan
Koronat o zaniedbanie obowiązków posądzał.
Wreszcie uderzyła dziewiąta.
Oprócz szambelana, na sali był jeden ksiądz i jeden szlachcic ubogi.
Drzwi się otworzyły i służbowy szambelan zawołał głośno:
Król idzie!
W rząd ustawili się wszyscy.
Poniatowski w mundurze korpusu kadetów, z wiązką papierów w ręku, ukazał się w progu gabinetu. Uśmiech łagodny miał
na ustach, oczyma zmierzył wszystkich i trochę zdziwiony a niepewny przybliżył się do szambelana.
Rzesiński gniewał się i klął N. Pana z daleka, ale z blizka miał to tradycyjne poszanowanie majestatu pomazańca boskiego,
które sprawiało niegdyś, że rokoszanie, co się przeciwko królowi rwali z bronią w ręku, padali przed nim na kolana, a gdy
przejednać się nie mogli, wracali do szabel i samopałów.
Na widok pana, Rzesiński zgiął się wpół z takiem przejęciem i rozrzewnieniem, z taką pokorą, iż król mimowolnie się
uśmiechnął.
Ale jakże na korzyść zmieniłeś się, szambelanie odezwał się słodko prawdziwie, żebym go był nie poznał. Jakże tam
zdrowie, dobre? gospodarstwo pomyślne? pszeniczka rodzi?
Wszyscyśmy pod błogiem panowaniem W. kr. Mości szczęśliwi odparł Rzesiński, nie myśląc, co mówił kraj używa
pokoju...
Ale, si vis pacem, para bellum dodał król dlatego wojsko potrzeba wotować, ekwipować i wzmocnić. Co to za
szkoda, żeś się acan dobrodziej nie starał o poselstwo ze swej ziemi... byłbyś nam tu bardzo użytecznym; przy jego miłości
kraju i zdolnościach...
Rzesiński aż głowę podniósł ze zdumienia; miłości kraju w sobie nie wypróbował; musiał ci ją mieć, bo wszyscy ją mieć byli
powinni, ale czuł, że dowodów na to nie złożył; co do zdolności, tych uznanie napełniło go dumą, ale razem było dlań
niespodzianką. Skłonił się nizko. Król się obejrzał w koło.
Kochany szambelanie rzekł radbym ja z waszmością dłużej na osobności pomówić w gabinecie; posłuchanie długo
nie zabawi, chciejcie się zatrzymać.
Rzesiński podrósł; zrobiło mu się dziwnie błogo, czuł, że fortunę trzeba było za włosy pochwycić. Odszedł na stronę,
prostując się i pełen powagi.
Król tymczasem od księdza przyjmował ofiarowaną sobie kantatę, którą w dzień imienin N. Pana duchowny dedykował mu, a
teraz dopiero u stóp pańskich złożyć ją miał szczęście. Z tym król biegle po łacinie mówić zaczął. Przyjął w aksamit oprawną
książeczkę i przyrzekł, że się jeszcze widzieć z nim będzie.
Szlachcic był Kurlandczyk, nie mówił tylko po niemiecku. Król od pierwszych słów postrzegłszy, że mu z polszczyzną szło
trudno, odezwał się doń po niemiecku i prowadził rozmowę z wielką łatwością.
Nadeszło było pozniej jeszcze osób parę: Anglik kupiec, do którego po angielsku król przemawiał, Francuz, oficer niegdyś
pułku Massalskich, z którym jak Francuz szwargotał, nareszcie Włoch, bankier, do którego odezwał się piękną włoszczyzną.
Szambelan był niesłychanie zdumiony, lecz w prostocie ducha ten dar polyglotyczny przypisał osobliwej gratia status .
Pomnożyło to jeszcze uwielbienie dla osoby króla J. M., którego i tak od pół godziny admirował i czcił aż do rozrzewnienia.
Naostatek ostatniego z przybyłych odprawiwszy, król odwrócił się i zobaczywszy szambelana, skinął grzecznie, ażeby za nim
szedł do gabinetu.
Już samo szczęście, iż do tego przybytku był przypuszczonym, napełniło Rzesińskiego niewymownem uczuciem. W tej chwili
dałby się był porąbać w sztuki za majestat króla J. M.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]