[ Pobierz całość w formacie PDF ]
sobą zasłony. Judy miała pobrać krew i oznaczyć poziom alfa-fetoprotein i
gonadotropin kosmówkowych. Kiedy zastanawiała się, komu przekazać opiekę
nad Simonem, stanęła twarzą w twarz z Nickiem.
- Tym razem masz jakiś prawdziwy medyczny problem? - zapytał. Miała
ochotę się na niego rzucić. Tylko fakt, że był jej przełożonym i że potrzebowała
jego rady, pozwolił jej powściągnąć język i uważnie dobierać słowa.
- Kogo polecasz do zrobienia biopsji jądra i jak szybko można ją zrobić? -
zapytała, gdy tylko znalezli się poza zasięgiem słuchu pacjenta. - Wyniki
badania krwi zaraz będą gotowe, USG też niedługo będzie gotowe, ale sytuacja
pacjenta się pogorszyła w wyniku kopnięcia przy grze w piłkę.
Przelotny grymas na twarzy Nicka miał zapewne oznaczać współczucie.
- Doug Andrews - odparł bez namysłu. - To o niego bym prosił, gdyby
chodziło o mnie. Mam do niego zadzwonić?
Poczuła się urażona. Czyżby sugerował, że sama nie potrafi tego
załatwić? Wiedziała jednak, że sprawa Simona jest ważniejsza niż jej duma.
- Mógłbyś? - Wyjęła z kieszeni nieodłączny notes, prezent od firmy
farmaceutycznej z reklamą najnowszego cudownego leku, i zapisała mu
najważniejsze informacje o Simonie. - Jest za zasłoną. Idę po coś do picia, ale
kiedy się czegoś dowiesz, zawołaj mnie i...
- Libby, telefon! - usłyszała głos z recepcji. Odchodząc, Nick się obejrzał.
Zignorowała jego
ostre spojrzenie i udała się do pokoju dla personelu, gdzie miała nieco
więcej prywatności. Jeśli on uważa, że jej pracę zakłóca bujne życie
towarzyskie, to nie mógłby się bardziej mylić, myślała, sięgając po słuchawkę.
Nie miała pojęcia, kto może do niej dzwonić. Odkąd zaczęła tu pracować, nie
miała czasu poznać nawet swoich kolegów, a co dopiero mówić o tym, że ktoś
mógłby do niej dzwonić spoza szpitala.
- Libby Cornish - rzuciła do słuchawki i z westchnieniem ulgi oparła się o
stojące obok krzesło.
- Pani Cornish? - zapytała jakaś kobieta.
- Doktor Cornish - poprawiła ją automatycznie, jak zwykle zadowolona z
tytułu, który nie zdradzał jej stanu cywilnego. - W czym mogę pomóc?
Jeśli chcą ją namówić na kupno podwójnych okien albo ofiarować
darmowe wakacje w zamian za jakiś kosztowny i niepotrzebny zakup...
- Och, nie wiedziałam. O mój Boże! Cóż... -Fakt, że jest lekarzem,
najwyrazniej wytrącił kobietę z równowagi. - Nazywam się Judy Peverill.
Jestem nauczycielką Natashy. Spotkałyśmy się, kiedy pani ją zapisywała.
To wystarczyło. Libby odniosła wrażenie, że żołądek podskoczył jej nagle
do gardła i zjechał na dół.
- Tash? Co się stało z Tash? - Nie wiedziała, czy wolałaby się dowiedzieć,
że jej córeczka coś prze-skrobała i została ukarana, czy że odniosła jakiś drobny
uraz na boisku.
- Pewnie to nic poważnego - odrzekła ciepło kobieta - ale pani córka nagle
dostała krwotoku z nosa. Nie możemy go zatrzymać i pomyśleliśmy, że lepiej ją
zawiezć do szpitala. Jedna z asystentek zabrała ją samochodem.
- Dziękuję, że mnie pani zawiadomiła - przerwała Libby, zanim kobieta
zdążyła opisać szczegóły zajścia. Chciała teraz tylko pobiec do recepcji i czekać
tam na Tash.
Szybkim krokiem wyszła z pokoju i zderzyła się z osobą, która właśnie
miała otworzyć drzwi.
- Libby! - Nick znów popatrzył na nią groznie.
- Przepraszam, nie mam czasu! - zawołała przez ramię i zdenerwowana
przyspieszyła kroku. - Mam pacjenta.
Pojawiła się w samą porę, by zobaczyć, jak otwierają się drzwi i wchodzi
mała, żałośnie wyglądająca dziewczynka z garścią przesiąkniętych krwią
chusteczek przy nosku.
- Tash! Kochanie, co się stało? - zawołała Libby i opadła na kolana, by
objąć córkę. Nie myślała o tym, że znów będzie musiała zmienić poplamiony
fartuch. - Biłaś się z kimś? Ktoś uderzył cię w twarz?
- Chyba nikt się nie bił, pani... doktor Cornish -asystentka szkolna
poprawiła się, widząc jej plakietkę z nazwiskiem. - Krwawienie zaczęło się,
kiedy wszyscy siedzieli w klasie i czytali.
Libby wstała, trzymając Tash w ramionach.
- Przykładaliśmy kostki lodu do nasady nosa i szczypaliśmy to miejsce,
tak jak to robiłam z własnymi dziećmi, ale nic nie pomagało - mówiła
asystentka, idąc za Libby do wolnego gabinetu. Kobieta była bardzo
przygnębiona. - Wychowawczyni powiedziała, że lepiej ją tu przewiezć, bo inne
dzieci się boją. Nie zdawaliśmy sobie sprawy, że pani pracuje właśnie tutaj, na
ostrym dyżurze.
~ Zostawiłam tę informację obok numeru telefonu w formularzu
kontaktowym, kiedy zapisywałam Tash do szkoły - wyjaśniła Libby odruchowo.
Tash zachowywała się bardzo cicho, była coraz bledsza. - Nie chcę być
nieuprzejma, ale muszę Tash zbadać. Dziękuję, że przywiozła ją pani do
szpitala. - Kiwnęła głową kobiecie i odeszła.
- Co się dzieje? - zapytał Nick, wchodząc za nią do jasno oświetlonego
pomieszczenia, jakby na nią czekał. - Kto tu przywiózł to dziecko? Powinni być
[ Pobierz całość w formacie PDF ]