[ Pobierz całość w formacie PDF ]
cień rezerwy. Zaczął przypominać sobie wszystko, co wiedział o Dwightonach.
Zwiętej pamięci sir James był starym, nadętym jegomościem o obcesowym
sposobie bycia. Człowiekiem, który z łatwością mógł przysporzyć sobie wrogów. Dobijał
sześćdziesiątki, miał siwe włosy i rumianą twarz. Uchodził za potwornego skąpca.
Myśli Satterthwaite a przeskoczyły na panią Dwighton. W jego pamięci pojawił się
jej obraz: młoda, szczupła kobieta o kasztanowych włosach. Przypomniał sobie krążące
na jej temat rozmaite pogłoski, aluzje, dziwne strzępki plotek. Zaczął podejrzewać, że
odegrała ona jakąś rolę w tym dramacie& To mogłoby tłumaczyć posępną minę
Melrose a& Po chwili doszedł jednak do wniosku, że ponosi go wyobraznia.
W pięć minut pózniej pan Satterthwaite siedział już obok swego gospodarza w
jego małym, dwuosobowym samochodzie. Ruszyli w ciemność nocy.
Pułkownik był człowiekiem małomównym. Zanim się odezwał, ujechali niemal
półtorej mili.
- Przypuszczam, że ich znasz? - spytał nagle.
- Państwa Dwighton? Oczywiście, wiem o nich wszystko.
- Czy był ktoś, o kim Satterthwaite nie wiedziałby wszystkiego? - Jego spotkałem
chyba raz, a ją widywałem trochę częściej.
- Aadna kobieta - zauważył Melrose.
- Piękna - przyznał Satterthwaite.
- Tak uważasz?
- Czysto renesansowy typ urody - oznajmił z ożywieniem Satterthwaite. - Zeszłej
12
wiosny występowała w amatorskich przedstawieniach na cele dobroczynne. Zrobiła na
mnie duże wrażenie. Nie ma w sobie nic z nowoczesności& czysty relikt dawnych
czasów. Można wyobrazić ją sobie w pałacu dożów albo jako Lukrecję Borgię.
Pułkownik szarpnął nerwowo kierownicą, a pan Satterthwaite nagle zamilkł.
Zastanawiał się, co za fatalny zbieg okoliczności przywiódł mu na usta imię Lukrecji
Borgii. W tej sytuacji&
- Dwighton nie został chyba otruty, prawda? - spytał. Melrose spojrzał na niego z
ukosa, nieco zdziwiony.
- Dlaczego o to pytasz?
- Och& sam nie wiem. - Pan Satterthwaite był speszony.
- Ja& po prostu przyszło mi to ma myśl.
- Nie, nie został otruty - powiedział Melrose posępnie. - Jeśli chcesz wiedzieć, to
roztrzaskano mu czaszkę.
- Tępym narzędziem - mruknął Satterthwaite, kiwając głową.
- Nie mów tak, jak w tych cholernych powieściach detektywistycznych,
Satterthwaite. Dwighton został uderzony statuetką z brązu.
- Och - powiedział pan Satterthwaite i znów zamilkł.
- Czy wiesz coś na temat człowieka, który nazywa się Paul Delangua? - spytał
Melrose po chwili.
- Owszem. Przystojny młodzieniec.
- Zapewne kobiety za takiego go uważają - mruknął pułkownik.
- Nie lubisz go?
- Nie.
- Moim zdaniem powinieneś go lubić. Przecież bardzo dobrze jezdzi konno.
- Jak cudzoziemiec na pokazie hipicznym. Zna mnóstwo zręcznych sztuczek.
Satterthwaite stłumił uśmiech. Biedny, stary Melrose miał tak bardzo brytyjskie
poglądy. Sam uważał się za kosmopolitę i ksenofobia jego rodaków często budziła w nim
odruch protestu.
- Czy przebywa gdzieś w tych stronach? - spytał.
13
- Zatrzymał się u Dwightonów w Alderway. Mówią, że przed tygodniem sir James
go wyrzucił.
- Dlaczego?
- Podobno przyłapał go in flagranti ze swoją żoną. Co, u diabła&
Samochód gwałtownie zjechał na pobocze i w coś uderzył.
- To najbardziej niebezpieczne skrzyżowanie w Anglii - oznajmił Melrose. - Tak czy
owak ten drugi kierowca powinien był nacisnąć klakson. Jesteśmy na głównej drodze.
Mam wrażenie, że jego samochód ucierpiał bardziej niż nasz.
Wyskoczył z samochodu i podszedł do człowieka, który wysiadł z drugiego
pojazdu. Do uszu Satterthwaite a dotarły urywki rozmowy.
- To wyłącznie moja wina - mówił nieznajomy. - Ale niezbyt dobrze znam tę
okolicę, a tam nie ma absolutnie żadnego znaku informującego, że wjeżdża się na
główną drogę.
Udobruchany pułkownik zdobył się na uprzejmą odpowiedz. Obaj panowie
pochylili się nad samochodem nieznajomego, który oglądał już jego szofer. Rozmowa
stała się bardzo fachowa.
- Obawiam się, że naprawa potrwa z pół godziny - powiedział w końcu
nieznajomy. - Ale nie chcę pana zatrzymywać. Cieszę się, że pański samochód umknął
większych uszkodzeń.
- W gruncie rzeczy& - zaczął pułkownik, i przerwał. Pan Satterthwaite energicznie
wyskoczył z samochodu i uścisnął dłoń nieznajomego.
- No proszę! Wydawało mi się, że rozpoznaję pański głos - rzekł podniecony. -
Cóż za niezwykłe spotkanie. Cóż za zadziwiający zbieg okoliczności.
- Jak to& ? - wykrztusił pułkownik Melrose.
- Pan Harley Quin. Pułkownik Melrose. Z pewnością wielokrotnie wspominałem ci
o panu Quinie?
Pułkownik Melrose zdawał się nie pamiętać tego faktu, ale z uprzejmym
zainteresowaniem śledził dalszy przebieg rozmowy.
- Nie widziałem pana od& - paplał radośnie Satterthwaite - niech pomyślę&
14
- Od wieczora, który spędziliśmy Pod Błazeńską Czapką - odparł Quin.
- Pod Błazeńską Czapką? - spytał pułkownik.
- To gospoda - wyjaśnił pan Satterthwaite.
- Cóż za niezwykła nazwa dla gospody.
- Bardzo stara nazwa - oznajmił Quin. - Proszę pamiętać, że w dawnych czasach
było w Anglii więcej błaznów niż dziś.
- Myślę, że ma pan rację - powiedział wymijająco Melrose, mrużąc oczy. Blask
świateł obu samochodów sprawił, że przez moment miał wrażenie, iż Quin ubrany jest w
błazeński strój. Ale było to tylko złudzenie.
- Nie możemy zostawić pana tu, na środku drogi - ciągnął Satterthwaite. -
Pojedzie pan z nami. W zupełności wystarczy miejsca dla nas trzech, prawda, Melrose?
- Oczywiście - odparł z wahaniem pułkownik. - Chodzi tylko o to, że mamy do
załatwienia pewną sprawę. Prawda, Satterthwaite?
Satterthwaite stał bez ruchu. Przyszedł mu na myśl pewien pomysł. Nerwowo
kiwnął głową.
- Nie - zawołał. - Powinienem był to wiedzieć! W sprawach, które dotyczą pana,
Quin, nie ma przypadków. Nieprzypadkowo spotkaliśmy się dziś na tym skrzyżowaniu.
Pułkownik Melrose spojrzał ze zdziwieniem na swego przyjaciela. Satterthwaite
złapał go za ramię.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]