[ Pobierz całość w formacie PDF ]

ucieczki. Powoli przestali go tak surowo pilnować.
Korzystając z tego, że szedł obok Werpera, Mugambi starał się wybadać Belga, jak dalece
ten ostatni był powiadomiony o napaści rozbójników na bungalow Greystoke'ów, oraz o losie
Tarzana i Lady Greystoke. Nie chcąc jednak wyjawiać swej tożsamości zmuszony był poprzestać
na ogólnikowej rozmowie.
W końcu jednak prosty przypadek wyjawił mu bardzo zadziwiający szczegół. Pewnego
skwarnego popołudnia cała karawana rozłożyła obóz nad rzeką, której piaszczyste dno nie
zdradzało obecności krokodyli. Abisyńczycy jęli odprawiać rytualne obmywanie, Werper zaś i
Mugambi otrzymali pozwolenie zażycia ochładzającej kąpieli.
Mugambi zauważył ostrożność, z jaką Werper zdejmował ubranie - osobliwie zaś pas, który
szczególnie starannie przykrył koszulą, z widoczną chęcią ukrycia jego zawartości.
Zaciekawiony Murzyn nie spuszczał oka z towarzysza. Gdy więc ten, w swoim zmieszaniu,
upuścił starannie ukrywany przedmiot, Mugambi zobaczył, gdy na ziemię spadł skórzany kołczan,
jak posypały się z niego kosztowne klejnoty.
Mugambi podróżował wiele ze swym panem; zdarzyło mu się być nawet w Londynie. Nie
zbywało mu przy tym na wrodzonej przebiegłości i sprycie - z łatwością więc ocenił wartość
drogich kamieni. Co jednak bardziej jeszcze pobudziło jego ciekawość, to ów kołczan, który nieraz
widywał u Tarzana gdy jego pan, pragnąc przypomnieć dawne czasy, zawieszał go na sobie i -
uzbrojony tylko w łuk i myśliwski nóż - wybierał się wraz ze swymi wiernymi Murzynami na
polowanie na lwy i lamparty.
Werper spostrzegł, że Mugambi zobaczył kołczan i klejnoty. Jął zbierać z pośpiechem
drogocenne kamyki, chowając je do kołczanu. Tymczasem Mugambi, przybierając obojętną minę,
poszedł pluskać się w rzece.
Nazajutrz rano Abdul Murak z oburzeniem i złością stwierdził, że jego czarny olbrzym,
którego zamierzał podarować Menelikowi, znikł bez śladu. Werper miał również powody do
zmartwienia... Uciszył jednak swój niepokój stwierdziwszy, macając kołczan, że kamyki nie
zostały zeń wyjęte.
Rozdział XVI
Tarzan na czele Manganich
Achmed Zek z dwoma ludzmi wybrał się konno w stronę południową, aby przeszkodzić w
ucieczce Werpera. Około południa zatrzymali się na krótki postój i przysiedli na polance w cieniu
drzew. Wódz rozbójników był wściekły: zostać wywiedzionym w pole przez niewiernego psa było
już dotkliwym wstydem; najbardziej jednak cierpiała jego chciwość - utracił przecież kosztowne
klejnoty, które uważał już za swoje!...
Pocieszał się w każdym razie myślą, że ma jeszcze swoją brankę. Dostanie za nią - myślał -
dobrą cenę na północy. Dodatkowo pozostał mu jeszcze ów skarb, zakopany w pobliżu farmy
Greystoke'ów.
Uwagę jego zwrócił lekki szmer w dżungli, po drugiej stronie polanki. Nakazawszy
milczenie swoim dwu towarzyszom chwycił za fuzję, po czym wszyscy trzej ukryli się za
krzakami, nasłuchując. Szmer się wzmagał.
Nagle rozsunęły się liście i z gęstwiny wychyliła się kobieca głowa, rozglądająca się ze
strachem na wszystkie strony. Chwilę pózniej ukazała się cała postać młodej kobiety, w której
Achmed Zek, z trudnością powstrzymując gniew i oburzenie, rozpoznał swoją brankę.
Najwidoczniej była sama, jednak Achmed Zek postanowił przeczekać, aby się przekonać,
czy tak było w istocie.
Jane Clayton z wolna przechodziła przez polankę. Od czasu, gdy opuściła wioskę
rozbójników już dwa razy wymknęła się ze szponów dzikich zwierząt. Raz zaś o mało nie wpadła
w ręce jednego z wysłańców, poszukujących Werpera. Zaczęła już wątpić w możliwość ocalenia -
postanowiła jednak wytrwać do końca, choćby śmierć miała położyć kres jej wysiłkom.
Arabowie przypatrywali się jej z kryjówki, czekając z zadowoleniem, aż wpadnie w ich
szpony. Tymczasem również inna para oczu przyglądała się całej tej scenie poprzez gęste liście
pobliskiego drzewa.
Stalowe oczy o dzikim blasku rzucały teraz zakłopotane i strapione spojrzenia; patrzący
usiłował przypomnieć sobie coś, co związane było z uroczą postacią kobiecą, którą widział.
Nagły trzask gałęzi w miejscu, z którego się wyłoniła Jane, przeraził ją - zatrzymała się na
chwilę w niepewności, co ma czynić. Arabowie w swej kryjówce, właściciel szarych oczu -
spoglądali poprzez liście. Wszyscy trwali w oczekiwaniu...
Jane obejrzała się za siebie by zobaczyć, jakie nowe niebezpieczeństwo jej groziło. W tej
samej chwili wielka, antropoidalna małpa wyłoniła się z gęstwiny - za nią zaś kilka innych.
Wszystkie zbliżały się do Lady Greystoke wyciągając ku niej swe wielkie, kosmate łapy.
Z tłumionym okrzykiem rzuciła się w przeciwną stronę, wpadając na Achmeda Zeka i jego
dwóch towarzyszy. Ci pochwycili ją i trzymali silnie. W tej samej chwili nagi, brunatnoskóry
olbrzym zeskoczył z gałęzi drzewa i - zwracając się do małp - powiedział gardłowym głosem
szereg niezrozumiałych wyrazów. Zdumione małpy posłuchały rozkazu i - rzuciły się na Arabów...
Achmed Zek ciągnął opierającą mu się Jane Clayton do swego osiodłanego wierzchowca.
Wyrywając mu się z całej mocy ujrzała nagle biegnącego ku niej człowieka-małpę.
- John! - zawołała. - Dzięki Bogu, że się zjawiłeś na czas!
Za Tarzanem szły wielkie małpy, zdziwione nieco, ale posłuszne jego rozkazom. Achmed
Zek rozkazał swym ludziom otworzyć ogień; sam wystrzelił jednocześnie z nimi. Tarzan padł w
wysoką trawę, trafiony kulą. Obok niego zwaliły się na ziemię dwie wielkie, kosmate małpy.
Odgłos wystrzałów przeraził resztę małp - Arabowie zaś, korzystając z zamieszania,
umieścili zrozpaczoną kobietę na wierzchowcu Achmeda Zeka. Dosiadłszy koni, pędem puścili się
w stronę zbójeckiej osady. Tam nieszczęsna Jane, mocno związana, została wrzucona do tej samej
lepianki co przedtem. Tym razem postawiono przed nią dwóch strażników.
Gońcy, wysłani w pogoń za Werperem, wrócili z niczym. Wściekłość Achmeda Zeka,
którego chciwość została tak srodze zawiedziona, nie miała granic.
Gdy Arabowie zniknęli z pola widzenia, wielkie małpy zwróciły się do powalonych na
ziemię towarzyszy. Jedna z nich już nie żyła. Ale inna - jak również wielka biała małpa - dawały
oznaki życia.
Tarzan pierwszy odzyskał przytomność. Usiadł, rozglądając się wokół siebie.
Krew spływała mu z rany na ramieniu. Został na chwilę ogłuszony strzałem, daleki był
jednak od śmierci. Podniósłszy się na nogi spojrzał na miejsce, w którym niedawno jeszcze widział
istotę, budzącą w nim jakieś odległe, nieokreślone wspomnienia i dziwne wzruszenie.
- Gdzie ona jest? - zapytał towarzyszy. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl