[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Meg przekonała się o tym, gdy poszła do salonu męskiej odzieŜy, by kupić prezent
urodzinowy dla Davida. Oczywiście wpadła na Stevena.
Jeśli ona była zaskoczona i niezadowolona z tego spotkania, to na twarzy Stevena, gdy
ją ujrzał, malowała się wściekłość.
- Szukasz garnituru? - zapytał sarkastycznie. - Nieprędko znajdziesz tu coś dla siebie.
- Chcę kupić prezent dla Davida. W przyszłym tygodniu ma urodziny - odpowiedziała.
- Dziwnym zbiegiem okoliczności przyszedłem tu w tym samym celu.
- O, to nie zlecasz takich nudnych zajęć swojej sekretarce? - zaakcentowała ostatnie
słowo.
- Sam wybieram prezenty dla moich przyjaciół - odparł z rezerwą. - Poza tym - dodał,
obserwując jej twarz - mam inne zajęcia dla Daphne. Nie chcę, Ŝeby się przemęczała w ciągu
dnia...
Insynuował oczywiście, Ŝe chce, by była wypoczęta w nocy. Meg usiłowała ukryć
złość i niesmak. Wpatrywała się w krawaty.
- Mój ojciec miał jednak rację - powiedział, rozzłoszczony jej brakiem reakcji. -
Daphne byłaby idealną Ŝoną. Nie wiem, czemu potrzebowałem aŜ czterech lat, by to
zrozumieć.
Serce w niej zamarło. Z trudem przełknęła ślinę.
- Czasem nie potrafimy zdać sobie sprawy, jak cenne jest coś, co widzimy na co dzień,
póki nie jest za późno.
- Naprawdę? - spytał, wstrzymując oddech.
- Ja na przykład nie zdawałam sobie sprawy, ile znaczy dla mnie balet, póki nie
zaręczyłam się z tobą - dodała z zimnym uśmiechem, a w jej oczach zalśniły złe błyski.
Zacisnął pięści. Jednak zdołał się opanować i uśmiechnąć.
- Więc dobrze się stało, Ŝe się rozstaliśmy - przechylił głowę i przyglądał się jej z
napięciem. - A jak tam finanse twojego zespołu? - dodał znacząco.
- Dziękuję, dobrze - odrzekła jadowicie. - Nie potrzebuję Ŝadnej pomocy.
- Szkoda - powiedział, przeciągając sylaby.
- Doprawdy? PrzecieŜ Daphne i tak by się na to nie zgodziła.
- Och, ona wcale nie oczekuje ode mnie wierności - przynajmniej na tym etapie -
odpowiedział wolno. - W kaŜdym razie nie przed ogłoszeniem oficjalnych zaręczyn.
Meg poczuła, Ŝe zaraz zemdleje. Cała krew odpłynęła z jej twarzy, ale za wszelką cenę
starała się utrzymać na nogach.
- WciąŜ mam twój pierścionek - powiedział po chwili. - LeŜy zamknięty w moim
sejfie.
Przypomniała sobie, Ŝe dała go swojej matce, by ta zwróciła Stevenowi. Wspomnienie
o tym było tak Ŝywe. Daphne. Daphne!
- Zatrzymałem go, Ŝeby mi przypominał, jakim byłem głupcem, gdy sądziłem, Ŝe
zostaniesz moją Ŝoną - kontynuował. - Więcej nie popełnię tego samego błędu. Daphne nie
marzy o zrobieniu kariery. Chce po prostu urodzić mi dzieci - dodał okrutnie.
Spuściła wzrok, kompletnie wyczerpana tą rozmową. Palce jej drŜały, gdy brała do
ręki jedwabny krawat.
- Ahmed zaprosił nas do teatru w piątek - jej głos drŜał tylko odrobinę.
- Wiem - odparł. Wydawał się z tego niezadowolony.
Zmusiła się do spojrzenia na niego.
- Nie musisz celowo mnie obraŜać, Steven - powiedziała cicho. - Wiem, Ŝe mnie
nienawidzisz. Nie ma potrzeby dodatkowo... - urwała i prawie udławiła się słowem, które o
mało jej się nie wyrwało.
- Skoro tak mówisz, to znaczy, Ŝe nie wiesz, co ja czuję. Do diabła, nigdy tego nie
wiedziałaś - schował ręce w kieszeniach i wpatrywał się w nią. Wyglądała tak bezbronnie!
Patrzył na jej pochyloną głowę - bezbłędna linia szyi wywołała w nim nagłe poŜądanie.
Uciekł spojrzeniem w bok. - A jak twoje ćwiczenia?
- Dobrze, dziękuję.
Zawahał się, a potem spytał wprost, gniewnie:
- Kiedy wyjeŜdŜasz?
- Pod koniec miesiąca.
- Dzięki Bogu!
Przymknęła oczy. Miała tego dość. Wzięła jeden z krawatów i odeszła, nie chcąc dalej
na niego patrzeć ani z nim rozmawiać. Zbierało jej się na płacz.
- Wezmę ten - uśmiechnęła się do sprzedawcy, podając mu swoją kartę kredytową.
Steven stał tuŜ za nią, próbując desperacko wymyślić jakieś przeprosiny. Napaści na
nią zaczynały mu wchodzić w nawyk. Myślał tylko o tym, jak mocno ją kochał i jak łatwo
ona wyrzuciła go ze swego Ŝycia. Nie ufał jej, ale wciąŜ jej pragnął! Była sensem jego Ŝycia.
Była taka urocza! Piękna, miła, delikatna. I nie chciała od Ŝycia niczego więcej oprócz pary
nowych baletek i sceny.
Jęknął w duchu. Nie przeŜyje jej wyjazdu! JuŜ nigdy jej nie dotknie. Nie zniesie jej
powtórnego odejścia!
Na szczęście ma Daphne. Tylko jej obecność sprawi, Ŝe jakoś przeŜyje towarzystwo
Meg w piątek. Daphne była nie tylko dobrym przyjacielem, ale teŜ niezłym konspiratorem.
Była częścią niebezpiecznej gry, w jaką uwikłał ich Ahmed. Stanowiła teŜ jego kamuflaŜ,
choć miała narzeczonego. Był nim jeden z agentów, którzy ochraniali Ahmeda. Ale Meg nie
miała o tym pojęcia.
Stevenowi teŜ zagraŜało niebezpieczeństwo. Prawie tak samo wielkie jak Ahmedowi.
Nie mógł powiedzieć o tym Meg. Tylko Daphne wiedziała. A on, pomimo całego Ŝalu, jaki
odczuwał do Meg, nie chciał jej naraŜać. Miłość do niej to była udręka i nie istniało na nią
Ŝadne lekarstwo. Potrzebował jej do Ŝycia jak powietrza. Ale on był jej niepotrzebny. Nie był
dla niej nikim waŜnym, bo wszystko, czego chciała, to taniec. Świadomość tego sprawiała mu [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl