[ Pobierz całość w formacie PDF ]

 Dobra, chodz tutaj  powiedziałem.
Wdrapał się do kabiny i usiadł sztywno w fotelu pilota.
 Nie potrafię prowadzić tego trupa  powiedziałem uprzejmie  ale ty tak. Polecisz więc do
Fort Farrell i to bez żadnych niespodzianek. - Wyciągnąłem myśliwski nóż i przytrzymałem tak,
że ostrze zabłysło w bladym świetle tablicy przyrządów.
 Będziesz to przez cały czas czuł na żebrach, więc jeśli spróbujesz zbyt gwałtownie
wylądować, będziesz tak samo martwy jak ja. Wez pod uwagę, że nie jest dla mnie tak bardzo
ważne, czy przeżyję, czy nie, ale ty możesz na to patrzeć inaczej. Rozumiemy się?
Skinął głową.
 Tak, zrozumiałem. Nie będę próbować żadnych sztuczek, Boyd.
 Dla ciebie jestem panem Boydem  oświadczyłem.  A teraz startujemy i niech ci się lepiej
nie pomylą strony świata.
Zaczął przerzucać dzwignie i włączać kontakty. Wirniki zaczęły obracać się prędzej. Na
skraju lasu pojawił się błysk ognia i jedna z szyb kabiny wykonana z perspexu rozprysła się
w drobny mak.
 Lepiej żebyś się pośpieszył, bo ci Howard Matterson odstrzeli głowę!  krzyknąłem.
Zmigłowiec nagle skoczył do góry jak wystraszony konik polny. Howard powtórnie
pociągnął za spust i gdzieś w tyle rozległo się głośne AUP. Zmigłowiec zawrócił w miejscu
i zaczęliśmy oddalać się tuż ponad ciemnym morzem świerków. Poczułem, że pilot wypuszcza
z ulgą powietrze i poprawia się w fotelu. W miarę jak się wznosiliśmy i posuwaliśmy na
południe, sam się trochę odprężyłem.
Latanie to cudowna rzecz. Przez dwa tygodnie uciekałem z Fort Farrell i ścigano mnie po
całej dolinie Kinoxi, a tą cudowną maszyną polecieliśmy prosto w dół doliny i po piętnastu
minutach byliśmy nad zaporą. Do Fort Farrell zostało sześćdziesiąt kilometrów, czyli mniej
więcej pół godziny lotu. Poczułem, że uchodzi ze mnie powietrze, ale nie pozwoliłem sobie na
odprężenie w obawie, żeby wystraszony pilot na sąsiednim fotelu nie spróbował czegoś
niespodziewanego.
Wkrótce zobaczyłem przed sobą światła Fort Farrell.
 Bull Matterson powinien mieć lądowisko koło domu, prawda?  zapytałem.
 Taa, tuż obok domu.
 Wyląduj tam  poleciłem. Przelecieliśmy nad Fort Farrell, nad osiedlem miejscowych
notabli w Lakeside i nieoczekiwanie znalezliśmy się nad ciemnym masywem bajkowego zamku
Mattersona schodząc w dół przy samych murach. Helikopter opadł na ziemię.
 Wyłącz silniki  poleciłem.
Gdy wirniki przestały się obracać, zapanowała martwa cisza.
 Czy ktoś zazwyczaj wychodzi na spotkanie, gdy lądujesz?  zapytałem.
 Nie w nocy.
To mi odpowiadało.
 Ty zostajesz przy maszynie  powiedziałem.  Jeśli cię tu nie będzie, gdy wrócę, to
pewnego dnia cię znajdę, i będziesz wiedział dlaczego, prawda?
 Zostanę tu, proszę pana  głos mu drżał.
Pilot nie grzeszył nadmiarem odwagi.
Zeskoczyłem na ziemię, schowałem nóż, zarzuciłem strzelbę na ramię i ruszyłem w stronę
ciemniejącego na tle nieba domu. W nielicznych oknach paliły się światła, ale wyglądało na to,
że większość domowników śpi. Nie wiem, ile trzeba ludzi, żeby utrzymać w porządku taki dwór,
ale wyglądało na to, że o tej porze mało kto będzie na nogach.
Zamierzałem wejść frontowymi drzwiami, ponieważ innej drogi nie znałem i właśnie się
zbliżałem, gdy drzwi się otworzyły zalewając światłem podjazd. Zanurkowałem do czegoś, co
okazało się garażem i nasłuchiwałem uważnie, co się będzie działo.
 Pamiętaj, że potrzebuje spokoju  odezwał się męski głos.
 Tak, panie doktorze  odpowiedziała kobieta.
 Jeśli nastąpią jakieś zmiany, proszę mnie natychmiast zawiadomić. - Trzasnęły drzwiczki
samochodu.  Całą noc jestem w domu.
Ktoś włączył silnik i zapalił światła. Samochód zatoczył koło, przez chwilę oświetlając
wnętrze garażu, po czym oddalił się drogą. Drzwi wejściowe zamknęły się cicho i znów
zapanowała cisza.
Poczekałem chwilę, dając kobiecie czas, żeby wróciła do swoich zajęć i przyświecając sobie
latarką wykorzystałem okazję spenetrowania garażu. Na pierwszy rzut oka wyglądało, że
Mattersonowie mają dziesięć samochodów. Duży Continental pani Atherton stał obok Bentleya
Bulla Mattersona. Dalej kilka Pontiaców do codziennego użytku i szykowny sportowy Aston
Martin. Zaświeciłem dalej w głąb i zobaczyłem poobijanego Chewroleta McDougalla. Obok stał
terenowy wóz Clare!
Przełknąłem niespokojnie myśląc, gdzie może być teraz Clare i stary Mac. Nie chcąc tracić
więcej czasu, wyszedłem z garażu, podszedłem zdecydowanym krokiem do drzwi wejściowych
i ostrożnie otworzyłem. Wielki hol był słabo oświetlony, ruszyłem więc na palcach kręconą
klatką schodową w stronę gabinetu starego Bulla. Uznałem, że mogę zacząć od gabinetu, skoro
jest to jedyny pokój, jaki znam w całym domu.
Ktoś był w środku. Z szeroko otwartych drzwi światło wylewało się na ciemny korytarz.
Zajrzałem ostrożnie i ujrzałem Lucy Atherton grzebiącą w szufladach biurka Bulla Mattersona.
Rozrzucała dookoła papiery bez ładu i składu i podłoga była nimi usłana jak śniegiem.
Obszedłem biurko i unieruchomiłem ją od tyłu, zaciskając przedramieniem szyję.
 Bez hałasu  powiedziałem cicho, upuszczając na miękki dywan strzelbę. Zabulgotała
zobaczywszy przed nosem ostrze noża.  Gdzie stary Bull?
Złagodziłem uchwyt, żeby mogła nabrać powietrza i odpowiedzieć.
 Jest... chory  wyszeptała przez ściśnięte gardło.
Zbliżyłem czubek ostrza do jej prawego oka, nie więcej niż na pięć centymetrów.
 Nie będę powtarzać pytania.
 W... sypialni.
 To znaczy gdzie? Zresztą mniejsza z tym, zaprowadz mnie tam.  Wepchnąłem nóż do
pochwy i pociągnąłem ją za sobą na ziemię, żeby podnieść broń.
 Zabiję cię, jeśli zaczniesz hałasować, Lucy  powiedziałem.  Mam już dość twojej
przeklętej rodziny. Gdzie jest sypialnia?
Nadal przyciągałem ją do siebie za szyję i wypychając ją kolanem z pokoju, czułem jak drży
jej chude ciało. Zamachała bezładnie rękami, gdy mijaliśmy jakieś drzwi, powiedziałem więc:
 Dobra, połóż rękę na klamce i otwórz.
Gdy tylko zaczęła naciskać klamkę, kopnąłem drzwi na oścież i wepchnąłem ją do pokoju.
Opadła na kolana i rozciągnęła się na puszystym dywanie, a ja prędko wpadłem do środka,
zamknąłem za sobą drzwi i podniosłem strzelbę gotów na wszystko.
Wszystko składało się z nocnej pielęgniarki w obcisłym białym fartuchu, która podniosła na
mnie szeroko otwarte oczy. Nie zwracając na nią uwagi rozejrzałem się dookoła; pomieszczenie
było wielkie i ponure, z ciemnymi zasłonami, a w głębi ukryte w półmroku stało ogromne łoże.
Trudno uwierzyć, ale zawisł nad nim baldachim w tym samym kolorze co zasłony.
Pielęgniarka trzęsła się, ale nie brakowało jej odwagi. Wstała pytając:
 Kim pan jest?
 Gdzie jest Bull Matterson?  zapytałem.
Lucy Atherton próbowała wstać, więc oparłem jej but na pupie i przycisnąłem do podłogi.
Pielęgniarka zatrzęsła się jeszcze bardziej.
 Nie może pan zakłócać spokoju pana Mattersona, on jest bardzo chory.  Głos jej opadł. 
On... on umiera.
 Kto umiera?  ze stojącego w cieniu łoża dobiegło zadane chrapliwym głosem pytanie. 
Słyszę, co pani mówi, młoda osobo, ale to bzdura.
Pielęgniarka na wpół odwróciła się ode mnie w stronę łóżka:
 Ale pan musi mieć spokój, panie Matterson.
 Proszę, niech pan pójdzie sobie  zwróciła się do mnie. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl