[ Pobierz całość w formacie PDF ]

okazała zaskoczenia na jego widok. Czyżby się go spodziewała?
Dlaczego w takim razie do niego nie zadzwoniła? Oparł się
ramionami o framugę, tak na wszelki wypadek, gdyby miały się
pod nim ugiąć nogi.
- Rahman, co ty tu robisz?
- Myślałem, że zadzwonisz, ale nie dotrzymałaś obietnicy.
- Miałam taki zamiar, ale...
Nie dokończyła zdania. Bo i po co? Po prostu nie chciała go
więcej widzieć. Zastanawiał się, czy chociaż poprosi go, by
wszedł. Najpierw czuł euforię z powodu rychłego spotkania,
lecz teraz ogarnęła go rozpacz. Zrozumiał, że Amandzie wcale
na nim nie zależy. Od natłoku różnych emocji zakręciło mu się
w głowie.
- Jak się miewasz? - spytała.
- Doskonale.
Jego samopoczucie wcale nie było doskonałe. Czuł się, jakby
ktoś przyłożył mu pięścią w brzuch.
- Może wstąpisz na minutkę. Poznasz kogoś, z kim chodziłam
do szkoły - powiedziała.
Odsunęła się, wpuszczając Rahmana do pokoju. Stał tam
wysoki, postawny mężczyzna w eleganckim garniturze i
krawacie.
- Rob Anderson - przedstawił się, wyciągając rękę.
RS
109
Rahman wymamrotał swoje imię i nazwisko i wymienił z
mężczyzną uścisk dłoni. Hm, znajomy ze szkoły... Ten tutaj
wyglądał raczej na zapaśnika. Muskularny i barczysty jak diabli.
Rahman stał i milczał, podczas gdy Rob i Amanda wyjaśniali
mu, że spotkali się niespodziewanie po wielu latach od
ukończenia szkoły. Pletli coś trzy po trzy, lecz Rahman ledwo
rozumiał, co do niego mówią. Myślał wyłącznie o tym, że
Amanda wychodzi z innym mężczyzną. Tu, w jego mieście. W
mieście, po którym chciał ją oprowadzić. Wychodzi bez niego.
Przenosił wzrok to na nią, to na Roba. Na pewno mieli ze
sobą wiele wspólnego. Mieli o czym rozmawiać. Poczuł tępy
ból z tyłu głowy.
- Powinniśmy już iść - powiedział Rob. - Mamy się spotkać z
całą paczką w restauracji  Ming" o ósmej. Zostało mało czasu...
 Ming"! Słynna chińska restauracja na nadmorskim bulwarze!
Rahman właśnie tam zamierzał zaprosić kiedyś Amandę.
Wiedział dokładnie, jakie dania by zamówił. Kaczkę po
pekińsku i specjalność zakładu, wieprzowinę gotowaną w
glinianym garnku.
- Chciałbyś do nas dołączyć? - spytał Rob.
To Rob złożył mu tę propozycję. Amanda wyglądała na
zaskoczoną i niezbyt zadowoloną.
- Nie, dzięki - oparł Rahman przez zaciśnięte zęby. Widział
już oczami wyobrazni, jak siedzi przy ogromnym stole, wśród
tłumu pielęgniarek, oddzielony od Amandy morzem obcych
twarzy. Słyszał rozmowę najeżoną specjalistycznymi terminami,
których nawet nie umiałby wymówić.
- Może spotkamy się jutro wieczorem? - zapytał Rahman
Amandę. - Och, chwileczkę. Jutro jest rocznica ślubu moich
rodziców. Czy chcesz... to znaczy, czy zechciałabyś pójść ze
mną?
- Nie wiem, czy to wypada. Nie należę przecież do rodziny -
szepnęła.
RS
110
Sprawiała wrażenie, jakby nie chciała mieć z nim nic
wspólnego. Jednak Rahman nie przyjmował do wiadomości
odpowiedzi odmownej. To była jego jedyna, być może ostatnia
szansa. Jeśli pozwoli Amandzie wyjechać, to straci
niepowtarzalną okazję, by pozyskać jej sympatię. Musi jej
udowodnić, jak bardzo się zmienił. Musi jej udowodnić, że jest
mężczyzną, jakiego pragnęła widzieć u swego boku. Owszem,
zajmie mu to więcej niż jeden wieczór, ale jakoś trzeba zacząć.
- Nie będziesz intruzem - zapewnił ją z przekonaniem. -
Rodzina pragnie ci podziękować za wszystko, co dla mnie
zrobiłaś. - Odwrócił się do Roba, świadomy, że wyłączyli go ze
swojej rozmowy. - Amanda była moją prywatną pielęgniarką.
Uległem wypadkowi na nartach.
- Opowiadała mi o tym.
Opowiadała o nim temu facetowi! Jeden Bóg wie, co mówiła.
Na pewno opisała go jako bogatego, aroganckiego i zepsutego
obiboka. W najlepszym wypadku.
Amanda wahała się. Patrzyła na Rahmana, jakby prosiła go o
pomoc w podjęciu właściwej decyzji.
- Wiesz, że ty też jesteś mi coś winna - powiedział. - Za ten
japoński obiad, którego mi nie przyniosłaś.
Machnęła ręką i westchnęła zrezygnowana. Dobrze, że
przynajmniej nie odmówiła wprost.
RS
111
ROZDZIAA DZIEWITY
Następnego wieczoru, gdy Rahman przyszedł po Amandę, już
czekała na niego w holu. Trochę się bał, czy spotkanie dojdzie
do skutku. Nawet go nie dziwiło, że Amanda postanowiła go
unikać. Był dla niej przecież tylko jednym z wielu, po prostu
kolejnym pacjentem. Chociaż, sądząc po jej zachowaniu,
przeczuwał, że Amanda czuje do niego coś więcej.
Zastanawiał się, czy nie zeszła do holu tylko po to, by nie
musieć rozmawiać z nim w zaciszu pokoju hotelowego. Znów
miała na sobie tę ciemnoczerwoną suknię. Oczy jej lśniły, a
twarz promieniała.
- Wyglądasz zupełnie inaczej niż wtedy, gdy cię ostatnio
widziałem - powiedział.
- Przecież mam na sobie tę samą sukienkę - odparła z
uśmiechem.
- Chodziło mi o domek w górach - powiedział. -Wiesz,
powinnaś to częściej robić.
- Co? Nosić tę samą suknię?
- Nie, uśmiechać się.
W jej oczach coś błysnęło. Rahman odgadł, że oboje myśleli o
tym samym, o innej chwili, w której wypowiadał te słowa.
Odwzajemnił jej uśmiech. Nie znał jej myśli, ale cieszył się, że
patrzy mu prosto w oczy i nie
odwraca wzroku. Czuł, że łączy ich silna więz. Więz, która
pojawiła się już podczas ich pierwszego spotkania w tym małym
kalifornijskim szpitalu. Gdyby tak mógł telepatycznie przekazać
jej wszystkie uczucia, które targały nim od czasu ich rozstania.
Nawet nie miał odwagi szukać właściwych słów. Nie teraz. Nie
tutaj.
Kocham cię.
Potrzebuję cię.
Nie chcę dłużej bez ciebie żyć.
Czy o tym wiedziała? Czy przeczuwała?
RS
112
Wreszcie, nie mogąc już dłużej znieść tej niezręcznej ciszy,
ujął Amandę pod rękę i zaprowadził do czekającego przed
hotelem samochodu.
Amanda nie chciała spotkać się z Rahmanem. Uważała, że
bezpieczniej będzie do niego nie dzwonić. Gdy zobaczyła go w
hotelu, była naprawdę zaskoczona. Przez cały czas próbowała o
nim zapomnieć, jednak na próżno. Wciąż rozpamiętywała liczne
przymioty Rahmana.
Był najprzystojniejszym, najseksowniejszym i najbardziej
czarującym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek poznała.
Próbowała ostudzić te zachwyty, mówiąc sobie, że szejk, choć
atrakcyjny, jest też arogancki, nieznośny i trudny we
współżyciu. Jednak dzisiaj nie dostrzegała jego wad, one po
prostu nagle przestały istnieć. Może dlatego, że Rahman wrócił
do zdrowia. Owszem, nieznacznie utykał, ale poza tym
rozpierała go energia, wprost promieniał dobrym
samopoczuciem i zdrowiem. Tak, to już nie był zgorzkniały i
ponury pacjent, lecz pełen wigoru młody mężczyzna.
- Jak się czujesz? - spytała, gdy usiedli już wygodnie na
podgrzewanych, skórzanych fotelach jego luksusowego auta.
- Doskonale. Mój doktor nie może się nadziwić postępom, [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl