[ Pobierz całość w formacie PDF ]
spojrzała na jego starą kurtkę lotniczą i d\insy.
- Wejście dla słu\by jest z boku - powiedziała.
- Muszę rozmawiać z panią Kincaid - oświadczył.
- Pani nie ma w domu.
- Kiedy wróci?
- Tego nie wiem. - Spojrzała na niego podejrzliwie.
- To fatalnie, muszę się z nią koniecznie zobaczyć. Czy mógłbym wejść i zaczekać na nią?
- Czy pan sądzi, \e chcę stracić pracę?
- Proszę mi wierzyć, jestem dobrym znajomym pani Kincaid i to naprawdę bardzo pilna sprawa.
Słu\ąca ju\ miała zamknąć drzwi, ale spojrzała na Ga-be'a jeszcze raz i widocznie doszła do
wniosku, \e nie jest niebezpieczny.
- Do domu nie mogę pana wpuścić, ale mogę panu powiedzieć, gdzie ją pan znajdzie.
- Będę bardzo wdzięczny.
- Pojechała ze swoim prawnikiem na otwarcie Mars-den House.
- Czy mogłaby mi pani wezwać taksówkę?
Stał i czekał oszołomiony tym, co tu zastał. Taksówka pojawiła się w przeciągu dziesięciu minut.
Marsden House okazał się być niezbyt pokaznym budynkiem, ozdobionym w ten świąteczny
dzień jak choinka na Bo\e Narodzenie. Na parkingu stały niezłe samochody: porsche, jaguary, ferrari i
mercedesy. Przed wejściem stał facet w liberii.
- Witam, trochę się pan spóznił - uśmiechnął się dyskretnie - ju\ jest po kolacji, ale proszę
wejść. Po cichu, bo zaczęły się przemówienia.
Gabe popchnął drzwi i ruszył korytarzem przed siebie. Poza personelem, który nie zwrócił na
niego baczniejszej uwagi, nie było tu nikogo. Dochodziły go strzępki słów z sali konferencyjnej.
Hostessa, stojąca przy drzwiach, na jego widok uchyliła je, więc pospiesznie wszedł do środka.
Wszystkie stoliki zajęte były przez gości w galowych strojach, jakieś trzysta osób. Oparł się o ścianę,
zastanawiając się, jak w tej masie ludzi odnajdzie Caprice.
Jakaś starsza, siwa kobieta wygłaszała właśnie swoją mowę. Nadstawił uszu.
- Nie ma go tu dziś z nami, ale jest wielu przyjaciół, którzy będą kontynuować jego pracę,
czego najlepszym dowodem jest tak liczna państwa obecność. Wierzę, \e będziecie współdziałać, aby
i to schronienie dla prześladowanych kobiet mogło prę\nie funkcjonować. Bo jedno jest pewne,
Malcolm Lockhard był człowiekiem, który miał posłannictwo, a teraz jego dzieło przejmie córka.
Panie i panowie, przywitajmy gromkimi oklaskami panią Caprice Kincaid!
Gabe nic z tego nie rozumiał. Więc to nie hotel, a budynek instytucji charytatywnej? I co robiła
Caprice tam, na podium?
- Panie i panowie, mój ojciec był człowiekiem o wszechstronnych zainteresowaniach, ale bodaj
najwa\niejszą sprawą w jego \yciu była pomoc biednym i poszkodowanym. Szczególnie zaś
poszkodowanym kobietom.
Rozległy się brawa. Caprice zaczekała, a\ sala ucichnie.
- Jestem naprawdę dumna, \e stoję tu dziś przed wami i \e w jego imieniu mogę dokonać
otwarcia ostatniego jego projektu, obiektu, który przygotowywany byl ju\ od dłu\szego czasu, a który
ma nieść pomoc prześladowanym kobietom, to jest Marsden House.
Znowu rozległy się owacje. Wszyscy wstali z miejsc.
Gabe poczuł się nieswojo. W tym momencie dotarło do niego, \e on i Caprice nale\eli do dwóch
ró\nych światów. On był zwykłym chłopakiem ze wsi, szorstkim i prostym, a ona szykowną i
wykształconą dziewczyną z miasta. Niewiele mieli ze sobą wspólnego. Nie przyjechał tu przecie\ po
to, by udowodnić, \e nie jest tchórzem, ani po to, by z nią porozmawiać. Przyleciał, jak zakochany
nastolatek, by prosić ją o wybaczenie. Miał nadzieję, \e gdy zobaczy ten list, padnie mu w ramiona i
nic ju\ ich nie rozłączy, nic nie będzie im stać na drodze do szczęścia. Uśmiechnął się gorzko i raz
jeszcze spojrzał na scenę, na której znajdowała się jego Caprice.
Jego? W \adnym wypadku, nale\ała do innego świata, z którym on nie miał nic wspólnego. Co
mógł jej zaofiarować? Czym chciał jej zaimponować? Starym schroniskiem? Wspinaczką górską?
Jaki\ był naiwny, przyje\d\ając tutaj. Nie posiadał przecie\ nawet smokinga, nie mówiąc ju\ o
przyzwoitym samochodzie i nigdy nie będzie sobie mógł na taki luksus pozwolić. I, co chyba jeszcze
wa\niejsze, wcale tego nie pragnął. Poczuł się jak ryba, którą ktoś porzucił na piasku. Musi stąd wyjść,
musi jak najszybciej się stąd wydostać. Niezłego by jej narobił obciachu, gdyby podszedł do niej w
tych swoich wytartych d\insach i skórzanej kurtce.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]