[ Pobierz całość w formacie PDF ]
za sobą tabuny dzieci, mkną przed siebie z prędkością aż czterdziestu pięciu kilometrów na godzinę Oczywiście
mając maszynę, która w mniej niż trzy sekundy przechodzi od sześćdziesięciu do stu dwudziestu kilometrów na
godzinę, można ich łatwo wyprzedzić.
Lecz jest to coś, co robię bardzo niechętnie, zwłaszcza wioząc pasażera, ponieważ .boję się durniów, którzy na nic
nie patrząc usiłują wyrwać się gdzieś przed siebie.
Jeśli chodzi o pasażera lub raczej o pasażerki, Jacques Bens w swej małej, dowcipnej książeczce Pochwała dam
i motocykli napisał wyraznie: Przejażdżka motocyklowa stwarza jedyną w swym rodzaju okazję po temu, by
kobieta, której prawie wcale nie znasz, kleiła się do ciebie z nadzwyczajnym wprost oddaniem. Jej piersi opierają się
wówczas o szczyty twych łopatek, jej brzuch wprawia w drżenie twe lędzwie, jej oddech łaskocze ci szyję, a ramiona
obejmują twą klatkę piersiową..." To prawda. Ale Bens powinien był jeszcze dodać, że^ te rozkoszne doznania mają
miejsce zaledwie w ciągu owych paru tygodni roku, gdy motocyklem jezdzi się w lekkim stroju. Bo przez całą resztę
sezonu przeróżne watowane ciuchy, w które jesteśmy ubrani, bynajmniej nie sprzyjają dotykowej intymności. Gdy
twoja pasażerka i ty macie na sobie tee-shirty, po dwa swetry i skórzane kurtki, wrażenie, jakiego doznają twoje
plecy, bliskie jest temu, które wywołałby worek pełen mąki wsparty o ciebie z tyłu.
Ale tamtego popołudnia rzecz przedstawiała się zgoła inaczej, gdyż ja miałem pod kurtką zaledwie koszulę, Rosalie
zaś nie wdziała pod kombinezon nic oprócz bielizny.
Zdawała się nie odczuwać strachu. Chcę powiedzieć, że jeśli się bała, to starała się tego nie okazywać. Byłem jej
91
za to wdzięczny, jako że wolałem unikać wszelkich złośliwości. Uważałem, że zasługuje ona na coś więcej.
Okokrpół do siódmej dotarliśmy na Przełęcz Turyńską.
W torbie miałem mapę Michelin 84. Próbowałem zidentyfikować niektóre z otaczających nas szczytów. Mój dziadek
walczył tutaj w latach 39-40, broniąc rozmaitych pozycji pomiędzy Cime du Diable, Cabanes-Vieilles i Fon-tan
przeciw oddziałom Mussoliniego. Wojna zakończyła się bez wielkich strat: wszyscy Francuzi i Włosi mieli
krewnych po obu stronach granicy, toteż niezdolni do traktowania siebie jako śmiertelnych wrogów -. bynaj-
mniej nie zamierzali staczać zaciekłych walk. I dzięki Bogu,
Na jednym ze wzgórz, pośrodku wspaniałego lasu kasztanowego, wznosi się La Bolln-Vsubie, zbudowany na
planie koła. W centrum jego koliście biegnących uliczek wznosi się kościół, godny uwagi z dwóch istotnych
powodów: z powodu łudzącego wzrok malunku na sklepieniu oraz z racji posiadania obrazu przedstawiającego
słynne ślubowanie Ludwika XIII.
Złożyliśmy tam tylko krótką, kurtuazyjną wizytę.
Dochodziła już siódma, gdy po raz czwarty czy piąty tego dnia włożyliśmy na głowy kaski.
A gdybyśmy tak zjedli tutaj kolację? zaproponowałem Rosalie.
A czy jesteśmy daleko pd Nicei?
Nie. Ledwie pięćdziesiąt kilometrów. Jeśli nas szybko obsłużą, dowiozę panią do domu na dziesiątą.
Czemu nie? odrzekła mi na to. Wieczór jest taki piękny, że nie ma się ochoty wracać zaraz do miasta.
Powziąłem pewien zamysł: jeden z moich przygodnych kolegów niedawno temu poinformował mnie o istnieniu
świetnej oberży, ulokowanej na starej warownej farmie pomiędzy La Seuil i Les Glapires.
W Lantosque przedostałem się na szosę D 573 i pojechałem wzdłuż łożyska małego potoku, suchego o tej porze.
95
Pózniej należało zjechać na prywatną drogę prowadzą* cą do Oberży de la Brasąue, bardzo dyskretnie reklamowanej
za sprawą eleganckiego szyldziku.
Koniec drogi ostatnie pięćdziesiąt metrów ? ob-ramowywał podwójny szpaler jesionów.
Na trasie stało dwanaście ogrodowych stolików, na razie jeszcze wolnych.
Przeżyłem chwilę niepokoju: niektórzy szefowie hoteli niechętnie przyjmują motocyklistów, gdyż uważają ich za
ludzi żyjących na bakier z higieną i kiepsko wychowanych. Jak więc nas tutaj przyjmą?
Zapomniałem o tym, że bez względu na strój Rosalie nosi się zawsze jak królowa. Szef sali restauracyjnej, który
wyszedł nam na spotkanie, skłonił się przed nią z szacunkiem. Zgodzono się powiesić nasze kaski w szatni i za-
prowadzono nas do małej łazienki w kolorze cukierkoworó-żowym, abyśmy mogli doprowadzić się do porządku.
Gdy powróciliśmy na taras, dwóch kelnerów układało właśnie nakrycia. Wybraliśmy dość odległy stolik, aby być z
dala od rozgwaru rozmów. Była to wszelako zbędna ostrożność, gdyż ostatecznie dołączyło do nas niewielu
współbiesiadników.
Rosalie siedziała w ten sposób, iż częściowo zwrócona była twarzą do reszty obecnych. Kiedy zajadaliśmy selery w
[ Pobierz całość w formacie PDF ]