[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Wstali, wzięli płaszcze i wysączali kawę, stojąc. Malarz milczał zadumany. Był posępny. Nie
mógł znieść myśli o tym mał\eństwie, a jednak wydawało mu się lepsze od niejednej mo\liwej
ewentualności. Po paru minutach wyszli. Jechał sam, jak się umówili, i patrzył na błyszczące
światło jadącego przed nim powoziku. Doznawał dziwnego uczucia straty. Czuł, \e Dorian Gray
nigdy ju\ nie będzie dla niego tym, czym był poprzednio. Stanęło między nimi \ycie&
Pociemniało mu przed oczami, a jaskrawe o\ywione ulice rozpłynęły się w cieniu. Gdy powóz
stanął przed teatrem, miał wra\enie, \e się postarzał o kilka lat.
VII
Nie wiadomo, z jakiego powodu sala teatralna była tego wieczora przepełniona, a gruby śyd,
który wybiegł naprzeciw nich, promieniał od ucha do ucha tłustym, rozdygotanym uśmiechem.
Poprowadził ich do lo\y z pompatyczną uni\onością, wymachując bezustannie tłustymi, od
pierścieni błyszczącymi rękami i piszcząc dyszkantem. Dorian czuł do niego większy jeszcze
wstręt ni\ zazwyczaj. Miał wra\enie, \e przybył zobaczyć Mirandę, a tymczasem zabiegł mu
drogę Kaliban. Lordowi Henrykowi natomiast przypadł on do gustu. Tak przynajmniej
utrzymywał obstając przy tym, \e musi uścisnąć mu dłoń. Zapewniał go nawet, \e jest dumny z
poznania człowieka, który odkrył genialną aktorkę i zawiódł się gorzko na poecie. Hallward
zajęty był obserwowaniem twarzy na parterze. Gorąco było nieznośne, a \yrandol płonął jak
olbrzymia georginia o liściach z \ółtego ognia. Chłopcy na galerii pozdejmowali surduty i
kamizelki i przewiesili je przez balustradę. Rozmawiali z przeciwległą galerią, dzieląc się
pomarańczami z siedzącymi obok nich dziewczętami. Kilka kobiet na parterze raz po raz
wybuchało śmiechem. Głosy ich były krzykliwe i ra\ące. Od strony bufetu dolatywało strzelanie
korków.
Có\ za miejsce do poszukiwania bogini odezwał się lord Henryk.
Tak odparł Dorian Gray. Tu ją znalazłem i jest bardziej boska ni\ wszystko, co \yje.
Gdy zacznie grać, zapomnisz o wszystkim. Ci pospolici, nieokrzesani ludzie, o ordynarnych
twarzach i brutalnych gestach, stają się inni, gdy ona jest na scenie. Siedzą w milczeniu i
wpatrują się w nią. Płaczą i śmieją się, gdy ona zechce. Są jej powolni jak skrzypce. Uduchawia
ich i wówczas się czuje, \e oni są z tej samej krwi i kości co my.
Z tej samej krwi i kości co my? O, co to, to nie! zawołał lord Henryk, obserwując przez
lornetkę publiczność na galerii.
Nie zwa\aj na niego, Dorianie rzekł malarz. Wiem, co chcesz powiedzieć, i wierzę w
tę dziewczynę. Ktoś, kogo ty kochasz, musi być cudowny, a dziewczyna mogąca tak działać, jak
mówisz, musi być piękna i szlachetna. Uduchawiać swą epokę to warte trudu. Jeśli ta dziewczyna
zdolna jest tchnąć dusze w tych, którzy \yli bez duszy, jeśli budzi zmysł piękna w tych, których
\ycie było brudne i szkaradne, jeśli ich wyrywa z egoizmu i czyni zdolnymi do łez nad
cierpieniem, które nie jest ich cierpieniem, to godna jest całego twego ubóstwienia, godna jest
ubóstwienia całego świata. Mał\eństwo to jest całkiem odpowiednie. Z początku w to nie
wierzyłem, ale teraz uznaję, \e tak jest. Bogowie stworzyli Sybilę Vane dla ciebie. Bez niej nie
byłbyś pełnym człowiekiem.
Dziękuję ci, Bazyli odparł Dorian Gray ściskając mu dłoń. Wiedziałem, \e ty mnie
zrozumiesz. Harry jest tak cyniczny, \e przera\a mnie. Ale oto orkiestra zaczyna grać. Straszne,
ale to trwa tylko parę minut. Potem podniesie się kurtyna i zobaczysz dziewczynę, której chcę
ofiarować całe moje \ycie, której oddałem wszystko, co we mnie jest dobrego.
W kwadrans pózniej Sybila Vane weszła na scenę wśród prawdziwej burzy oklasków. Tak,
była naprawdę przecudna, jedna z na j cudniej szych istot myślał lord Henryk jakie
kiedykolwiek widział. W trwo\nym jej wdzięku, w zalęknionym spojrzeniu było coś z sarny.
Lekki rumieniec, niby cień ró\y w srebrnym zwierciadle, przemknął po jej twarzyczce, gdy
ujrzała przepełnioną, rozentuzjazmowaną salę. Cofnęła się o parę kroków, a wargi jej zdawały się
dr\eć. Bazyli Hallward zerwał się i zaczął bić brawo, Dorian Gray siedział bez ruchu, jakby we
śnie, wpatrzony w dziewczynę. Lord Henryk patrzył przez lornetkę, powtarzając półgłosem:
Czarująca! Czarująca!
Rozpoczęła się scena w przedsionku domu Kapuletów, Romeo w płaszczu pielgrzyma wszedł
z Merkucjem i swymi przyjaciółmi. Orkiestra niezdarnie odegrała parę taktów i rozpoczął się
taniec. W tłumie niezgrabnych i zle ubranych aktorów Sybila Vane poruszała się jak istota z
[ Pobierz całość w formacie PDF ]