[ Pobierz całość w formacie PDF ]

która w garderobie przygotowywała Maggie gorącą kąpiel.
- Co to znowu?! - zawołała. - To mnie głowa pęka z bólu. A panienka
dlaczego płacze?
- To nic - mruknęła Maggie, zakrywając twarz rękami.
- Jednak coś jest. Pewnie nie dostała pani wiadomości od tego swojego
Francuza. Już mówiłam panience, że jeśli mężczyzna nie daje znaku życia przez jeden
dzień, to nie oznacza, że zerwał zaręczyny. Nawet po dwóch dniach nic ma się czym
martwić. Trzy dni, jeśli nie wyjechał, to już coś znaczy. Ale jeden dzień...
- To nie o to chodzi, Hill - powiedziała Maggie, pociągając nosem.
Co ona wyprawia? Maggie uniosła głowę. Płacze, ponieważ mężczyzna, z
którym kochała się w nocy, uciekł do Yorkshire. Czy oszalała? Nie była przecież
uwiedzioną guwernantką. Była artystką. Jeszcze z wieloma mężczyznami będzie się
kochać w życiu! Nie będzie chyba płakać za każdym razem, jeśli któryś z nich
wsiądzie następnego dnia do pociągu i pojedzie odwiedzie swoją rodzinę. Na
przykład Berangere. Maggie nigdy nie widziała jej płaczącej, a Berangere miała
mnóstwo kochanków. O niektórych zapominała już po tygodniu. Wiedziała, że musi
się wziąć w karby i starać się naśladować Berangere, to wszystko.
Czuła jednak, że mimo usilnych starań, nie upodobni się do przyjaciółki. Nie
umiała sobie nawet wyobrazić, że mogłaby kochać się z innym mężczyzną, nie z
Jeremym. Nawet sama myśl była odpychająca. Pragnęła wyłącznie tego mężczyzny,
który siedział w pociągu zmierzającym do Yorkshire. Równie dobrze mógłby wrócić
do Indii.
Ktoś zastukał do drzwi i Hill poszła otworzyć. Maggie usłyszała jakąś
rozmowę, a po chwili Hill wróciła do pokoju.
- Ma pani dzisiaj powodzenie - powiedziała zadowolona Hill. - Evers właśnie
mi doniósł, że pan de Veygoux czeka na panią na dole!
- Och, Hill... - Maggie zrobiło się nagle niedobrze. Czy nie mogłabyś mu
wytłumaczyć, że nie jestem w stanie się dzisiaj z nim spotkać?
- Nie zrobię tego. - Hill prychnęła. - On jest pani narzeczonym. Nie można go
zbywać jak niemile widzianego konkurenta.
- Och, Hill - powtórzyła Maggie, wybuchając płaczem.
Hill spojrzała tylko na nią i szybko wyszła z sypialni. Gdy po chwili wróciła,
Maggie siedziała i wycierała łzy rękami. Hill podała jej chusteczkę.
- Niech się pani już nie martwi, panienko Maggie - uspokajała ją. - On już
sobie poszedł. Bardzo się zmartwił, kiedy mu powiedziałam, że panienka jest chora.
To cud, że jeszcze coś przed sobą widzi, mając tak spuchnięty nos i podbite oczy.
Biedny człowiek. Znowu przyniósł panience róże. Czy mam je dołożyć do wazonu?
Maggie spojrzała na przepełniony różami wazon na stoliku.
- Chyba tak - powiedziała. Powinien już przestać przynosić mi kwiaty.
Wydaje na nie majątek.
- Powiedział, że chce przeprosić, że nie zauważył, jak panienka wychodziła
dziś z galerii. Nie wie, jak to się mogło stać, i bardzo mu jest przykro z tego powodu.
Ma nadzieję, że mu pani wybaczy, jeśli czymś panią zdenerwował. Hill zaczęła
układać róże w wazonie. - Mówił też, że doskonale pani dała sobie radę z
poprawkami na... co to było?... aha, na pejzażach i że jutro punktualnie o dziesiątej
będziecie je razem zawieszać. Chyba będzie pani chciała włożyć białą jedwabną
suknię na otwarcie wystawy, jutro rano ją wyprasuję. Ale w jednej rękawiczce
brakuje guzika nie wiem, dlaczego panienka jest taka niedbała muszę pojechać do
Trumps i dobrać guzik. Aadnie wyglądają, prawda? Hill patrzyła z podziwem na
bukiet. I tak pięknie pachną! I dają tyle przyjemności.
- Tak Maggie rzuciła okiem na wpółrozwinięte pączki. Nie myślała jednak o
różach, tylko o Jeremym. - To prawda.
33
Jeremy klął pod nosem, pchając ciężkie drzwi wejściowe do Rawlings Manor.
Droga przez wrzosowiska była ciężka. Wiał bardzo silny, przenikliwy wiatr i dopiero
po dwóch godzinach Jeremy dotarł do frontowych drzwi domu. Podróż ze stacji
trwała dwie pełne godziny! Zapomniał już, jak może wyglądać Yorkshire w środku
zimy, szczególnie wrzosowiska. Musiał zapłacić trzykrotną cenę za wynajęcie
powozu, który i tak co chwila groził wywróceniem. Oślepiony zadymką śnieżną
stangret odmówił w pewnej chwili dalszej jazdy. Jeremy musiał mu dać dodatkowe
pięć funtów i pół butelki whisky, aby go udobruchać.
Kiedy stanął w wielkiej sieni, a z jego ubrania spływał roztopiony śnieg.
Jeremy klął z wściekłości, że przyjechał za pózno, by ktoś się nim zajął. Było już po
dziesiątej, a na wsi o tej porze wszyscy spali, z braku innych rozrywek. Nie było
nawet lokaja, któryby pomógłby mu się rozebrać!
Niezadowolony, że prawie wszystkie świece były już wygaszone. Jeremy
znalazł wreszcie krzesło, na które mógł zrzucić swoje przemoczone ubranie. Trząsł
się z zimna, a nie przypuszczał, żeby na parterze można było znalezć jakiś rozpalony
kominek. Będzie musiał znalezć Eversa Johna Eversa i kazać mu wysłać lokaja, aby
rozpalił ogień w kominku w jego pokoju. Co za koszmarny powrót do domu. Szkoda,
że nie zabrał ze sobą Petersa. A może powinien pojechać prosto do Herbert Park i
załatwić sprawę z sir Arthurem? Był akurat w odpowiednim nastroju na to spotkanie.
Jednak nie. Był tak wściekły, że jeszcze by go zastrzelił. A to nie byłoby
dobrze. Nie mógłby wtedy przekonać Maggie, żeby wyszła za niego za mąż.
Nagle zauważył, że w mroku wielkiej sieni porusza się płomyk świecy.
Jeremy zawołał osobę, która ją niosła. Kiedy zbliżyła się do niego, Jeremy stwierdził,
że jej nie zna. Była to czternasto - lub piętnastoletnia dziewczynka o twarzy okolonej
jasnymi lokami. Miała na sobie niebieski jedwabny szlafrok, zbyt elegancki dla
służącej, a jej ranne pantofle ozdobione były futerkiem. Jeremy postanowił
porozmawiać ze stryjem na temat pensji pokojówek. Na pewno nie zarabiały aż tyle,
aby kupować sobie jedwabne szlafroki.
Kiedy dziewczynka odezwała się, Jeremy stwierdził, że nie może być
pokojówką. Jego ciotka nie zatrudniłaby tak aroganckiej służącej.
- Kto ty jesteś? - spytała podejrzliwie.
- Chciałem ci zadać to samo pytanie - powiedział Jeremy.
- Jestem Elizabeth Rawlings - odpowiedziała sucho. Mieszkam tutaj.
- A ja jestem twoim kuzynem Jerrym powiedział zdumiony Jeremy. Kiedy
ostatni raz widział Elizabeth Rawlings, była małą dziewczynką. Teraz jej złota
główka sięgała mu prawie do ramienia. - Ja też tu mieszkam. Nawet jestem
właścicielem tego domu.
- Kłamiesz - powiedziała szorstko, mrugając. - Mój kuzyn Jerry jest w
Indiach.
- Nie, nie ma go w Indiach. Stoi tu, przed tobą. Dlaczego nie śpisz? Czy nadal
masz zwyczaj chodzenia po domu w nocy? Myślałem, że matka odzwyczaiła cię już
od tego. Pamiętam, jak przyłapali cię w kuchni o północy, kiedy objadałaś się
resztkami tortu urodzinowego twojego brata.
- Kuzyn Jerry? - Lizzie szeroko otworzyła oczy. - To naprawdę ty?
- Oczywiście, że ja. Jerry rzucił szalik na krzesło. - Gdzie się wszyscy
podzieli? Pusto tu jak w grobowcu.
- Mama leży w łóżku. - Lizzie nie odrywała od niego oczu. Pan Parks
powiedział, że musi leżeć, dopóki dziecko się nie urodzi. Ale ona i tak ciągle wstaje.
Papa jest pewnie w bibliotece. Moje siostry już śpią, a gdzie są moi bracia, nie wiem.
Dlaczego masz taki dziwny kolor skóry?
- Jestem opalony - Jeremy spojrzał na nią ze złością. - To normalne w pobliżu
równika. A ty dlaczego nie śpisz?
- Nie musisz traktować mnie jak dziecka - powiedziała oburzona Lizzie. -
Mam piętnaście lat. Mogę wstać z łóżka, kiedy zechcę. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl