[ Pobierz całość w formacie PDF ]

palant!
- Flo jest wyjątkowa! - rzuciłam.
- Wygląda mizernie, jakby była niedożywiona - wypowiedziała swój osąd
babcia, wróciwszy z mamą z toalety. - A jej matka jaka zwalista! Bardzo
pospolita kobieta.
To najbardziej potępiające określenie, jakiego w stosunku do innych osób
używa babcia. Mama przytaknęła z zapałem.
O Boże! Wyprowadziłam ich o dziesiątej i pomachałam na pożegnanie,
gdy tata odjeżdżał nowym fordem customline.
-79-
Miałam nadzieję, że już tu nie wrócą. Mogłam się tylko domyślać, co
mówili w drodze powrotnej o mnie, o moim mieszkaniu, o Domu, o Flo i o
pani Delvecchio Schwartz. Miałam podstawy przypuszczać, że zdanie taty
na temat mojej gospodyni różni się nieco od zdania mamy. Założę się, że
stara prukwa umyślnie napsociła, żeby rodzina Purcellów nie robiła sobie
przystanku pod Domem za każdym razem, kiedy wybierze się gdzieś
samochodem.
Chce mi się płakać, bo tak bardzo chciałam się wygadać, podzielić swoimi
opiniami, wrażeniami i wnioskami na temat wszystkiego, co mi się
przydarzyło w ciągu ostatnich czterech tygodni. Kiedy ujrzałam, z jakimi
minami patrzą na gryzmoły Flo w holu, zrozumiałam, że nie mogę wyrazić
żadnej z tych opinii. Dlaczego tak się dzieje? Przecież nadal kocham ich
nad życie? Kocham. Kocham! Ale to jest tak jak wtedy, gdy jedzie się do
Quay, żeby pożegnać przyjaciela udającego się do Anglii na pokładzie
starego parowca  Himalaya". Stoisz z zadartą głową i widzisz setki twarzy
nad barierką, ściskasz w ręku kolorową chorągiewkę, holowniki zaczynają
ciągnąć statek, który odkleja się od nabrzeża, i wtedy wszystkie
chorągiewki, z twoją włącznie, łamią się i wpadają do brudnej wody, by
dołączyć do pływających w niej śmieci.
Pojadę kiedyś do Bronte w odwiedziny. Wiem, wcześniej napisałam, że nie
mogłabym wrócić do Bronte, ale miałam na myśli powrót duchowy. Moje
ciało jednak będzie musiało spełnić obowiązek.
Niedziela.
28 lutego 1960.
Jutro mogłabym się oświadczyć komuś, kto mi się podoba, ponieważ jest
rok przestępny i luty ma dwadzieścia dziewięć dni. Mowy nie ma.
-80-
Dzisiaj poznałam Klausa, który nie pojechał na weekend do Bowral. Klaus
jest niewysoki, pucołowaty, ma duże, okrągłe, jasnoniebieskie oczy i
pięćdziesiąt kilka lat. Powiedział mi, że w czasie wojny służył w armii
niemieckiej. Był urzędnikiem w magazynie pod Bremą. Dlatego został
internowany przez Brytyjczyków w obozie w Danii. Zaproponowali mu do
wyboru Australię, Kanadę lub Szkocję. Wybrał Australię, bo była daleko.
Przez dwa lata pracował jako urzędnik państwowy, a potem powrócił do
wyuczonego zawodu, do złotnictwa. Kiedy spytałam, czy nauczy mnie
gotować, rozpromienił się i zapewnił, że uczyni to z wielką ochotą.
Zwietnie mówi po angielsku, wymową przypominając Amerykanina, i nie
ma wytatuowanych pod pachami liter SS. Wiem, bo widziałam, jak
wieszał pranie ubrany w podkoszulek bez rękawków. Więc wypchaj się,
Davidzie Murchisonie, swoimi małodusznymi uprzedzeniami do Nowych
Australijczyków. Umówiłam się z Klausem na środę o dziewiątej
wieczorem. Zapewnił mnie, że nie jest to pora zbyt pózna na europejską
kolację. Ja zaś byłam przekonana, że na tę godzinę wrócę do domu, nawet
jeśli na urazówce byłby koszmarny młyn.
W piątek wieczorem zaszłam do pubu Piccadilly i w sklepiku z alkoholem
kupiłam kwartę trzygwiazdkowej od Joe Dwyera, z którym nawiązuję
coraz bliższą znajomość, odkąd brandy straciła w moich ustach
obrzydliwy posmak. Dziś popołudniu wbiegłam po schodach do pani
gospodyni, która z wielkim entuzjazmem powitała i butlę, i mnie. Ona
mnie fascynuje, chciałabym dowiedzieć się o niej o wiele, wiele więcej.
Flo zgarnęła dziesiątki kredek i zajęła się rysowaniem bezsensownych
esów-floresów na świeżo pomalowanym fragmencie ściany w pokoju, a
my usiadłyśmy na balkonie, ze szklaneczkami z reklamą pasty serowej
Krafta, talerzem wędzonego węgorza, bochenkiem chleba i funtem masła.
Oddychałyśmy parnym słonym powietrzem
-81 -
i miałyśmy tyle czasu, ile dusza zapragnie, a przynajmniej tak się
wydawało. Nie dała mi odczuć, że czeka na innego gościa, a już w ogóle
nie było mowy o tym, żeby mnie popędzała czy chciała wyprosić.
Zauważyłam jednak, że przez cały czas ma oko na Flo, że siedzi tak, by
widzieć, jak Flo rysuje kredkami, że kiwa głową i pomrukuje, ilekroć mała
obracała główkę i spoglądała pytająco.
Rozgadałam się. Narzekałam na to, że wciąż jestem dziewicą, na Davida,
na rozczarowujący mokry pocałunek Norma. Słuchała tak, jakby to, co
mówię, było ważne. Zapewniła, że przerwanie mojej błony dziewiczej
nastąpi w niedługim czasie, ponieważ zapowiadają to karty.
- Jeszcze jeden król denarów, ktoś związany z medycyną - powiedziała,
robiąc sobie kanapkę z masłem i wędzonym węgorzem. - Leży obok
twojej królowej mieczy.
- Królowej mieczy?
- Tak, królowej mieczy. W tym Domu wszyscy, z wyjątkiem Bob, jesteśmy
królowymi mieczy, księżniczko. Jesteśmy silni! - Mówiła dalej o
sąsiadującym ze mną królu denarów. - Statek przepływający nocną porą.
Bardzo dobrze, księżniczko. Nie zakochasz się w nim. To katorga robić to
pierwszy raz z kimś, w kim jesteś zakochana albo tak ci się wydaje. - Na
jej twarzy odmalowało się złośliwe rozbawienie i zadowolenie z siebie. -
Większość mężczyzn nie jest w tym wcale dobra - ciągnęła swobodnie. -
O, między sobą się przechwalają, i to jak, ale wierz mi, to tylko czcze
przechwałki. Widzisz, mężczyzni różnią się od nas nie tylko tym, że mają
dzyndzle, he-he-he. Oni muszą szczytować, muszą wystrzelić z armaty, bo
inaczej wariują. I ta potrzeba tak ich chłoszcze, że gnają jak lemingi na
skraj przepaści. - Westchnęła. - Tak, jak lemingi na skraj przepaści! Ale my
nie musimy szczytować, dla nas to jest... bo ja wiem... jakby mniej ważne.
- Sapnęła ze złością. - Nie, nie ważne, to nie to słowo.
- Dla nas to nie przymus? - podsunęłam.
- Otóż to, księżniczko! To nie jest przymus. Dlatego możesz się
-82-
rozczarować, jeżeli zechcesz przeżyć swój pierwszy raz z kimś, kto w
twoim mniemaniu sra karmelowym budyniem. Wybierz doświadczonego
faceta, który lubi sprawiać przyjemność kobiecie tak samo, jak lubi
spuścić z krzyża. I w kartach on czeka na ciebie, daję słowo.
W końcu zdobyłam się na szczerość i opowiedziałam o przerażeniu, jakie
ogarnęło moją rodzinkę - nie bacząc, że ona sama walnie się do niego
przyczyniła - a także o odpływającym statku i połamanych chorągiewkach.
W trakcie rozmowy bawiła się kartami, pieszcząc je jak swoje
przyjaciółki. Czasami odwracała którąś rysunkiem do góry, a potem
wsuwała z powrotem do talii, trochę jakby nieobecna duchem. Potem
spytała, czy stałam na statku, czy na brzegu, a ja odparłam, że na brzegu,
na pewno na brzegu. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl