[ Pobierz całość w formacie PDF ]
·ð ð Jeszcze jak! Schulz ujrzaÅ‚ przed sobÄ… nowe, sensowne zadanie. ByÅ‚bym bardzo
rad, gdybyśmy mogli mieszkać tu razem. Ostatecznie jest jeszcze ten drugi pokój, który
dotychczas wynajmowaliśmy. Moglibyście go też zająć.
·ð ð Niestety nie bÄ™dzie to możliwe odparÅ‚ Klaus i po raz pierwszy uÅ›miechnÄ…Å‚ siÄ™ z
zakłopotaniem. Wiem, że pokój ten jest w tej chwili nie zajęty, ale wyobrażałem sobie, że
tam zamieszka ktoś inny. Bo jeżeli się do was sprowadzę, to nie sam. Zabiorę ze sobą moją
matkÄ™.
·ð ð CzÅ‚owieku! Na twarzy Karla Schulza pojawiÅ‚ siÄ™ wyraz zatroskania. Tego nie
możesz zrobić swojemu ojcu! Pękłby ze złości.
·ð ð On tak Å‚atwo nie pÄ™ka, jest wytrzymaÅ‚y. Klaus popatrzyÅ‚ Schulzowi prosto w oczy i
dodał: Jedno musisz sobie uświadomić, Karl: że w tym wypadku będziesz się musiał
zdobyć na jednoznaczną decyzję. Obawiam się, że w tym stanie rzeczy możesz mieć tylko
jedno albo drugie. Albo starego kumpla z wojny, albo męża dla swojej siostry.
Masz go tu u siebie? zapytał Bennicken i ostrożnie przysunął się bliżej.
Frammler kiwnął potakująco głową, nie odrywając się od swojej roboty pudrował
właśnie twarz trupa. To chyba zrozumiałe samo przez się, że u mnie wylądował.
Bennicken przeszedł przez gabinet zabiegowy i stanął obok swego przyjaciela Frammlera.
Rzucił okiem na nie-
boszczyka, któremu mistrz sztuki pogrzebowej nadawał właśnie ostatni szlif.
Ciągle mi się to jeszcze nie może pomieścić w głowie.
Frammler poprawiał właśnie za pomocą czarnej kredki
brwi nieboszczyka. A taki byłem pewny, że wtedy na
skraju lasu widziałem go w charakterze trupa.
Mylić się to rzecz ludzka, powiedział kogut, złażąc
z kaczki. Bennicken wzruszył obojętnie ramionami. Po
tem leniwym ruchem przysunął sobie stołek i usiadł na
przeciw Frammlera. Pięknie oświetlony nieboszczyk leżał
teraz między nimi. Bennicken zdjął swe szoferskie rękawi
ce i położył je na stole zabiegowym, obok głowy trupa.
Następnie zapalił papierosa i zaczął puszczać dym w kie
runku Frammlera, przesłaniając przy tym chmurą dymu
twarz nieboszczyka. Właściwie szkoda go, był z niego
dobry chłop.
Frammler przerwał swoją robotę i spojrzał na Bertni-ckena. W końcu zaczniesz jeszcze
twierdzić, żeś go kochał.
Bennicken prychnÄ…Å‚ pogardliwie: Ja nie kocham nikogo!
Frammler uśmiechnął się cynicznie:
·ð ð Nawet ojczyzny?
·ð ð Może, ale oprócz niej nikogo!
·ð ð Taki jest czÅ‚owiek! zawoÅ‚aÅ‚ Frammler. WiÄ™kszość ludzi czoÅ‚ga siÄ™ przez życie,
spędzając czas na klęczkach w ławkach kościelnych albo leżąc po ciemnych kątach. Ale są
tacy, którzy znają swoją wartość, wiedzą, jakie jest ich zdanie, i działają! Bezinteresownie. W
ciszy. Około godziny dwudziestej drugiej.
·ð ð DokÅ‚adnie o tej porze, kiedy byÅ‚em u ciebie.
·ð ð RzeczywiÅ›cie byÅ‚eÅ› tu o tej porze? Frammler przypatrywaÅ‚ siÄ™ niemal z zachwytem
dziełu swej sztuki kosmetycznej. Nie pamiętam, żebym patrzył na zegarek.
·ð ð Co takiego? Bennicken podniósÅ‚ siÄ™ ociężale.
Nie przypominasz sobie?
Frammler cofnÄ…Å‚ siÄ™, lekko przestraszony.
Poczekaj, ja już sobie przypomnę zapewnił go
skwapliwie nie wiem tylko jeszcze dobrze, co.
215
·ð ð SiedzieliÅ›my razem.
·ð ð To prawda. SiedzieliÅ›my i gadaliÅ›my. Czy też nie o trupach?
·ð ð O sprawach zawodowych sprostowaÅ‚ Bennicken opryskliwie. To wystarczy.
·ð ð PiÄ™knie. A wiÄ™c gadaliÅ›my. Mniej wiÄ™cej od ósmej czy wpół do dziewiÄ…tej wieczorem.
Golnęliśmy sobie przy tym jednego, mam na myśli: jeden litr. A może było to tylko pół litra?
Właściwie piłem tylko ja, tyś zaledwie parę razy umoczył usta; no cóż, ostatecznie jesteś
kierowcą z dużym poczuciem odpowiedzialności.
·ð ð Co to ma znaczyć? zapytaÅ‚ Bennicken. CzyżbyÅ› zamierzaÅ‚ twierdzić, że byÅ‚eÅ›
zalany?
Frammler, jak gdyby na znak protestu, uniósł w górę ręce, w których trzymał przybory
kosmetyczne; wyglądało to tak, jakby się poddawał.
·ð ð Wiesz dobrze zaczÄ…Å‚ zapewniać przyjaciela że zawsze możesz na mnie liczyć.
Gadaliśmy więc i gadaliśmy, aż wreszcie ty powiedziałeś: która to właściwie godzina, już
czas na mnie, muszę wracać do domu. Czy tak nie było?
·ð ð Owszem, bracie, tak byÅ‚o!
·ð ð A potem spojrzaÅ‚em na zegarek i stwierdziÅ‚em... Co ja wÅ‚aÅ›ciwie stwierdziÅ‚em?
Pamiętasz to jeszcze?
·ð ð ByÅ‚o coÅ› okoÅ‚o godziny dwudziestej trzeciej, parÄ™ minut po.
·ð ð Dwudziesta trzecia minut siedem, prawda? Frammler miaÅ‚ taki wyraz twarzy, jak
gdyby nie posiadał się z radości, że jego pamięć nagle znowu zaczęła funkcjonować.
·ð ð Tak, minut siedem zgodziÅ‚ siÄ™ Bennicken. Niech bÄ™dzie.
Frammler wziął do ręki grzebień, pochylił się nad trupem i niesłychanie ostrożnie zaczął
mu poprawiać fryzurę.
Nikt nie ma nawet pojęcia powiedział jak wielo
stronnych kwalifikacji wymaga ten zawód. Szeroki ogół
prawie nie zauważa naszej działalności, jesteśmy po prostu
niedoceniani. A przecież w takich czasach jak dzisiejsze,
kiedy ludzie na ogół ograniczają się do wąskiej specjaliza
cji, my musimy znać się na stolarce i na ślusarce, a nawet
216
na włókniarstwie, gdyż dopiero wtedy można wyprodukować udaną trumnę. Poza tym
musimy się znać na krawiectwie, na kosmetyce i sztuce fryzjerskiej.
·ð ð Tak, zawód macie nieÅ‚atwy! zgodziÅ‚ siÄ™ Bennicken.
·ð ð Przyjrzyj siÄ™ bliżej naszemu poczciwemu Meinersowi
rzekł Frammler i powiedz sam: można go już w tej
postaci pokazać?
·ð ð Jak najbardziej. WyglÄ…da, jakby byÅ‚ z filmu.
·ð ð Też coÅ›! Kto ci na filmie albo w telewizji tak wspaniale siÄ™ prezentuje! Frammler
uśmiechnął się pogardliwie.
Jedna morda podobna do drugiej. A nasz poczciwy Me-
iners to przynajmniej indywidualność, prawda?
·ð ð Tak, bardzo tego chÅ‚opca lubiÅ‚em rzekÅ‚ Bennicken prawie wzruszony.
·ð ð Ten strzaÅ‚ w serce byÅ‚ pierwsza klasa stwierdziÅ‚ Frammler tonem rzeczoznawcy.
Bennicken patrzył przed siebie zamyślony.
·ð ð Przynajmniej nic nie czuÅ‚.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]