[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Moose County coś tam".
* Gdzie Polly? * spytała.
* W Lockmaster, pewnie coś tam knuje. A gdzie Dwight?
* W tym samym miejscu, prawdopodobnie z tego samego powodu.
Drinki podano na tarasie. Rozmawiali o Starym Kadłubie". Społecznośd szkocka była gotowa
sponsorowad nowy budynek. Swoje usługi oferowali nieodpłatnie stolarze, elektrycy i malarze, dumni, że
ich nazwiska pojawią się na tablicy honorowej w hallu przyszłej siedziby seniorów.
Do stołu podano jak zwykle wewnątrz.
* Zazdroszczę Qwilleranowi osłoniętej altany * wyznała Mildred. * Może podawad posiłki na dworze, a
koty mogą tam funkcjonowad bez smyczy.
Po deserze (brzoskwiniowym, przybranym creme fraiche i orzeszkami pekanowymi) obaj mężczyzni
zaczęli zabawiad panie opowieściami na swój ulubiony temat: dorastanie w Chicago. Hixie nie słyszała
tego wcześniej.
* Opowiedzcie o obozie letnim * zaproponowała Mildred.
Ta często powtarzana historia brzmiała następująco:
Qwill: Mój ojciec umarł, zanim się urodziłem, i tak pan Riker spełniał funkcję rodzicielską wobec nas obu
* zabierał nas do zoo i na parady, udzielał rad, omawiał z nami wykazy ocen, wyciągał nas z tarapatów.
Arch: Pewnego roku zdecydował, że powinniśmy pojechad na obóz letni i nauczyd się czegoś
pożytecznego, jak kraul australijski, pływanie żaglówką, wspinanie się na drzewo, struganie drewnianej
piszczałki...
Qwill: Ale pamiętamy tylko jedną rzecz. Każdego wieczoru siadaliśmy wokół ogniska, słuchaliśmy różnych
historii i śpiewaliśmy głośno piosenki obozowe, ale niezbyt dobrze.
Arch: I jesteśmy sobie w stanie przypomnied tylko jedno: słowa pewnej piosenki.
Qwill: Nie tylko pamiętamy każde słowo; ten tekst sam się nasuwa w najbardziej nieodpowiednich
chwilach.
Arch: Na przykład kiedy stajemy przed sędzią kolegium do spraw wykroczeo drogowych.
Qwill: Albo kiedy się żenimy.
Arch: Chcecie posłuchad?
* Tak, proszę! * pisnęła Hixie.
Obaj mężczyzni wyprostowali się na swoich krzesłach, popatrzyli na siebie porozumiewawczo, po czym
zaśpiewali miarowym i donośnym głosem:
Hen, gdzieś daleko, w głębi buszu, sójka dostała silnego kokluszu. Tak mocno biedna ptaszyna kaszlała,
że głowę i ogon sobie oderwała!
W tym momencie zapadała cisza, a Polly mówiła nieodmiennie: By zacytowad Ryszarda III * jestem
zdumiona".
* Cudowne! Chcę się tego nauczyd! * pisnęła Hixie.
* Masz ochotę wysłuchad drugiej zwrotki? * spytali. * Brzmi identycznie jak pierwsza.
Przyjęcie skooczyło się o sensownej godzinie i Qwilleran pojechał do domu, by uzyskad od Polly
informacje na temat jej eskapady. Zamierzał ją spytad:
Jak udało się przyjęcie? Czy na torcie było sześddziesiąt świeczek? Kto był obecny?
Czy goście ubrali się w stylu książkowym czy jezdzieckim?
Czy naprawdę bawili się w zgadywanki?
Kto wygrał?
Jakie były nagrody?
Do jakiego kościoła uczęszczają?
Jak się czuje kaznodzieja?
Qwilleran przeprowadzał wywiady sumiennie i dokładnie, Polly zaś uwielbiała ich udzielad.
Kiedy wrócił do składu, zorientował się dzięki przesłaniu ze strony kota w oknie, że czeka na niego
wiadomośd. Był to meteorolog. Polly jest w domu, ale kompletnie wypompowana! Zadzwoo do mnie,
nie do niej. Wyglądała mizernie, Qwill, diabelnie podekscytowana i niewyspana. Powiedziałem jej, żeby
poszła do łóżka, a ja cię powiadomię".
Qwilleran sięgnął po słuchawkę.
* Nigdy nie pije więcej niż pół kieliszka sherry. Zna Shirley od lat!
* Tak, ale... coś ją podekscytowało i może dlatego nie mogła zasnąd. Niedobrze, że musiała wracad sama
do domu. Będziemy w kontakcie. Nie martw się.
Tego wieczoru około jedenastej Qwilleran czytał w swoim fotelu, a koty rozłożyły mu się na kolanach.
Nagle Koko zaczął wykazywad podniecenie. Spojrzał na telefon stojący na biurku. I telefon zadzwonił.
Była to Polly, która zgłosiła się do wieczornej pogawędki.
* Qwill! * zawołała. * Przypuszczam, że się zastanawiałeś, co się ze mną dzieje. Nigdy jeszcze nie
byłam tak wyczerpana! Filiżanka kakao, kilka godzin snu z moimi przytulnymi kotami i jestem jak nowo
narodzona... Mam nadzieję, że się o mnie nie martwiłeś.
* Pójdziemy jutro wieczorem na kolację, wszystko mi opowiesz.
* Mam ci do przekazania coś ekscytującego * wyznała Polly.
* Rzud jakieś hasło.
* Nic z tego. Jeśli się domyślisz, nie będzie mowy o niespodziance... A bientót!
* A bientót.
Rozdział ósmy
W drodze do rozgłośni Pogodny Jimmy często wpadał do składu na jednego, a Qwilleran bardzo lubił te
niespodziewane wizyty * mógł dowiedzied się o pogodzie z samego zródła, ale też wymienid się
nowinami, a sąsiedzi w Wierzbach" zawsze ich dostarczali. Joe szczerze zatroskał się o Polly.
Kiedy zjawił się pod drzwiami kuchennymi i usiadł na stołku barowym, został powitany przez Koko i Yum
Yum, które były przyzwyczajone do przyjacielskich smakołyków od Huragana. Qwilleran nalał i oznajmił:
* No cóż, jakoś przeżyła!
* Twarda sztuka! Nigdy nie lekceważ siły, jaką daje filiżanka kakao!
Kot, słysząc słowo przypominające jego imię, wskoczył na kontuar.
* Spodziewam się, że usłyszę całą historię, kiedy spotkamy się dziś na kolacji. Jest tylko jeden problem:
poniedziałek to nie najlepszy dzieo na posiłek poza domem. W Mackintosh Inn" jest zbyt oficjalnie, w
Grist Mili" zbyt wesoło, a do Boulder House" zbyt daleko.
* A może zamówisz jedzenie w stylu pikniku
u Robin*O'Dell" i podasz je w altanie? Nie wiesz nawet, jakie masz szczęście, dysponując takim
osłoniętym lokum na zewnątrz.
* Miewasz czasem dobre pomysły * pochwalił go Qwilleran. * Nalej sobie jeszcze.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]