[ Pobierz całość w formacie PDF ]
Jane zahamowała przed drugim posterunkiem, nad którym powiewała flaga palestyńska.
Podszedł do nas wartownik w mundurze khaki, podobnym do izraelskiego.
Jane z uśmiechem opuściła szybę, a ja usiłowałem zrobić jak najbardziej obojętną minę.
Rozmawiała z nim po arabsku.
Wartownik, młody mężczyzna o opalonej twarzy, wydawał się tak samo jak ja zaskoczony jej
znajomością tego języka.
Wymienili kilka zdań. Wartownik jakby się wahał, potem o coś zapytał, pokazując na mnie.
Jane przekonała go uwodzicielskim uśmiechem i w końcu dał znak, że możemy jechać.
- Jane, mówiłaś o mnie Ericsonowi?
- Nie zdradziłam niczego ważnego, ani gdzie mieszkasz, ani kim jesteś... Musiałam z kimś o
tobie porozmawiać. Czy nie potrafisz tego zrozumieć?
Uśmiechnąłem się w duchu. Ileż to razy w ciągu tych dwóch lat o niej myślałem, ileż to razy
chciałem wyznać komuś, wszystko jedno komu, że ją kocham i że zawsze będę kochał... Kiedy
uczucie jest tak silne, trzeba o nim mówić, chociaż każde słowo pali jak ogień...
Jechaliśmy szybko w kierunku Jerycha drogą, będącą niegdyś traktem rzymskim, wijącą się
przez pustynię, zamieszkaną tylko przez nielicznych pasterzy i Beduinów. To tu w dawnych
czasach bandyci napadali i zabijali pielgrzymów zdążających do Jerozolimy. Droga wciąż wiodła
w dół, między szczelinami i grotami. Potem zaczęła się wznosić, zostawiając w tyle Morze
Martwe. Kierowała się ku gajom palmowym, zielonym nawet w porze suchej dzięki tamtejszym
zródłom, z wodą o cierpkim smaku, spływającą aż do morza. To tam mieszkają Samarytanie, lud z
Ewangelii. W Pięcioksięgu jest powiedziane, że Bóg ulepił Adama z prochu tej ziemi, a Abel
zbudował tu pierwszy ołtarz. Bóg wybrał to miejsce dla nich, by im objawić jedenaste przykazanie
- rozkazał, aby zbudowali na górze Garizim kamienny ołtarz poświęcony Panu i wyryli na nim
wszystkie przykazania. Współcześni Samarytanie, około sześciuset dusz, spadkobiercy dziesięciu
już nieistniejących plemion, wypełniają to przykazanie po dzień dzisiejszy.
Zaparkowaliśmy dżipa kilka metrów od ich obozu, i dalej poszliśmy pieszo. Stało tam około
trzydziestu namiotów piaskowego koloru, przed którymi bawiły się dzieci.
Nad obozem unosił się dławiący płuca dym. Nie była to miła woń jedzenia, zielonej trawy,
przypraw ani perfum. Ten przedziwny zapach przeniknął we mnie głęboko, przyprawiając niemal
o zawrót głowy.
- Co tu się dzieje, Ary? - zapytała Jane.
- Chodzmy tam - odrzekłem, sam nie wiedząc, co nas czeka.
Podeszliśmy do głównego namiotu w samym środku obozowiska. Powitała nas bardzo stara
kobieta, z bezzębnymi dziąsłami, w ciemnej szacie, pytając, czego chcemy.
- Chcielibyśmy zobaczyć się z waszym przywódcą - wyjaśniłem.
- A kim jesteś?
- Jestem Ary Cohen, syn Davida Cohena.
Czekając na jej powrót, nie byłem w stanie wydusić słowa.
Czułem nieustannie ten dziwny zapach i miałem ochotę uciec, dopóki jeszcze jest na to czas.
W końcu stara kobieta wróciła i dała nam znak, byśmy weszli do środka.
Ciemne wnętrze namiotu oświetlone było jedną tylko pochodnią, na podłodze leżał siennik. Na
masywnym krześle inkrustowanym drogimi kamieniami, siedział w majestatycznej pozie stary
człowiek, ubrany w białą szatę, ściągniętą w talii pasem bogato zdobionym klejnotami. Starzec
miał wygląd patriarchy, z włosami i brodą zadziwiającej białości, kontrastującą z brązową skórą,
spaloną przez słońce. Jego zmarszczki były tak głębokie i liczne, że nie mogłem niczego odczytać
z jego twarzy, przypominała stary pergamin. Kobieta, która nas wprowadziła, stanęła obok.
Starzec utkwił we mnie załzawione oczy.
- To ty - odezwał się surowo.
Jane spojrzała na mnie wyraznie zaskoczona. Zapadła przytłaczająca cisza.
- Szukamy informacji o pewnym człowieku, archeologu, profesorze Peterze Ericsonie -
powiedziałem wreszcie.
Starszy człowiek patrzył na mnie bez słowa.
- Chcielibyśmy się dowiedzieć o nim czegoś więcej - dodałem - ponieważ został zabity.
Znowu cisza.
- Czy ten człowiek był u was?
Starzec nie reagował i już zaczynałem się zastanawiać, czy w ogóle słyszał moje słowa.
Zerknąłem na Jane. Jej spojrzenie wyrażało niepokój.
- Kim jest ta kobieta? - zapytał w końcu przywódca Samarytan.
- Przyjaciółka, która mnie do was przywiozła.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]