[ Pobierz całość w formacie PDF ]
rzeznicy, muszkieterowie. Grali w tragedii buffo Michela de Ghelderode.
Teraz wraz z nimi cała Flandria, pijana i obżarta, wije się w tanecznym
korowodzie wokół bufetu i na tarasie.
Zdarzyło się, że ojciec Noe z winnicy szedł zalany w sztok, A że
córuchny miał wesołe, To jedna drugą trąca w bek... Pomóż, siostro, mi
przy tacie, Wezmę tacie spuszczę gacie...
Aktorzy próbują wciągnąć wszystkich do zabawy. Paul, którego
groteskowy garb podryguje w rytm piosenki, ściska dłoń Jeanne i orszak
okrąża kominek, wspina się na schody i rozciąga pod gołym niebem;
włączają się do niego mężczyzni i kobiety w zielonych maskach. Nagle
Jeanne puszcza rękę Paula, który próbuje ją przytrzymać.
Bawcie się beze mnie mówi.
Nigdy protestuje Paul, chwytając ją za ramię.
Proszę cię...
Nawet nie dotknęłaś mojego garbu.
Zbiega pod prąd po schodach. Odile! krzyczy. Postawna brunetka
podnosi oczy na Jeanne. Odile! Uśmiech rozjaśnia twarz kobiety. Ma ona
na sobie przyciasny żakiet, którego tandetne granatowe sukno złośliwie
pogniotło się na plecach, i szarą bezkształtną spódnicę, która ociera się o
jej łydki. Jej mokasyny jakby wrosły w wykładzinę podłogi, stoi sztywno
na środku, przyciskając do siebie torebkę ze sfatygowanej skóry.
Odile! wykrzykuje Jeanne, biorąc ją w objęcia nigdy nie
myślałam, że cię dzisiaj spotkam. To istny cud. Nie wiedziałam, że
ofiarujesz mi cud w dniu moich urodzin.
Wiesz, Jeanne, czułam się taka samotna po twoim wyjezdzie.
A co tam się dzieje? Opowiedz mi wszystko. Od jak dawna jesteś w
Paryżu?
Od dwóch dni. Wczoraj byłam u ciebie, ale cię nie zastałam.
Dozorczyni poradziła mi, żebym przyszła dzisiaj. Nie wiedziałam, że
będzie tyle ludzi. Nie chciałabym ci przeszkadzać.
Odile, po co te konwenanse? Mam cię i już nie puszczę. Obie
kobiety siadają obok siebie przy kominku. Letni upał jest wciąż jeszcze
zbyt silny, by rozpalić w nim ogień. Piętro niżej i na tarasie przesuwa się
RS
131
korowód masek i aktorów. Od czasu do czasu jakaś głowa przechyla się
przez poręcz schodów, by zawołać Jeanne, która odpowiada uśmiechem.
Odile założyła nogę na nogę i naciągnęła spódnicę na kolana, ale szary
materiał nie zakrywa łydek i podrapanych kostek nóg. Można by
powiedzieć, że to młody kotek zadrasnął je pazurkami. Jeanne
rozpoznaje te czerwone lub brązowawe pręgi. Miała takie same, kiedy
stamtąd wróciła. Kolczasty, ciernisty busz wychłostał ją aż do krwi.
Przypomina sobie nocne czuwania, oddechy śpiących pacjentów.
Siedziały wtedy tak samo, jedna obok drugiej, zbyt zmęczone, by zasnąć,
i pozwalały się kołysać własnym słowom, którym towarzyszył
monotonny brzęk owadów wokół lamp.
Zaraz po wyjściu z helikoptera, Jeanne zachwyciła się tą kobietą. Jak
powinnam się do pani zwracać? Może siostro? spytała Jeanne, wpatrując
się w drewniany krzyżyk, który na mniej szlachetnej piersi po prostu by
ją odstraszył. Dlaczego nie Odile, tak jak wszyscy? odpowiedziała i
ucałowała ją. Nie musiały dostosowywać się do siebie, poszukiwać
porozumienia na drodze wzajemnych ustępstw. Bez prowokacji i bez
słabości każda pozostała wierna sobie. Bóg i rozpasanie współistniały
zgodnie.
Dobrze nam się razem pracowało mówi Jeanne.
Wrócisz kiedyś?
Być może.
Wśród tych wszystkich kobiet obwieszonych klejnotami od stóp do
głów piękność Odile, wytryskająca jakby sama z siebie, jest naprawdę
niezwykła. Spojrzenia zatrzymują się na jej nogach i Jeanne domyśla się
bez zainteresowania i zakłopotania, jakie komentarze wywołuje widok jej
zadrapań. Czy lubi być smagana? zastanawiają się między kieliszkiem
szampana a ciasteczkiem, tym natarczywiej, że jej krzyżyk ledwo
wystaje zza kurtki. Jeanne nie obawia się jednak żadnego incydentu.
Wie, że żadna uwaga, żaden gest nie wyprowadzą Odile z równowagi.
Jej przyjaciółka przyzwyczaiła się do walki z chorobami, zbrodnią,
głodem i suszą. Niekonsekwencje tego świata nie są w stanie zmącić jej
uśmiechu.
Nic się nie zmieniłaś mówi Jeanne. Bóg, ciągle Bóg...
Ty też nie. Mężczyzni, ciągle mężczyzni...
Zmieją się. Jeanne przypomina sobie odgłos deszczu bębniącego w
dach z falistej blachy. Odile wyrwała jej ścierkę. To nie jest praca dla
ciebie, powiedziała, klękając, aby wytrzeć podłogę. W tym
zaimprowizowanym ośrodku chirurgicznym trzeba było robić naprawdę
RS
132
wszystko, a Odile uważała za punkt honoru podejmować się najcięższych
zadań. Po operacjach, kiedy czuwały razem nad pacjentami, Jeanne
przerywała nieraz swe zwierzenia w pół słowa. To cię szokuje? pytała
nagie przyjaciółkę, której w takich chwilach zazdrościła jednocześnie
spokoju i zamiłowania do pracy. Dlaczego? odpowiadała Odile.
Otrzymałaś od Boga dar ratowania życia. Gdybyż ci, którzy cię osądzają,
zrobili tyle co ty!
Błazeński korowód zstępuje po schodach i otacza obie kobiety. Niels
próbuje zbliżyć się do Jeanne, ale gdy pochyla się ku niej, rozdzielają ich
inne ciała i ramiona.
Odile, czy to nie ty próbowałaś niedawno do mnie zadzwonić?
pyta Jeanne.
Nie. Dlaczego pytasz?
Mniejsza o to. Powiedziano mi, że ktoś chce ze mną rozmawiać,
jakaś kobieta, a kiedy podniosłam słuchawkę, połączenie zostało
przerwane.
Czekasz na kogoś?
Czekać, wciąż czekać, czyż nie na tym polega moje przeznaczenie?
Ty już znalazłaś, ja nie miałam tyle szczęścia.
Ktoś chwyta Odile za ręce i wysoka brunetka natychmiast włącza się
do tańca. Nie próbuje uwolnić się ani odsunąć natrętów, demonstrując
swój krzyż. Uśmiechnęła się tylko do Jeanne i ledwie dostrzegalnym
wzruszeniem ramion zaznaczyła swą obojętność. Jeanne patrzy, jak
przyjaciółka oddala się między flamandzkim archidiakonem a
zamaskowanym anestezjologiem. Odile przyciska wciąż do boku swą
starą torebkę. Krzyżyk wygląda zza kurtki. Nikt nie zwraca na to uwagi.
Czyż nie należy to do kotylionowych akcesoriów?
[ Pobierz całość w formacie PDF ]