[ Pobierz całość w formacie PDF ]
co. Okazało się, że o martwego ScreeWee. Nie ulegało wątpliwości, że martwego, bo z taką dziurą
w klacie nie sposób oddychać. Johnny wyprostował się powoli; na podłodze leżało więcej trupów.
Kirsty także je zauważyła.
-On ich zabił!...
W grze, na ekranie, to było zupełnie coś innego - trafienie, wybuch i pięć punktów premii.
Ci, zastrzeleni z bliska nie wyglÄ…dali jednak jak pamperki z gry komputerowej, tylko jak ofiary
mordu. Jak najbardziej martwe ofiary jak najbardziej rzeczywistego zabójstwa.
Zaskoczony i wstrząśnięty przyjrzał się Oficerowi Ogniowemu. Krokodyl krokodylem,
traszka traszką i mógł sobie być obcym, ale nie ulegało wątpliwości -wystarczyło nań spojrzeć, by
wiedzieć, że ten ScreeWee nie jest normalny. Jego łuski miały sinawo-srebrzyste zabarwienie,
czego dotąd nie widział u żadnego z aligatoropodobnych stworzeń. A miny nawet nie podejmował
się porównać do czegokolwiek - była po prostu szalona. Podobnie jak błysk ślepi.
103
Kapitan zżółkła przez tę chwilę, którą Johnny stracił na kontemplację artylerzysty. A
właściwie nie tyle zżółkła, ile przybrała zielonkawożółtą barwę uczciwego lemona. Barwę
wściekłości i strachu.
Syknęła coś i obie wartowniczki spojrzały na siebie zaskoczone, po czym wymiotło je za
drzwi.
- Zabiłeś ich wszystkich? - spytała podejrzanie spokojnym tonem.
- Próbowali mnie powstrzymać! Tak zepsułaś swoich oficerów, że zatracili poczucie
honoru!
-Aha - odrzekła, zmieniając pozycję i powoli oddalając się od pary ludzi.
- Lepsza honorowa śmierć od haniebnej ucieczki! Rozumiesz?!
- Rozumiem, aż za dobrze! - syknęła, przybierając barwę starego pergaminu. - Ludzie też to
rozumiejÄ…!
Coś w jej głosie kazało mu odwrócić głowę. Gdy znów na nią spojrzał, dostrzegł
rozchylającą się w uśmiechu paszczę i szeroko rozpostarte ramiona, a zaraz potem Kapitan
skoczyła.
Johnny w ostatniej chwili podbił lufę miotacza Kirsty i wiązka energii trafiła w sufit,
wywalajÄ…c w nim solidnÄ…, osmalonÄ… dziurÄ™.
- Mogłaś ją trafić! - warknął rozzłoszczony. - A poza tym to chyba jakiś pojedynek
honorowy czy coÅ›.
- Idiotyzm! Mogłam go przerobić na pieczyste jednym ruchem palca! Po co się wtrącała? -
Kirsty była tyleż rozczarowana co zdegustowana.
- Chyba za bardzo go nie lubi - ocenił Johnny. -I potraktowała sprawę osobiście... Ożeż
ty...! Popatrz na ekran!
Na ekranie przybyło zielonych kropek. Pojawiły się też kolumny jakichś czerwonych
znaczków, które pewnie były pismem ScreeWee, ale żadnemu z nich niczego nie mówiły.
Czerwone symbole przewijały się z jednej strony ekranu na drugą z zaskakującą szybkością.
Johnny przeniósł wzrok na stanowisko kontrolne.
-Zbliżają się, i to szybko... - ocenił. - Lepiej coś zróbmy!
Kirsty także przyglądała się stanowiskom.
Tak fotele, jak i urządzenia były przystosowane do anatomii ScreeWee. I po ichniemu
opisane.
104
- Wiesz co to jest ® V + 5=? - spytaÅ‚a zÅ‚oÅ›liwie. -Wolno? Szybko? Ognia? Zapalniczka?
Walczący rozdzielili się. Przestali być kłębowiskiem łap, pysków i ogonów; okrążali się,
sycząc zawzięcie w różnych tonacjach. Przypominało to do złudzenia długie i soczyste wiązanki
rozstawiające przodków
i rodziny po kątach. Zielono-czerwona poświata padająca z ekranu nadawała obu obcym
upiorny wygląd, pogłębiany przez wszechobecne cienie.
%7ładne z nich nie zwracało najmniejszej nawet uwagi ani na ludzi obecnych na mostku, ani
na zbliżających się na ekranie. Było to całkowicie zrozumiałe - w walce wręcz ten, kto spuszcza z
oka przeciwnika, sam się skazuje na porażkę.
Mogli chodzić jak kaczki i wyglądać jak parodia krokodyli, ale walczyli z wdziękiem i
szybkością kotów.
Na jednej z konsoli rozbłysło czerwone światełko i włączył się głos. O tym, że było to
nagranie, świadczyła powtarzająca się sekwencja dzwięków, ale intonacja jednoznacznie
wskazywała na to, że była to wiadomość alarmowa. I choć mówiona w języku Scree-Wee, ludzie
także bez trudu ją pojęli. Kapitan okręciła się wokół swej osi, jej przeciwnik odskoczył i rzucił się
ku drzwiom. Gdy przez nie wypadał, bardziej przypominał smugę niż konkretny kształt.
- To się nazywa szybkość - w głosie Kirsty słychać było mimowolne uznanie.
-Daleko nie ucieknie. - Kapitan zatoczyła się w kierunku fotela. - Potem... się nim zajmę...
- Niezle cię poharatał - oceniła Kirsty. - Znam się trochę na udzielaniu pierwszej pomocy...
- Jak cię znam, to trochę bardziej niż trochę - wtrącił Johnny.
- Tylko nie sądzę, żeby to dotyczyło pomocy przedstawicielom obcych ras -
zakwestionowała jej umiejętności Kapitan.
Widać było, że oddycha z pewnym trudem, a jedną z nóg stawia pod dziwnym kątem.
Nasadę ogona pokrywały błękitne plamy.
- Powinnaś go zastrzelić - stwierdziła Kirsty. - Głupio wdawać się bez potrzeby w walkę
wręcz.
- Honor! - wyjaśniła Kapitan, siadając. Jednym ruchem przestawiła trzy przełączniki i
syknęła coś do mikrofonu. Alarm ucichł tak wizualnie, jak i akustycznie. - Najgorsze jest to, że ten
szaleniec miał rację - westchnęła. - Naszej natury nie da się zmienić, a naszym przeznaczeniem jest
zginąć w walce. Bo nie zdołamy zawrócić i uciec... - Zamrugała gwałtownie.
- Zdejmij koszulę! - poleciła niespodziewanie Kir-sty.
105
[ Pobierz całość w formacie PDF ]