[ Pobierz całość w formacie PDF ]

Widoczność mieli doskonałą, pojazd
kosmiczny wylądował akurat przed nimi,
a pomiędzy widzami na rynku jeszcze
istniały luki. Największa gęstość
zaludnienia występowała w pobliżu
autobusów PKS i przed sklepem
mięsnym, gdzie oczekiwano przybycia
jakiegokolwiek towaru.
Fotoreporter opuścił lokal i
przygotował się do akcji.
Zwyczajny helikopter, siadający w
środku miasta, nie stanowiłby wielkiego
dziwowiska, aczkolwiek również
obudziłby żywe zainteresowanie. To coś
jednakże nie było helikopterem. Nie
mogło być. Wyglądało i zachowywało
się tak, że nawet dzieci nie postąpiły
krokiem w jego kierunku. Obecne były
zresztą tylko młodsze dzieci, starsze
bowiem siedziały jeszcze na ostatnich
lekcjach w szkole.
Po jednej stronie tajemniczego
pojazdu bardzo powolnym ruchem
ruszyły, kręcąc się, trzy równie
tajemnicze, lśniące szpikulce z kulami na
końcach. Obróciły się i zatrzymały. Po
chwili to samo uczyniły trzy z drugiej
strony. Społeczeństwo wydało z siebie
jakby zbiorowe, potężne westchnienie i
znieruchomiało ponownie.
Dwóch zziajanych wyrostków
wypadło spomiędzy domów i
gwałtownie zahamowało na skraju
rynku.
- Niech skonam, Marsjanie! -
wykrzyknął ze zdumieniem były
zwolennik Związku Radzieckiego.
Okrzyk wstrząsnął tłumem i
wyrwał go ze stanu tępego osłupienia.
Na zamarłym przez kilka długich chwil
rynku zapanowało poruszenie. Wokół
srebrnej maszyny utworzył się szeroki
krąg, pęczniejący w miarę przybywania
coraz większej ilości widzów. Rosło
zainteresowanie, zmieszane z
niepewnością, zjawisko wydawało się
bowiem tak osobliwe, że nie sposób
było wyrobić sobie na nie jakiś pogląd.
Zaintrygowany architekt uczynił
kilka kroków ku środkowi placu. Na ten
dowód straceńczej odwagi tłum
zareagował ostrzegawczym krzykiem.
- Panie, pan nie podchodzi, nie
wiadomo, co to jest!
- Trzeba najpierw zobaczyć, kto z
tego wysiądzie!
- Pan się cofnie...!
- Ludzie, ja wam mówię, że to jest
latający talerz!
- Jaki talerz, panie, za długie na
talerz! Latający półmisek, to jeszcze.
- Gdzie pan widział taki
półmisek?!
- Jezusie Maryjo! - zawył
znienacka przenikliwy damski głos na
tyłach kręgu. - Marsyjany
przyleciały...!!!
- Czy to aby nie atomowe? -
zaniepokoił się ktoś. - Bo może
wybuchnie?
- Niech ręka boska broni, wypluj
pan to słowo...!
- Ja się odsunę, na wszelki
wypadek - powiedziała nerwowo młoda
dama z dziecinnym wózkiem,
wypychając się tyłem.
Kilka osób obejrzało się za nią.
- Pani w ogóle stąd odejdzie, bo
dziecku może zaszkodzić...
Architekt postał chwilę, jak
harcownik przed uformowanym do
bitwy wojskiem, po czym, nie widząc
efektu stania, wrócił w łono kręgu.
Cofając się, nastąpił na nogę wysokiemu
szczupłemu facetowi, zachłannym
wzrokiem wpatrzonemu w lśniący
pojazd. Facet co parę sekund
gorączkowo przecierał okulary
kawałkiem irchy. Był historykiem,
wracał z Lublina do Warszawy i
właśnie nabierał przekonania, iż
przerwa w podróży uczyniła go
świadkiem epokowego wydarzenia.
Posykując, chwycił się za przydepniętą
nogę, podskoczył na drugiej, kawałkiem
irchy przetarł but i powiedział
tajemniczo:
- Bo to może być, proszę pana,
radioaktywne.
- Ależ skąd! - zaprotestował
zaskoczony architekt. - Przecież tam są
ludzie!
- Kto to panu powiedział, że tam
są ludzie?
- A któżby inny? Marsjanie?!
- Nie wiem czy Marsjanie, na
Marsie podobno nic nie ma...
Urwał i odsunął sprzed twarzy
jakieś zielsko, majtające mu się pod
nosem. Zielsko było opakowane w
gazetę, którą dzierżył przepychający się
między ludzmi szalenie ruchliwy facet.
Przez tłum przebiegło jedno słowo,
podchwycone z rozmowy.
- Marsjanie! Ludzie, to podobnież
Marsjanie...! W górnej części pojazdu
coś się poruszyło. Ruch byłby prawie
niedostrzegalny, gdyby nie to, że z
poruszonego miejsca, tuż pod wirującym
ciągle kręgiem, posypały się nagle
złociste iskry, przy czym rozległo się
ciche skwierczenie, słabo słyszalne.
Krąg cofnął się nieco wśród objawów
wzrastającego niepokoju. Od strony
Warszawy ukazał się nadjeżdżający
autobus PKS.
- Jeszcze ogień z tego będzie, albo
co...
- Niech kto zadzwoni po straż
pożarną!
- Jakie potwory wysiądą, o Jezu,
co to się robi...
- Autobus jedzie! Zatrzymać
autobus!
- Od tych iskier miasto z dymem
pójdzie...!
- To jakieś głupie przyleciały,
susza drugi tydzień, iskry puszczają,
tylko patrzeć, jak się co zapali...!
Ożywienie wokół rynku wzmogło
się wyraznie. Kierowca
nadjeżdżającego autobusu, nie
rozumiejąc, co się dzieje, na wszelki
wypadek zatrzymał się na szosie. Jego
pasażerowie opuścili wehikuł w sposób,
pozwalający mniemać, iż za pół minuty
pojazd wyleci w powietrze.
Kierownik apteki, stojący w jej
drzwiach wejściowych, ocknął się z
osłupienia. Do drzwi prowadziły trzy
schodki, stał na najwyższym i miał
doskonały widok na wszystko. Nie dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl