[ Pobierz całość w formacie PDF ]

uderza nim o sterówkę, łapie Michalika, jeszcze kogoś, niesie ich na rufę. Nowy przechył
burtą do góry, na dół, wreszcie chwila jakby ciszy... Podniósł się Michalik, Koleń z zapadły-
mi oczami, uczepiony czegoś, też wstał, dyszy ciężko, patrzy nieprzytomnie dokoła.
 Gdzie masz resztę ludzi?  pyta Michalik.
 Zginęli  odpowiada tamten.  Zginęli  powtarza. Przesunęły się beczki, przewracali-
śmy się powoli, pół godziny czy pół wieku... nie wiem. Na stępkę po burcie przelezli wszy-
scy, dopiero potem zmyło, trzech, każdego osobno, po jednym...
Rybacy sprowadzili Kolenia do mesy, rozcięli na nim ubranie, miał połamane żebra. Do-
stał gorączki i wyrywał się na pokład.
Michalik tymczasem krążył w miejscu, świecił reflektorami po morzu, strzelał rakiety,
szukał tych, po których przypłynął za pózno. Nie znalazł, napotkał tylko przed dziobem wy-
stający z piany jak wielorybi kark, przewrócony kuter... Patrzył na opuszczony wrak, w jego
głowie tłukło się wspomnienie. Przewrócony kuter jest łupem morza  mruczał pod nosem 
bywa, że przewrócony wrak druga fala stawia na stępce, człowiek też może podnieść się jak
przewrócony kuter, igranie morza... życia...
Dzień przyniósł nowe podmuchy i wypełzłe z ciemności morze wydało się jeszcze groz-
niejsze. Huragan nadal tężał. Szyper ustawił telegraf maszynowy wolno naprzód, sztormował
pod wiatr w kierunku wyspy.
Teraz na trumnę spadły pierwsze bryły ziemi, zadudniły po wieku, jakby pod nim nie było
człowieka. Ludzie stali na wietrze z czapkami w rękach. Kobieta po drugiej stronie mogiły
patrzyła na wypełniający się piachem dół. Jej mąż był na łowisku, może przyszła, jak zwyczaj
każe, za niego? Przyszła sama bez dorosłej córki i dwóch synów też już prawie dorosłych.
Tkwiła nieruchoma, jakby nieobecna. Chociaż od tamtych zdarzeń minęło dwadzieścia lat,
ona pewnie do nich wróciła...
104
Ot, perspektywa podróży przez ćwierć polskiego wybrzeża podmiejskim obdrapanym au-
tobusem... San stoi na przystanku. Brudnobrązowy skaj na siedzeniach, bagaż w wiklinowych
koszykach i zniszczonych walizkach nad głowami pasażerów, tu i tam jeszcze wolne miejsce.
Usiadłem z tyłu przy oknie. Kierowca włączył rozklekotany diesel. Drgania pełzły po bla-
chach, trzęsło się wszystko. Autobus ruszył wreszcie, ulice miasteczka uciekały do tyłu, oto
zakręt, jeszcze jeden zakręt i róg, na którym pyszni się restauracja już nie  Viking , lecz
 Współczesna , gdzie śladu nie zostało po starej wykafelkowanej posadzce, metalowych sto-
likach. Darce kelnerce, co to mogła zarobić więcej niż trzech najlepszych szyprów z trzech
najlepszych korabi, a pojechała podobno się uczyć do większego miasta, bo jej to było po-
trzebne.
Klekotał autobus na wybojach asfaltu, głowa podskakiwała mi we wszystkie strony, czu-
łem coraz większe znużenie i senność. Na dalszym przystanku przysiadł obok mnie pijany
brudas, od którego jechał zapach czosnku, zmieszany z zapachem wódki, aż mi się płakać
chciało. Autobus przechylał się na zakrętach, trąbił na ludzi, krowy i trząsł się na wybojach.
W ciężkim powietrzu rozmazywała się przestrzeń, w głowie miałem coraz więcej ołowiu.
Myśli moje krążyły uparcie koło Joanny i napotykając ciągle na ten sam opór wracały do po-
grzebu Michalika, kraba mistrza Zaruby, pięknej Izy Kacperskiego...
...Na sali rozpraw w Izbie Morskiej siedziała w czerni żona kucharza Lebiody, po bokach
żony tych z  Parsenty , dalej Hanka Gacpy, żony rybaków, którzy odmówili wyładunku w
Las Palmas... Sędzia oskarżał naszego  starego , że nadużył władzy, na sali podniósł się
szum, rybacy protestowali. Sędzia zamienił się w Pielarza, kierownika załogowego i wyciągał
do mnie przez salę wielką łapę, jakby mi chciał gratulować, że wystawiłem dobre opinie lu-
dziom naszego kapitana. Jedna z kobiet zamieniła się w Joannę i ta Joanna mówiła coś zupeł-
nie bez sensu do sędziego. Sędzia niespodziewanie zamienił się w młodego człowieka ubra-
nego w togę z materiału, który przywiozłem z Hawru...
Autobus zgrzytnął hamulcami, moja ociężała głowa poleciała do przodu, obudziłem się
nagle, jak zasnąłem.  A kysz, maro, przepadnij...  W ustach miałem osad, jak po wypalonej
na czczo paczce papierosów. Spojrzałem na zegarek, minęła godzina jazdy. Zmierdzący bru-
das znikł na szczęście. Zbierałem myśli.  Co za głupi sen... yle układa się przerwa między
tymi rejsami. Rozprawa w Izbie, pogrzeb Michalika... Warto jakoś otrząsnąć się z tego. Ale
obrazki z morskiego sądu trzymały mnie się uparcie. Przesiedziałem tam prawie tydzień,
gdyby nie ten pogrzeb siedziałbym do końca przewodu. Kapitan  Aagowa plątał się, ludzie
jego nic nie wiedzieli, nic nie widzieli, wyłom zrobił radiooficer, który rozpłakał się przed
Izbą i salą pełną rybaków z różnych statków, różnych przedsiębiorstw... Wyrwało mu się
ludzkie słowo, jakby wbrew woli, jakby wbrew zakazom. Sędzia posłał kapitana po dziennik
okrętowy, w tym dzienniku zapisane było, że dwaj rybacy z  Aagowa poszli na falochron
samorzutnie...
 Dlaczego pan zrobił ten zapis?  pytał sędzia.
 Musiałem rozliczyć ubrania służbowe zniszczone przez tych dwóch mazutem...  padła
odpowiedz. [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl