[ Pobierz całość w formacie PDF ]
go na Å‚onie.
156
A gdzie on jest?
Nie wiem. Nie powiedział wyraznie, a ja, na wszelki wypadek, wolałam go nie py-
tać.
Pochwaliłam przezorność. Jeszcze by się złamała i pojechała do niego, chociaż widać
już było, że bardzo niechętnie. Jakoś jej ten Dominik mijał.
Gdzie Bartek? wyrwało mi się mimo woli.
Martusia rozjaśniła się wyraznie.
O, jak ty mnie rozumiesz! westchnęła z wdzięczną czułością. Rano pojechał
do Krakowa i sam nie wie, kiedy wróci. Jutro albo za dwa dni. Myślałam, że przez ten
czas zajmiemy się pracą, bo mam tylko montaż wieczorem...
Wybij sobie z głowy zaprotestowałam stanowczo. Dla telewizji darmo pra-
cować nie będę, szkoda mojego czasu. Teraz już przepadło albo umowa, albo wracam
do własnego zawodu!
Ale masz nogÄ™!
Do komputera się doczołgam. A pisać mogę, co mi się spodoba. I dzwonić mogę
do wszystkich, zbierajÄ…c informacje zbrodnicze, noga mi w tym nie przeszkadza.
No dobrze, ale przecież zawsze ze scenariusza możesz zrobić książkę, jeśli nam nie
pójdzie, ale ja ci mówię, że pójdzie, nawet gdybym naprawdę musiała zabić Wrednego
Zbinia...!
Mimo wszystko jednak dałam się namówić. Może tylko dlatego, że pojawiła się szan-
sa zrobić z Wrednego Zbinia wyjątkowo wstrętny czarny charakter...
* * *
Moja kostka u nogi odzyskała zdrowie już po trzech dniach, chociaż tak całkowicie
przestała mnie boleć dopiero po dwóch tygodniach. W tajemnicy przed Martusią prze-
robiłam trzy odcinki serialu, tworząc z najniższej kondygnacji budynku na Woronicza
wręcz średniowieczne kazamaty, bo tak wychodziło atrakcyjniej. Przyznawać się do
tego nie miałam zamiaru, nich oni sobie nie myślą, że się wygłupiam z pisaniem bez
umowy.
Martusia zawiadamiała mnie głównie przez telefon o postępach w negocjacjach,
a ściśle biorąc, o ich braku. Jakieś niezrozumiałe zaklopsowanie tam nastąpiło, nikt
go nie umiał wyjaśnić, a nawet jeśli ktoś umiał, milczał kamiennie i udawał tępaka.
Zdaje się, że ze zdenerwowania cały swój wolny czas dzieliła pomiędzy Bartka i kasyno,
z przewagą kasyna, bo Bartek wykańczał jakąś robotę w Krakowie.
Trzynastego dnia mojej kończącej się już nieruchawości zadzwoniła dość wczesnym
wieczorem.
Dobrze, że ja nie lubię słodyczy powiedziała przyciszonym głosem i bardzo
przejęta. Tu koło bufetu jestem, tego z ciastkami, żeby mnie nie widzieli ze środka,
i gdybym te rzeczy lubiła, oszalałabym z łakomstwa, bo wyglądają prześlicznie!
157
Ale chyba nie po to dzwonisz, żeby mi powiedzieć, jak wyglądają? Ja wiem, że
prześlicznie. Też, chwalić Boga, od nich odwykłam.
Nie, ale słuchaj! Pamiętasz, Czaruś Piękny pytał mnie o takiego, co siedział koło
mnie i poleciał, zostawiając na kredycie całą wygraną. Pamiętasz?
Pamiętałam doskonale i nawet zdążyłam wyrobić sobie pogląd, że był to jeden z tych
dwóch, którzy wywlekali Słodkiego Kocia po śmierci, i został wezwany telefonicznie
w trybie alarmowym, przez co zaniedbał automat i zwrócił na siebie uwagę. Czas mi się
nawet zgadzał.
Pamiętam. I co?
I on znów siedzi koło mnie. Myślałam, że go nie rozpoznam, ale coś ma w sobie.
W ramionach, w plecach. I znów jest go dużo. To on!
I co nam z tego? spytałam z lekkim zniechęceniem.
Nie wiem. Joanna, rusz się! Może ktoś więcej powinien o nim wiedzieć? Może sie-
dzi i czeka, aż go wezwą do następnego trupa...?
Wynikało z tego, że Martusia ma poglądy podobne.
I naprawdę uważasz, że wybrali sobie Marriotta na Czerwoną Oberżę...?
No coś ty! Ale Pałac Kultury...? Co, zły? Słuchaj, ja bym na wszelki wypadek za-
wiadomiła prawdziwe gliny. Co ty w ogóle jesteś taka niemrawa?
Wzruszyłam ramionami sama do siebie.
Bo i tak nam nic z tego nie przyjdzie. Do bani takie złoczyństwa, które się roz-
grywają gdzieś całkiem poza nami i nawet się człowiek o żadne szczegóły nie dopyta.
Ruszyło mnie Słodkim Kociem, bo go znałam prawie osobiście i nawet miałam błysk
nadziei, ale już widzę, że to inne płaszczyzny i wszystko obce, i ofiara, i zbrodniarz.
No i co z tego, do scenariusza przydatne! A ja bym, wyjątkowo, chciała wiedzieć,
co zrobią. Zadzwoń do tego Kupstrzyka czy jak mu tam...
Nagle poczułam, że właściwie też bym chciała wiedzieć, co zrobią.
Wyłącz się. Dzwonię!
Podinspektora Krupitrzaka w miejscu pracy nie zastałam, ale był tam ktoś zoriento-
wany w sprawie, kto bardzo grzecznie podziękował za informację i obiecał ją wykorzy-
stać. Zażądałam uściślenia obietnicy, jak mianowicie, będą tę informację wykorzysty-
wać? Pojąkał się chwilę, ale wreszcie powiedział, że, być może, ktoś tam przyjedzie, obej-
rzy go sobie i zadecyduje co dalej. Spytałam na to, po czym zamierza go rozpoznawać
i czy zna może osobiście Martusię.
Ów zorientowany po drugiej stronie zakÅ‚opotaÅ‚ siÄ™ nieco i wyraznie byÅ‚o widocz-
[ Pobierz całość w formacie PDF ]