[ Pobierz całość w formacie PDF ]

umpapa. Otwierając butelkę oświadczyła:
- To miała być część mojego posagu. Wymyśliłam sobie, że co roku z okazji rocznicy
napijemy się po kieliszku. Chwała Bogu, że jednak odpuściłam sobie posag. Panie Bell, proszę
trzy szklanki.
- Wystarczą dwie - mruknął. - Nie będę pił za twoją głupotę.
Im bardziej się przymilała ( Ależ mój kochany, nie żegna się damy codziennie. Proszę
wypić moje zdrowie! ), tym bardziej zrzędził:  Mnie do tego nie mieszaj. Chcesz iść do
diabła, idz sobie sama. Ja ci nie będę pomagał . Co nie do końca było prawdą. Albowiem
chwilę pózniej przed bar zajechała limuzyna z szoferem. Holly zauważyła ją pierwsza;
odstawiła kieliszek i uniosła brwi, jakby spodziewała się ujrzeć prokuratora generalnego we
własnej osobie. Ja zresztą też. A kiedy ujrzałem, że Joe Bell się rumieni, pomyślałem: więc
jednak zawiadomił policję! Ale on, czerwony jak burak, wyjaśnił:
- To nic takiego. Tylko limuzyna od Carey a. Wynająłem ją. %7łeby cię zawiozła na
lotnisko.
Odwrócił się do nas tyłem i zajął się jedną ze swoich kompozycji kwiatowych. Holly
powiedziała do niego:
- Panie Bell, mój kochany. Proszę na mnie spojrzeć.
Nie spojrzał. Wyrwał kwiaty z wazonu i cisnął w jej stronę. Rozsypały się po podłodze,
chybiając celu.
- Do widzenia - powiedział i rzucił się w kierunku męskiej toalety, jak gdyby nagle
poczuł mdłości. Usłyszeliśmy trzask zamykanych drzwi.
Szofer od Carey a był typem światowca i bez zmrużenia oka przyjął nasz niedbale
spakowany bagaż. Zachował też kamienną twarz, kiedy w drodze przez potoki deszczu Holly
zdjęła ubrania (strój do jazdy konnej, którego dotąd nie miała czasu zmienić) i przebrała
się w elegancką czarną obcisłą sukienkę. Nie rozmawialiśmy: rozmowa doprowadziłaby tylko
do kłótni, a poza tym Holly była zbyt zajęta, by rozmawiać. Nuciła pod nosem, pociągała
brandy z butelki, przechylała się nieustannie chcąc spojrzeć przez okno, jakby szukała
konkretnego adresu albo, jak mi się wydawało, aby utrwalić w pamięci ostatnie wspomnienie.
Nie takie były jednak jej intencje. Chodziło o coś innego.
- Proszę się tu zatrzymać - poleciła kierowcy i zatrzymaliśmy się przy krawężniku na
jakiejś ulicy w hiszpańskim Harlemie. Była to dzika, jarmarczna, przygnębiająca okolica,
bogato przyozdobiona wielkimi plakatami gwiazd filmowych i Matki Boskiej. Silny wiatr
roznosił po ulicy resztki jedzenia i przegniłe gazety, piętrzące się na chodniku. Deszcz już
ustał, a niebo powoli się przejaśniało.
Holly wysiadła z samochodu. Wzięła z sobą kota. Przytuliła go mocno, podrapała po
łebku i zapytała:
- I jak ci się podoba? To chyba dobre miejsce dla takiego twardziela jak ty. Kubły na
śmieci. Mnóstwo szczurów. Stada dzikich kotów do towarzystwa. No to spadaj - z tymi
słowami postawiła go na ziemi. Nie ruszył się z miejsca, podniósł tylko swój chuligański
pyszczek i spojrzał na nią pytająco żółtymi ślepiami pirata. - Powiedziałam, wynocha! - Kot
otarł się o jej nogę. - Spieprzaj! - krzyknęła, po czym wskoczyła z powrotem do auta,
zatrzasnęła drzwi i rzuciła w stronę kierowcy - Jedziemy. Jedziemy. Jedziemy!
Byłem w szoku.
- Wiesz co? Faktycznie, suka z ciebie. Zareagowała dopiero po dłuższej chwili.
- Mówiłam ci przecież. Wpadliśmy kiedyś na siebie nad rzeką, to wszystko. Oboje
jesteśmy niezależni. Nigdy sobie niczego nie obiecywaliśmy. Nigdy nie... - tu jej głos się
załamał, a pobladłą nagle twarz przeszył bolesny skurcz. Samochód stanął na światłach.
Otwarła drzwi i zawróciła biegiem. Biegłem tuż za nią.
Jednakże kota nie było już na rogu, gdzie go zostawiliśmy. Na całej ulicy nie było
nikogo oprócz sikającego pijaka i dwóch czarnoskórych zakonnic prowadzących stadko
śpiewających dzieci. Na ulicę wychodziło coraz więcej dzieci, a z okien wychylały się
kobiety, obserwując, jak Holly miota się tam i z powrotem, krzycząc;  Kocie! Hej, kocie!
Gdzie jesteś? Wracaj, kocie! Krzyczała i krzyczała, aż wreszcie podszedł do niej
pryszczaty chłopak trzymający za kark starego kocura.
- Chce panienka ładnego kotka? Sprzedam za dolca.
Limuzyna zawróciła naszym śladem. Holly pozwoliła, żebym ją do niej zaprowadził.
Zawahała się przy wsiadaniu, spojrzała ponad moim ramieniem, gdzieś za wyrostka, który
wciąż oferował jej kota ( Pół dolara, panienko. wiartkę. Naprawdę niedużo. ) i wstrząsnął
nią dreszcz. Chwyciła mnie za ramię, żeby ustać na nogach.
- O Jezu słodki. Należeliśmy do siebie. Był mój. Obiecałem jej, że wrócę tu i odnajdę
kota.
- 1 dobrze się nim zajmę, słowo.
Uśmiechnęła się, nowym smutnym i bladym uśmiechem.
- A co ze mną? - zapytała szeptem i znów zadrżała. - Strasznie się boję, skarbie.
Wreszcie mnie to dopadło. Bo teraz wiem, że tak już może zostać i nigdy nie będę
wiedziała, że coś jest moje, dopóki tego nie wyrzucę. Doły to nic. Gruba baba też mnie nie
rusza. Ale tego się boję. Mam strasznie sucho w ustach, nie mogłabym splunąć, nawet gdyby
chodziło o moje życie. - Wsiadła do samochodu i osunęła się na siedzenie. - Przepraszam,
panie kierowco. Jedziemy.
DZIEWCZYNA TOMATO ZNIKA. Oraz: AKTORKA ZAMIESZANA W AFER
NARKOTYKOW OFIAR GANGU? Potem w prasie pojawiły się jednak kolejne nagłówki:
ZBIEGAA AKTORKA UKRYWA SI W RIO. Najwyrazniej władze amerykańskie nie miały
najmniejszego zamiaru ścigać Holly i wkrótce cała historia pojawiała się już tylko
sporadycznie w plotkarskich czasopismach. Poważne gazety zajęły się nią jeszcze jeden,
jedyny raz w Boże Narodzenie, kiedy Sally Tomato zmarł na zawał w Sing Sing. Mijały
miesiące, minęła cała zima, a ja wciąż nie miałem wieści od Holly. Właściciel kamienicy
sprzedał jej porzucone rzeczy: łóżko pokryte białym atłasem, kilim, cenne gotyckie fotele.
Mieszkanie zajął nowy lokator, nazywał się Quaintance Smith i przyjmował tylu hałaśliwych
gości płci męskiej co Holly. Jednakże w jego przypadku Madame Spanella nie protestowała,
wręcz przeciwnie, dbała o niego jak matka i wielokrotnie dostarczała krwisty befsztyk jako
lekarstwo na podbite oko. Wreszcie wiosną przyszła pocztówka, nagryzmolona ołówkiem, z
odciskiem umalowanych ust zamiast podpisu: Brazylia koszmarna, ale Buenos Aires [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • razem.keep.pl