[ Pobierz całość w formacie PDF ]
ra z nieszczęśliwą miną wpatrywała się teraz uważnie
w swoją kawę.
- Nie powinnam tu przyjeżdżać - odezwała się cicho.
Kiedy podniosła głowę i napotkała jego spojrzenie, po-
czuł, że w gardle rośnie mu wielka gula. Boże, ależ była
śliczna. Dostrzegł jednak, jak bardzo się zmieniła. Wy-
dawała się taka krucha i bezbronna.
Znikła też gdzieś jej spontaniczna serdeczność. Nic
dziwnego. Nieprzychylna reklama w prasie z pewnością
dotkliwie ją zraniła i dlatego Izzy zachowywała się po-
wściągliwie i niepewnie. Całą siłą woli musiał się po-
wstrzymywać, żeby nie pochylić się i nie przytulić jej
mocno. Albo pocałować...
- Oczywiście, że powinnaś. Przepraszam, to ja nie
jestem dobrym gospodarzem. Wyszedłem z wprawy. -
Odstawił kubek i pochylił się do przodu, opierając ra-
miona o brzeg stołu, żeby zasłonić nieposłuszne ciało.
- Opowiedz mi o swojej pracy. Dlaczego zajmujesz się
upadającymi firmami?
S
R
Uśmiechnęła się nieznacznie.
- Może traktuję to jako wyzwanie? - powiedziała. -
Jest coś niesamowicie satysfakcjonującego w wyprowa-
dzeniu firmy na prostą i sprawieniu, by znów zaczęła
odnosić sukcesy, wbrew powszechnemu przekonaniu, że
powinna już iść w odstawkę.
- A skąd wiesz, czego się podjąć, a z czego zrezyg-
nować?
- To sprawa intuicji. - Izzy wzruszyła ramionami. -
Podstawą jest dobry produkt i kiepskie zarządzanie. Jeśli
produkt jest do niczego, nie ma sensu się nim zajmować,
ale jeśli to tylko sprawa kierowania firmą czy nieudol-
nego marketingu, podejmuję się zadania.
- Za odpowiednią cenę?
- Oczywiście. I jestem bezwzględna w ocenach. Sta-
ram się być w miarę uprzejma, ale jeśli ktoś zle wybrał
zawód, to z reguły nie jest w nim zbyt szczęśliwy. Wtedy
usiłuję znalezć mu coś bardziej odpowiedniego albo w tej
samej firmie, albo gdzie indziej. Prowadzę też agencję
rekrutacji kadr i korzystam z niej, by móc wyszukiwać
dla ludzi odpowiednie miejsca pracy.
- Jeszcze chwila, a uwierzę, że jesteś święta - za-
śmiał się Will.
- Nic z tych rzeczy. Potrafię być bardzo twarda.
Ich oczy spotkały się i znów poczuł, jak ogarnia go
fala gorąca. Pragnął rzeczy, których nie miał prawa
prag-
nąć, którymi od kilku lat celowo w ogóle nie zaprzątał
sobie głowy.
- Proszę bardzo, kochani. - Do stolika podeszła pani
T. - Tarta z papryką, zielona sałata i świeży, chrupiący
chlebek prosto z pieca. Chcecie jeszcze kawy?
Przez kilka następnych minut zajmowali się wyłącznie
S
R
jedzeniem. Izzy jadła z takim apetytem, jakby od kilku
dni nie miała nic w ustach.
Nie! Znowu się zaczyna! - zdenerwował się Will.
Odepchnął pusty talerz, otoczył dłońmi kubek i po-
ciągnął łyk świeżej kawy. Była tak gorąca, że łzy napły-
nęły mu do oczu. Teraz przynajmniej mógł oderwać myśli
od ciała Izzy.
- Uff! To było jeszcze smaczniejsze, niż zapamięta-
łam! - westchnęła Izzy, odchylając się na krześle. Jej
oczy się śmiały, a miękkie, pełne usta lekko błyszczące
od oliwy, którą przyprawiono sałatę, wyglądały wprost
prześlicznie. Ciekawe, jak by smakowały...
- Co myślisz o wycieczce z przewodnikiem? - spy-
tał, gwałtownie odstawiając kubek. Skrzywił się, kiedy
kawa chlapnęła mu na rękę. Zdaje się, że po dzisiejszych
doświadczeniach, powinien zrezygnować z picia tego na-
poju.
Izzy podniosła zdumione spojrzenie, marszcząc cien-
kie brwi.
- Czy ja cię przypadkiem nie zatrzymuję? Masz dużo
pracy...
- Przestań się wygłupiać - powiedział bez namysłu
i natychmiast ogarnęło go poczucie winy. Zmusił się do
uśmiechu. - Przepraszam cię bardzo. Zwykle zjadam
szybko i pędzę dalej. Jak już mówiłem, moje maniery
trochę zaśniedziały. Nie ma żadnego pośpiechu.
- Twoim manierom nie można nic zarzucić. - Na
ustach Izzy pojawił się niepewny uśmiech. - Jeżeli na-
prawdę masz czas, z przyjemnością wszystko zwiedzę.
Nie chcę tylko przeszkadzać.
- Nie ma żadnego pośpiechu - powtórzył. - Naj-
pierw pójdziemy do ojca. Bardzo chce się z tobą przy-
S
R
witać. Nie mógł jednak przyjść, bo pilnuje, żeby dzieci
nie napsociły.
- Z pewnością mają głowy pełne pomysłów - zauwa-
żyła.
Czyżby żałowała, że nie ma dzieci? - zdziwił się, sły-
sząc w jej głosie dziwną tęsknotę. Mało prawdopodobne,
uznał natychmiast. Jak, na Boga, miałaby znalezć dla nich
czas, prowadząc takie życie?
On również nie pasowałby do jej życia... ani ona do
jego.
W żaden sposób. Nigdy nie mieliby dla siebie czasu.
Między nimi wszystko skończone i wszelka nadzieja, że
kiedykolwiek będzie mógł ją znów widywać, posmako-
wać jej miękkich ust, trzymać w ramionach jej prężne
ciało, była próżna.
Hałaśliwie odsunął się od stołu i wstał tak raptownie,
że omal nie przewrócił krzesła.
- Chodzmy - rzucił krótko. - Poszukamy ojca.
[ Pobierz całość w formacie PDF ]